sobota, 25 sierpnia 2018

[Recenzja książki] Marcin Wroński - "A na imię jej będzie Aniela"


Autor: Marcin Wroński
Tytuł: A na imię jej będzie Aniela
Tom: 3
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2011
Ilość stron: 350

Opis: Na początku września 1938 roku lubelska policja znajduje zwłoki młodej służącej. Aniela Biernacka została uduszona i zgwałcona. Śladów, które mogłyby doprowadzić do sprawcy, praktycznie nie ma, a jedynym interesującym tropem jest dziwna substancja: ropna maź na ciele denatki. Gdy rok później wybucha wojna i miasto atakują Niemcy, w podobnych okolicznościach ginie kolejna kobieta. Niewyjaśnione zbrodnie nie dają spokoju komisarzowi Maciejewskiemu. Żeby móc ścigać mordercę, wstępuje w szeregi niemieckiej policji Kripo. Polskie podziemie uznaje go za zdrajcę, więc komisarz musi działać ze zdwojoną ostrożnością.
Okupacyjna rzeczywistość, terror, getto i obóz koncentracyjny na rogatkach - to wojenny krajobraz Lublina, miasta, które równocześnie tętni rozrywką i erotyką. Zygmunt Maciejewski szuka sprawiedliwości nawet wtedy, gdy zbrodnia jest na porządku dziennym.

Są tacy zbrodniarze, którzy atakują tylko w określonych warunkach. Wyrachowana zbrodnia staje się jeszcze bardziej paskudna niż ta, którą dokonuje się w emocjach. Nie jest ona też częstym przypadkiem, za to stróżom prawa przysparza mnóstwa problemów. I takie śledztwo przypada również komisarzowi Maciejewskiemu. Nie dość, że samo w sobie jest ciężkie, to jeszcze wybucha wojna. I tu można zadać pytanie, czy śmierć jednej kobiety ma znaczenie, gdy w walkach i bombardowaniach giną tysiące?
Trochę zaskoczyło mnie, że Wroński przeskoczył aż do roku 1938 i czasów wojennych po pierwszych dwóch tomach o komisarzu Maciejewskim. Nie jest tajemnicą, że nie jestem zbytnią entuzjastką II wojny światowej i już teraz mogę powiedzieć, że Lublin z lat trzydziestych podobał mi się bardziej. Miał swoją niepowtarzalną atmosferę, która zniknęła wraz z nadejściem rządów niemieckich w mieście.
Dla wszystkich to ciężkie czasy. W imię rozwiązania sprawy Anieli Maciejewski dołącza do niemieckiej policji kryminalnej, choć początkowo próbował się z tego wymigać. Podoba mi się to, że jest tak nieustępliwy i szuka sprawiedliwości dla tych, których życie zostało gwałtownie odebrane przez jakiegoś zwyrodnialca. Z drugiej strony oznacza to pójście na pewne ustępstwa, a z tym, jak wiadomo, Zyga ma problemy.
Na szczęście ma dość porządnego przełożonego, jak na nazistę. Erwin Schlegger niekiedy przymykał oko na niesubordynowane zachowania Zygi, dopóki ten nie próbować bruździć komuś postawionemu wyżej niż on sam. Na przykład gestapo, z którymi nikt nie chciał mieć do czynienia w żadnych okolicznościach. Muszę jednak przyznać, że wątek słabości Schleggera do żydowskiej jasnowidzki nadal sprawia, że unoszę brew do góry z dezaprobatą. Niby aryjczycy tacy doskonali, a wierzą w bajdurzenia sparaliżowanej kobiety.
Pobocznych bohaterów jest tu całkiem sporo. Wielu z nich nie robi zbyt dobrego wrażenia. Mam wrażenie, że to wina wojennej atmosfery, kiedy to każdy jest gotowy donieść na sąsiada z byle powodu i sprowadzić na niego krzywdę. I to ze zwykłej zawiści. Paskudna jest mentalność ludzka.
Bohaterowie znani z poprzednich tomów również radzą sobie, jak mogą, choć jest im ciężko. Żal mi Róży, partnerki Zygi, która nie potrafi spokojnie patrzeć na zniszczenie dookoła. Zielny, którego tak bardzo polubiłam... No cóż, powinnam się przyzwyczaić, to nie jest pierwszy raz. Krafta, zastępcę Maciejewskiego, odesłano do Niemiec na roboty, skoro nie chciał podpisać listy folksdojcza. A potem zdarzyła się tragedia. Bezsensowna, okrutna i bardzo bolesna. I nie wiem, czy można powiedzieć, że to wojna wzbudziła w ludziach najgorsze instynkty.
Jak już jesteśmy przy Krafcie, nie sposób nie powiedzieć o układzie tej powieści. „A na imię jej będzie Aniela” jest trochę opowieścią Krafta o tamtych czasach i śledztwie Maciejewskiego, które przytacza w rozmowie z córką Schleggera, dziennikarką, która zbiera materiały na innego zbrodniarza wojennego, którego Maciejewski miał wątpliwą okazję poznać w Lublinie w czasie okupacji.
Obraz Lublina w czasie wojny jest bardzo żywy, choć jednocześnie miasto trochę umiera wraz ze swoimi mieszkańcami. Czuć ten strach, niepewność o kolejny dzień, atmosferę śmierci. Do tego Wroński starannie odwzorował układy tamtych czasów, nieco skomplikowaną siatkę porozumień pomiędzy poszczególnymi grupami. Plastyczne opisy, żywe dialogi, niewyszukany, ale przyjemny dla oka styl autora sprawiają, że powieść się po prostu pochłania, a niejednoznaczne rozwiązania, do których dochodzi Maciejewski, tylko dorzucają pikanterii.
„A na imię jej było Aniela” jest bardzo dobrą powieścią. Nieustępliwość Zygi, ciężkie czasy wojennych wyborów, plastyczny obraz Lublina tamtych dni. Wroński nie obniża formy i wciąż czaruje słowem, zachęcając do sięgnięcia po kolejny tom.

Ocena: 8/10

Strefa dobrych cytatów:

Od razu odwróciła gazetę na ostatnią stronę i zajęła się najnowszym odcinkiem Kina Venus jakiegoś W. Rońskiego.

Za egzemplarz książki dziękuję

2 komentarze:

  1. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, a szkoda, bo brzmi naprawdę obiecująco. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaintrygowałaś mnie tym opisem - chociaż nie lubię wojennych tematów, to tutaj wszystko ciekawi...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.