piątek, 15 czerwca 2018

[Recenzja filmu] Fullmetal Alchemist


Tytuł: Fullmetal Alchemist
Tytuł org.: Hagane no Renkinjutsushi
Reżyseria: Fumihiko Sori
Gatunek: fantasy, przygodowy
Premiera: 17 listopada 2017
Czas trwania: 2 godz. 13 min

Opis: Wydarzenia rozgrywają się w alternatywnym świecie w XX wieku. Głównymi bohaterami są dwaj bracia - starszy Edward Elric i młodszy Alphonse Elric. Obaj pasjonują się alchemią, formą nauki, która wymaga dużej wiedzy i zdolności. Pewnego dnia ich matka Trisha umiera. Bracia nie mogąc pogodzić się z utratą bliskiej im osoby, postanawiają przywrócić ją do życia za pomocą alchemii. Łamią wiec tabu i przeprowadzają transmutację. Wyniki ich działań okazują się tragiczne. Alphonse traci swoje ciało, a Edward lewą nogę. Ostatkiem sił starszemu bratu udaje się poświęcić prawą rękę i wiąże duszę swojego brata ze starą zbroją. Od tego czasu głównym zadaniem Eda i Ala jest odnalezienie kamienia filozoficznego, zwiększającego możliwości alchemii i tym samym przywrócenie utraconych ciał.

W klimatach japońskich komiksów i animacji siedzę już parę dobrych lat. Swoje widziałam, czasami ostro się przejechałam, czasem jednak pokochałam daną serię całym sercem. Jednak po filmowe adaptacje mang sięgam bardzo rzadko, czy to z przekonania, że prędzej czy później okaże się to bublem marnującym jedynie mój czas, czy też z czystego lenistwa. Film aktorski bowiem nie zawsze potrafi oddać to, co zostało narysowane. I jeśli mam być szczera, to w tej kwestii bardziej ufam Japończykom niż Amerykanom – widzieliście „Death Note’a”? Jeśli nie, nie próbujcie tego w domu ani w żadnym innym miejscu. Szkoda czasu. Ale dobrze, dygresji na razie wystarczy, czas na recenzję filmowej adaptacji jednej z najlepszych i najciekawszych mang, które w życiu przeczytałam.
Jest rok 1914. W świecie, w którym rozwinięto alchemię i protetykę, dwóch braci wędruje w poszukiwaniu legendarnego kamienia filozoficznego, by z jego pomocą odzyskać to, co utracili. Edward i Alphonse Erlic, bo to o nich mowa, są postaciami, które z pewnością obiły się o uszy niemal każdej osobie, która nieco się interesuje anime i mangą. Stalowy alchemik obdarzony niewielkim wzrostem, lecz wielkim sercem, o jasnej czuprynie, w czerwonym płaszczu oraz drugi z chłopców ukryty w wielkiej stalowej zbroi – dość charakterystyczni, by o nich nie zapomnieć.
Film zaczyna się od retrospekcji wydarzeń, które doprowadziły braci do momentu, w którym są obecnie – ich matka, Trisha umiera, po czym chłopcy, czując się bardzo samotni, postanawiają wskrzesić ją z pomocą alchemii. Łamią przy tym jedno z praw alchemików, które zakazuje ludzkiej transmutacji. Skutki tej decyzji są bardzo drastyczne – Ed traci nogę, Al znika. Starszy z braci w przypływie rozpaczliwej potrzeby ocalenia brata za cenę własnej ręki sprowadza duszę chłopca i umieszcza ją w stalowej zbroi.
Chwilę później twórcy filmu wrzucają nas w sam środek pościgu pełnego dość spektakularnych alchemicznych wyczynów. Przyznam szczerze, że takie postawienie sprawy może wprawić w zakłopotanie osoby, które ze „Stalowym Alchemikiem” nie miały wcześniej do czynienia. Cóż, film trwa nieco ponad dwie godziny, natomiast materiał oryginalny to dwadzieścia siedem tomów, więc nie ma możliwości, żeby zawrzeć wszystko i niczego nie wyrzucać. I twórcy zamknęli się na tylko część materiału z samego początku, czasami dość swobodnie go interpretując. Nie czuję się przez to usatysfakcjonowana, niektóre pominięte szczegóły są dość ważne dla całej historii. To samo dotyczy postaci. Wystarczy tu wspomnieć o drużynie pułkownika Mustanga, z której w filmie pozostała tylko Riza. Zresztą mam wrażenie, że jej postać też została spłycona i przeciętnemu zjadaczowi chleba może się wydawać, że pani porucznik jest zabujana w Mustangu.
Właśnie, bohaterowie, bo to oni są głównym czynnikiem – obok świetnie poprowadzonej fabuły – który sprawia, że „Fullmetal Alchemist” jest wspaniałą mangą. Oddanie ich na ekranie twórcom wyszło nie najgorzej, a i dobór aktorów i ich gra sprawiła na mnie dobre wrażenie. Co mniej jednak najbardziej ukłuło, to ułagodzenie charakteru Eda – nie jest tak kłótliwy i gwałtowny jak w oryginale, gdzie na najmniejsze wspomnienie o jego wzroście wybuchał gniewem. Może to kwestia tego, że w filmie ta różnica nie jest aż tak wielka, do czego przez cały seans nie mogłam się przyzwyczaić.
Za co mogę twórców pochwalić? Za dbałość o szczegóły w scenografii i wyglądzie bohaterów. Również efekty specjalne robią wrażenie i uatrakcyjniają oglądanie.
Nie satysfakcjonuje mnie też zakończenie, które wprost mówi, że coś dzieje się dalej. Nie wiem, czy to zapowiedź kolejnego filmu z serii czy twórcy zostawili sprawę otwartą, ale nie czuję się z tym do końca dobrze.
„Fullmetal Alchemist” nie jest filmem złym, lecz dobrym też nie mogę go nazwać. Kto zna oryginał pani Arakawy, pewnie jak ja poczuje się zawiedziony brakiem humoru serii i niektórych bohaterów. Każda inna osoba dostanie kino akcji, które pozwoli na chwilę oderwać się od rzeczywistości.

Ocena: 5/10

3 komentarze:

  1. Hej!
    Obejrzałam amerykańskiego Death Note'a i ich Ryuk mnie zabił. Do tego Light to jakaś masakra, jedynie L jako tako się trzymał.
    Też mam zawsze obawy przed tym, jak włączę ekranizację znanej dobrze mangi czy też anime. Z Fullmetal Alchemist nie miałam jeszcze do czynienia, ale sama fabuła intryguje mnie na tyle, by kiedyś się za ten tytuł zabrać. Pięć gwiazdek na dziesięć to może nie za wysoka ocena, ale jakoś mnie ona nie dziwi.
    W każdym razie dam szansę, gdy nadejdzie czas ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja natomiast o wiele, wiele bardziej ufam Amerykanom. Wystarczy zobaczyć dowolne Live Action, same buble, z ,,Atakiem Tytanów", od którego krwawią oczy na czele...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam AT, chociaż słyszałam różne opinie. Sama podchodzę do live action trochę jak pies do jeża, zwłaszcza do tych z elementami fantasy. "Klasę Skrytobójców" wspominam bardzo miło, "Silver Spoon" też, chociaż były tam pewne zmiany, natomiast niedawno oglądnięty "Bakuman" mimo że niefantasy był okropny. Niedługo wychodzi "Bleach" i zobaczymy, co z niego w sumie wyniknie. Trailer wygląda całkiem dobrze, ale z FMA też tak było.
      Pozdrawiam

      Usuń

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.