wtorek, 25 września 2018

[Recenzja książek] Marcin Wroński - "Skrzydlata trumna" i "Pogrom w przyszły wtorek"


Autor: Marcin Wroński
Tytuł: Skrzydlata trumna
Tom: 4
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22 stycznia 2014
Ilość stron: 311

Opis: Rok 1936, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów odbiera sobie życie. Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński", powód desperackiego kroku to nieodwzajemniona miłość. Kiedy sprawa ma zostać umorzona, Maciejewski odkrywa, że ciało w trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się śledztwo, które łączy pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia. Komisarz natrafi na aferę przerastającą jego kompetencje. Jak wówczas postąpi? Niektóre fakty pozna dopiero po latach, kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha z przeszłości.
Fałszywi świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości - Lublin Wrońskiego to Sin City w słowiańskim wydaniu. Maciejewski musi wniknąć w mroczną tkankę miasta, a przy tym zmierzyć się z nałogiem i pożądaniem – tymczasem w tle słychać berlińską śpiewaczkę Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy nocnych ulic.

Cykle mają zazwyczaj to do siebie, że kolejne części dzieją się po kolei. Tak nam podpowiada instynkt – coś się musi zacząć, żeby się skończyło. Jednak niekiedy pisarze i twórcy filmowi na początku swego dzieła pokazują nam urywek czegoś, co działo się potem, a dopiero po chwili wracają do początku i wyjaśnień. Jest to oczywiście manewr zastosowany, by zaciekawić czytelnika, by ten chciał wiedzieć, dlaczego stało się właśnie tak.
Marcin Wroński poszedł o krok dalej. Po dwóch pierwszych powieściach dziejących się rok po roku przeskoczył o lat dziesięć, a czwartą książkę zaczął w punkcie pomiędzy drugą a trzecią powieścią, kiedy to Maciejewski ma umorzyć prostą sprawę samobójcy. Jednak komisarz nie byłby sobą, gdyby nie wpakował się w kłopoty i nie odkrył, że ciało nie należy do nieszczęśliwie zakochanego nocnego stróża. I jak to on, nie odpuścił, a zaczął węszyć jak rasowy pies, narażając się po raz kolejny wojskowym.
Jednocześnie Wroński znów zabiera czytelnika do roku 1945, kiedy Maciejewski zostaje przetrzymywany przez nową władzę w więzieniu i poddawany dość okrutnym torturom, by go złamać i przekabacić albo zabić. Można powiedzieć „z deszczu pod rynnę”, skoro w poprzednim tomie komisarz musiał ulec Niemcom, którzy całą wojnę okupowali Lublin. Teraz natomiast przyszli komuniści i rozpoczęli własne rządy, pozbywając się wszystkich niebezpiecznych elementów.
Urobieniem Maciejewskiego zajmuje się major Grabarz. Okrutny, bezczelny, upojony swoją władzą komunista, który nie szanuje ani odrobinę ludzkiego życia i ślepo zawierza nowemu ustrojowi. Nawet nie, on się w nim doskonale czuje. Takich ludzi naprawdę nie znoszę, więc Grabarz nie zyskał ani odrobiny mojej sympatii. Zresztą już samo jego nazwisko wiele o nim mówi.
W celi zaś komisarzowi towarzystwa dotrzymuje Adam Duski, którego glina spotkał w trzydziestym szóstym właśnie przy sprawie nieszczęśliwego samobójcy w zakładach lotniczych, gdzie drugi osadzony pracował przez wojną.
O Duskim ciężko powiedzieć coś konkretnego, jest przerażony rzeczywistością, drży o własne życie – co nie jest dziwne, obaj mogą je szybko stracić – ale również zbiera mu się na wspominki, pomagając w sumie Maciejewskiemu dojść reszty prawdy z tamtej sprawy. Choć co im po prawdzie w takiej sytuacji?
W ogóle mam wrażenie, że sprawa z trzydziestego szóstego jest trochę zapełniaczem wobec chronologicznych wydarzeń w cyklu. Nie mówię, że jest kiepska i pisana na siłę, bo też posiada ten sam smaczek tamtych czasów, ale nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak dwie pierwsze powieści Wrońskiego. No i znów ten sam schemat – Maciejewski nie odpuszcza, chociaż może go to kosztować więcej, niż jest w stanie poświęcić, wiele się komplikuje, a koniec końców sprawa nie zamyka się całkowicie. Chociaż tym razem autor postarał się o puentę niczym z „Vabanku”.
Bliżej poznajemy Borowika z Komendy Wojewódzkiej oraz nową postać, kapitana Wywiadu Wojskowego Henryka Korcza-Jasnockiego, który się z Maciejewskim z oczywistych względów nie polubili. Obaj pragną jak najszybciej zakończyć sprawę i do tego właśnie chcą wykorzystać Zyge – by ten sprawę umorzył, by móc o niej zapomnieć. W zamian, bo oczywiście nie ma nic za darmo, mają pomóc w jego awansie. Nie przewidzieli tylko dociekliwości swego „kolegi” w zbrodni.
Wroński nie zapomniał również o tle dla całej sprawy. Najwięcej czasu poświęca dość napiętym stosunkom pomiędzy Maciejewskim a Różą, którą nadal obserwuje pod kątem uzależnienia od morfiny. Nie są to dla nich najlepsze czasy, więcej pomiędzy nimi jest niezgody niż powinno w związku.
Swoje pięć minut dostał też Fałniewicz, zaś Zielnego prawie nie ma – biedak choruje przez całą sprawę, więc niewiele pokazuje się na kartach powieści. Nie ukrywam, że przykro mi z tego powodu.
Styl Wrońskiego nie zmienił się drastycznie od poprzednich powieści. Jest prosty, przejrzysty i miły dla czytelnika. Dzięki temu powieść szybko się czyta i pomimo braku błysku czas spędzony w towarzystwie „Skrzydlatej trumny” był przyjemny.
Czwarta powieść z cyklu o Zydze Maciejewskim kontynuuje rozpoczęte poprzednio wątki, dokłada też nową sprawę, z którą komisarz musiał się zmierzyć, choć stawiano mu wiele kłód pod nogi. Jest ciekawa, ale brakuje mi w niej efektu „wow”, chociaż może to być kwestia czasów, po które tym razem sięgnął Wroński. Mimo to z chęcią sięgnę po kolejny tom.

Ocena: 6/10



Autor: Marcin Wroński
Tytuł: Pogrom w przyszły wtorek
Tom: 5
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 19 listopada 2014r.
Ilość stron: 320

Opis: Rok 1945, Lublin pod rządami komunistów.
Miasto zmienione nie do poznania, pełne spekulantów i bandytów. Lejb Wasertreger, ocalony z obozu śmierci, został zabity we własnym mieszkaniu przez nieznanych sprawców.
Władze są zaniepokojone, bo w Lublinie krążą plotki o mającym nastąpić pogromie Żydów. Chcąc mu zapobiec, ubecja szantażem nakłania do współpracy Zygę Maciejewskiego, który od roku siedzi w więzieniu, aresztowany za rzekomą kolaborację z hitlerowcami.
Komisarz wychodzi na wolność i trafia w sam środek piekła. Nową władzę trudno odróżnić od bandytów, a ludzki strach i zniechęcenie łatwo przeradzają się we wściekłą agresję. Zyga rozpoczyna nietypowe dochodzenie i trafia na trop szmalcowników, którzy w czasie wojny wydawali Żydów...

Każda wojna pozostawia po sobie blizny. Ruiny miast, leje po bombach, brakujące części ciała u ocalałych, ślady na psychice. Budzi uśpione w nas demony, więc robimy wszystko, aby przetrwać. Jedni są wierni swym przekonaniom do samego końca, inni przeskakują ze strony na stronę, kierując się tylko chciwością. Do tego w ludziach pozostaje mnóstwo agresji, napięcia, które pojawia się wraz z kolejną zmianą, a nie ma ujścia. Czasami wystarczy jedno nieopatrzne słowo, żeby to wszystko wybuchło.
Powojenny Lublin nie jest już tym samym miejscem, które doskonale znał Zyga Maciejewski. Nawet podczas wojny potrafił się tam odnaleźć. Teraz jednak, po roku odsiadki bez wyroku i brutalnych przesłuchaniach majora Grabarza, uwolniony nie poznaje własnego miasta. Zasady gry się zmieniły, nie ma jasnego podziału na dobrych i złych, zdaje się, że dla przedwojennego gliny nie ma miejsca nawet we własnym mieszkaniu na Rurach Jezuickich.
Do tego kwestia żydowska – zapalnik, który może w każdej chwili uruchomić bombę. Żydzi niezbyt cieszyli się sympatią jeszcze przed wojną, potem hitlerowcy przetrzebili ich w gettach i obozach koncentracyjnych, a chwilę po wojnie ich obecność była już rażąca dla większości mieszkańców. Jeśli wydarzyło się coś złego, to była z pewnością ich sprawka, a nowa władza jeszcze niezbyt umocniona na swoich stanowiskach nie była w stanie zająć konkretnego stanowiska w tej sprawie.
Czy taki Lublin potrzebuje Zygi? Według Grabarza owszem – dobrze wytresowany pies zawsze jest przecież przydatny. Zwłaszcza, jeśli temu psu na czymś jeszcze zależy. I w ten sposób Zyga, choć bez odznaki, zostaje wrzucony w wir śledztwa w sprawie zabójstwa ocalałego z obozu zagłady żydowskiego kupca. Przy okazji toczy się polityczna gra o władzę i wpływy pomiędzy członkami partii.
O ile poprzednią częścią cyklu nie byłam usatysfakcjonowana, tak „Pogrom...” czytałam z większym zainteresowaniem. Owszem, to nie jest klimat pierwszych dwóch powieści, zresztą nie spodziewam się, żeby którykolwiek z pozostałych mi do przeczytania tomów miałby do tego wrócić. Błądząc z Zygą po wyzwolonym Lublinie, czułam się tak samo zagubiona jak on. Nagle wszystko stało się zupełnie inne, a na karku wciąż czuć oddech Grabarza, któremu brak skrupułów. Trzeba grać według nowych zasad, nauczyć się ich i jednocześnie nie zapomnieć, kim się jest. I Maciejewskiemu prawie się to udaje. Są momenty, kiedy jest znów tym starym Zygą, który szeryfował w Lublinie, częściej jednak czuje się tym wszystkim zmęczony. I ja mu się wcale nie dziwię. Po tym wszystkim ma prawo czuć się zmęczony.
Nowe postacie albo nie wzbudzają we mnie emocji albo są odpychające. Pojawiają się też starzy bohaterowie, których dobrze znamy – różnie im się w życiu układa – albo tacy, którym Wroński właśnie dał nieco więcej czasu antenowego, byśmy mogli ich poznać.
Lublin Maciejewskiego zmienił się gwałtownie. On sam nie jest już tym samym gliną co kiedyś, jednak piąty tom cyklu czyta się lepiej niż czwarty. Podejrzewam, że Zyga nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się o tym przekonać.

Ocena: 7/10

Za egzemplarze serdecznie dziękuję









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.