Autor: Marcin Wroński
Tytuł: Skrzydlata trumna
Tom:
4
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22 stycznia 2014
Ilość stron: 311
Opis: Rok 1936, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów odbiera sobie życie.
Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński", powód desperackiego kroku to
nieodwzajemniona miłość. Kiedy sprawa ma zostać umorzona, Maciejewski odkrywa,
że ciało w trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się śledztwo, które
łączy pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia. Komisarz natrafi na aferę
przerastającą jego kompetencje. Jak wówczas postąpi? Niektóre fakty pozna
dopiero po latach, kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha
z przeszłości.
Fałszywi świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości - Lublin
Wrońskiego to Sin City w słowiańskim wydaniu. Maciejewski musi wniknąć w
mroczną tkankę miasta, a przy tym zmierzyć się z nałogiem i pożądaniem –
tymczasem w tle słychać berlińską śpiewaczkę Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy
nocnych ulic.
Cykle mają zazwyczaj to do siebie, że kolejne części dzieją
się po kolei. Tak nam podpowiada instynkt – coś się musi zacząć, żeby się
skończyło. Jednak niekiedy pisarze i twórcy filmowi na początku swego dzieła
pokazują nam urywek czegoś, co działo się potem, a dopiero po chwili wracają do
początku i wyjaśnień. Jest to oczywiście manewr zastosowany, by zaciekawić
czytelnika, by ten chciał wiedzieć, dlaczego stało się właśnie tak.
Marcin Wroński poszedł o krok dalej. Po dwóch pierwszych
powieściach dziejących się rok po roku przeskoczył o lat dziesięć, a czwartą
książkę zaczął w punkcie pomiędzy drugą a trzecią powieścią, kiedy to
Maciejewski ma umorzyć prostą sprawę samobójcy. Jednak komisarz nie byłby sobą,
gdyby nie wpakował się w kłopoty i nie odkrył, że ciało nie należy do
nieszczęśliwie zakochanego nocnego stróża. I jak to on, nie odpuścił, a zaczął
węszyć jak rasowy pies, narażając się po raz kolejny wojskowym.
Jednocześnie Wroński znów zabiera czytelnika do roku 1945,
kiedy Maciejewski zostaje przetrzymywany przez nową władzę w więzieniu i
poddawany dość okrutnym torturom, by go złamać i przekabacić albo zabić. Można
powiedzieć „z deszczu pod rynnę”, skoro w poprzednim tomie komisarz musiał ulec
Niemcom, którzy całą wojnę okupowali Lublin. Teraz natomiast przyszli komuniści
i rozpoczęli własne rządy, pozbywając się wszystkich niebezpiecznych elementów.
Urobieniem Maciejewskiego zajmuje się major Grabarz.
Okrutny, bezczelny, upojony swoją władzą komunista, który nie szanuje ani
odrobinę ludzkiego życia i ślepo zawierza nowemu ustrojowi. Nawet nie, on się w
nim doskonale czuje. Takich ludzi naprawdę nie znoszę, więc Grabarz nie zyskał
ani odrobiny mojej sympatii. Zresztą już samo jego nazwisko wiele o nim mówi.
W celi zaś komisarzowi towarzystwa dotrzymuje Adam Duski,
którego glina spotkał w trzydziestym szóstym właśnie przy sprawie
nieszczęśliwego samobójcy w zakładach lotniczych, gdzie drugi osadzony pracował
przez wojną.
O Duskim ciężko powiedzieć coś konkretnego, jest przerażony
rzeczywistością, drży o własne życie – co nie jest dziwne, obaj mogą je szybko
stracić – ale również zbiera mu się na wspominki, pomagając w sumie
Maciejewskiemu dojść reszty prawdy z tamtej sprawy. Choć co im po prawdzie w
takiej sytuacji?
W ogóle mam wrażenie, że sprawa z trzydziestego szóstego
jest trochę zapełniaczem wobec chronologicznych wydarzeń w cyklu. Nie mówię, że
jest kiepska i pisana na siłę, bo też posiada ten sam smaczek tamtych czasów,
ale nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak dwie pierwsze powieści Wrońskiego.
No i znów ten sam schemat – Maciejewski nie odpuszcza, chociaż może go to
kosztować więcej, niż jest w stanie poświęcić, wiele się komplikuje, a koniec
końców sprawa nie zamyka się całkowicie. Chociaż tym razem autor postarał się o
puentę niczym z „Vabanku”.
Bliżej poznajemy Borowika z Komendy Wojewódzkiej oraz nową
postać, kapitana Wywiadu Wojskowego Henryka Korcza-Jasnockiego, który się z
Maciejewskim z oczywistych względów nie polubili. Obaj pragną jak najszybciej
zakończyć sprawę i do tego właśnie chcą wykorzystać Zyge – by ten sprawę
umorzył, by móc o niej zapomnieć. W zamian, bo oczywiście nie ma nic za darmo,
mają pomóc w jego awansie. Nie przewidzieli tylko dociekliwości swego „kolegi”
w zbrodni.
Wroński nie zapomniał również o tle dla całej sprawy.
Najwięcej czasu poświęca dość napiętym stosunkom pomiędzy Maciejewskim a Różą,
którą nadal obserwuje pod kątem uzależnienia od morfiny. Nie są to dla nich
najlepsze czasy, więcej pomiędzy nimi jest niezgody niż powinno w związku.
Swoje pięć minut dostał też Fałniewicz, zaś Zielnego prawie
nie ma – biedak choruje przez całą sprawę, więc niewiele pokazuje się na
kartach powieści. Nie ukrywam, że przykro mi z tego powodu.
Styl Wrońskiego nie zmienił się drastycznie od poprzednich
powieści. Jest prosty, przejrzysty i miły dla czytelnika. Dzięki temu powieść
szybko się czyta i pomimo braku błysku czas spędzony w towarzystwie
„Skrzydlatej trumny” był przyjemny.
Czwarta powieść z cyklu o Zydze Maciejewskim kontynuuje rozpoczęte
poprzednio wątki, dokłada też nową sprawę, z którą komisarz musiał się
zmierzyć, choć stawiano mu wiele kłód pod nogi. Jest ciekawa, ale brakuje mi w
niej efektu „wow”, chociaż może to być kwestia czasów, po które tym razem
sięgnął Wroński. Mimo to z chęcią sięgnę po kolejny tom.
Ocena: 6/10
Autor: Marcin Wroński
Tytuł: Pogrom w przyszły wtorek
Tom:
5
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 19 listopada 2014r.
Ilość stron: 320
Opis: Rok 1945, Lublin pod rządami komunistów.
Miasto zmienione nie do poznania, pełne spekulantów i bandytów. Lejb
Wasertreger, ocalony z obozu śmierci, został zabity we własnym mieszkaniu przez
nieznanych sprawców.
Władze są zaniepokojone, bo w Lublinie krążą plotki o mającym nastąpić
pogromie Żydów. Chcąc mu zapobiec, ubecja szantażem nakłania do współpracy Zygę
Maciejewskiego, który od roku siedzi w więzieniu, aresztowany za rzekomą
kolaborację z hitlerowcami.
Komisarz wychodzi na wolność i trafia w sam środek piekła. Nową władzę
trudno odróżnić od bandytów, a ludzki strach i zniechęcenie łatwo przeradzają
się we wściekłą agresję. Zyga rozpoczyna nietypowe dochodzenie i trafia na trop
szmalcowników, którzy w czasie wojny wydawali Żydów...
Każda wojna pozostawia po sobie blizny. Ruiny miast, leje po bombach,
brakujące części ciała u ocalałych, ślady na psychice. Budzi uśpione w nas
demony, więc robimy wszystko, aby przetrwać. Jedni są wierni swym przekonaniom
do samego końca, inni przeskakują ze strony na stronę, kierując się tylko
chciwością. Do tego w ludziach pozostaje mnóstwo agresji, napięcia, które
pojawia się wraz z kolejną zmianą, a nie ma ujścia. Czasami wystarczy jedno
nieopatrzne słowo, żeby to wszystko wybuchło.
Powojenny Lublin nie jest już tym samym miejscem, które doskonale znał Zyga
Maciejewski. Nawet podczas wojny potrafił się tam odnaleźć. Teraz jednak, po
roku odsiadki bez wyroku i brutalnych przesłuchaniach majora Grabarza,
uwolniony nie poznaje własnego miasta. Zasady gry się zmieniły, nie ma jasnego
podziału na dobrych i złych, zdaje się, że dla przedwojennego gliny nie ma
miejsca nawet we własnym mieszkaniu na Rurach Jezuickich.
Do tego kwestia żydowska – zapalnik, który może w każdej chwili uruchomić
bombę. Żydzi niezbyt cieszyli się sympatią jeszcze przed wojną, potem
hitlerowcy przetrzebili ich w gettach i obozach koncentracyjnych, a chwilę po
wojnie ich obecność była już rażąca dla większości mieszkańców. Jeśli wydarzyło
się coś złego, to była z pewnością ich sprawka, a nowa władza jeszcze niezbyt
umocniona na swoich stanowiskach nie była w stanie zająć konkretnego stanowiska
w tej sprawie.
Czy taki Lublin potrzebuje Zygi? Według Grabarza owszem – dobrze
wytresowany pies zawsze jest przecież przydatny. Zwłaszcza, jeśli temu psu na
czymś jeszcze zależy. I w ten sposób Zyga, choć bez odznaki, zostaje wrzucony w
wir śledztwa w sprawie zabójstwa ocalałego z obozu zagłady żydowskiego kupca.
Przy okazji toczy się polityczna gra o władzę i wpływy pomiędzy członkami
partii.
O ile poprzednią częścią cyklu nie byłam usatysfakcjonowana, tak
„Pogrom...” czytałam z większym zainteresowaniem. Owszem, to nie jest klimat
pierwszych dwóch powieści, zresztą nie spodziewam się, żeby którykolwiek z
pozostałych mi do przeczytania tomów miałby do tego wrócić. Błądząc z Zygą po
wyzwolonym Lublinie, czułam się tak samo zagubiona jak on. Nagle wszystko stało
się zupełnie inne, a na karku wciąż czuć oddech Grabarza, któremu brak
skrupułów. Trzeba grać według nowych zasad, nauczyć się ich i jednocześnie nie
zapomnieć, kim się jest. I Maciejewskiemu prawie się to udaje. Są momenty,
kiedy jest znów tym starym Zygą, który szeryfował w Lublinie, częściej jednak
czuje się tym wszystkim zmęczony. I ja mu się wcale nie dziwię. Po tym
wszystkim ma prawo czuć się zmęczony.
Nowe postacie albo nie wzbudzają we mnie emocji albo są odpychające.
Pojawiają się też starzy bohaterowie, których dobrze znamy – różnie im się w
życiu układa – albo tacy, którym Wroński właśnie dał nieco więcej czasu
antenowego, byśmy mogli ich poznać.
Lublin Maciejewskiego zmienił się gwałtownie. On sam nie jest już tym samym
gliną co kiedyś, jednak piąty tom cyklu czyta się lepiej niż czwarty.
Podejrzewam, że Zyga nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i mam nadzieję, że
za jakiś czas uda mi się o tym przekonać.
Ocena: 7/10
Za egzemplarze
serdecznie dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za komentarz :)
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.