Tłumacz: Jacek Drewnowski
Tytuł: Zakon
Rozbitej Soczewki
Tytuł
oryg.: Alcatraz Versus the Shattered Lens
Tom: 4
Cykl: Alcatraz
kontra Bibliotekarze
Gatunek:
literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: IUVI
Data
wydania: 18 kwietnia 2018 r.
Ilość
stron: 288
Opis: Jeśli Mokia upadnie, jej los mogą podzielić
pozostałe Wolne Królestwa, a wtedy cały świat znalazłby się we władaniu
złowrogich Bibliotekarzy.
Choć
jego jedyna broń to kilka par soczewek, zapas wybuchowych pluszowych misiów i
niewiarygodny talent do psucia, Alcatraz i tak podejmie wyzwanie. Wystarczy, że
pokona armię monstrualnych bibliotekarskich robotów, oddziały Bibliotekarzy,
którzy mają normalny wzrost, lecz są nadzwyczaj groźni, oraz
najniebezpieczniejszego przeciwnika – własną matkę!
Tym
razem nawet jego nadzwyczajny talent do psucia może nie wystarczyć. Czy
Alcatrazowi uda się jeszcze raz uratować sytuację?
Uwaga, uwaga! Alcatraz atakuje już po raz czwarty!
Jeżeli wciąż nie zapoznaliście się z pierwszym tomem jego śmiałej i
bohaterskiej autobiografii, musicie to koniecznie nadrobić, szczególnie jeżeli
lubicie od czasu do czasu pośmiać się tak, że płuca wylatują wam nosem.
Przysięgam, to jeden z najzabawniejszych cykli książek, jakie w swoim życiu
przeczytałam, a sami musicie przyznać, że teraz to dramaty są na topie, a nie
komedie. Jeżeli ciekawią was recenzje poprzednich trzech tomów, a szczególnie
pierwszego, zapraszam poniżej, gdzie znajdują się wszystkie linki, a teraz
przejdźmy już do czwartego tomu tej szalonej historii.
Myśląc o Alcatrazie, wyobrażam sobie takiego Brandona Sandersona w skórzanej
kurtce i z okularami na nosie, który stoi przy wielkim kotle wmontowanym w
pralkę i wrzuca tam po pierwsze: dwa
kilogramy sarkazmu w proszku, pięć kilogramów absurdu o konsystencji tofu pływającym
w płynie wyssanym z gupoty (jak to mówi sam Alactraz), wyciągu z endorfin, kilka
par bibliotekarskich okularów, jeden bibliotekarz (tak do smaku) i… masło
orzechowe – spytacie: dlaczego akurat ono? Bo mi smakuje. Taka jest
kwintesencja Alcatraza! A skoro już
was przekonałam, to marsz czytać pierwszy tom, bo Sanderson wam nie wybaczy!
Poza tym, jak najwięcej ludzi powinno wiedzieć o planach Kultu Mrocznych
Bibliotekarzy. Nie pozwólcie, żeby zawładnęli waszymi umysłami! (powiedziała
przyszła bibliotekarka i to na dodatek nosząca okulary, ale ciii).
Czwarty tom jest trochę inny od
swoich papierowych poprzedników. Oczywiście już pierwsze strony zapowiadają, że
będziemy zwijać się ze śmiechu – ja osobiście oznaczyłam swój egzemplarz
milionami niebieskich karteczek indeksowych. Alcatraz wciąż jest gupi (błąd
celowy, chyba że sądzicie, że ja też jestem taka gupia jak Alcatraz, a to całkiem możliwe, w końcu czytałam jego autobiografię) i inteligentny
zarazem. Tym razem próbuje ocalić Mokię przed Zakonem Rozbitej Soczewki, do
której należą Bibliotekarze nienawidzący okulatorów (czyli takich ludzi, którzy używają okularów o
różnych właściwościach). Może trochę musimy się namęczyć, żeby dotrzeć do sedna
akcji, ale uwierzcie mi, warto czekać.
Nastąpiły tu dwie zmiany,
których oczekiwałam w kolejnych tomach. Pierwszym z nich jest wątek miłosny!
Nareszcie coś się zaczyna pomiędzy Alcatrazem a Bastylią dziać. Chyba nie muszę
powtarzać, że obie postacie kocham jak własne dzieci (których nie mam)?
Alcatraz jest gupi, a przy tym całkiem odważny i pomysłowy, Bastylia jest chłodna,
ale silna jak niejedna trzynastolatka! Razem stanowią zgrany zespół, a w
przyszłości stanowiliby również zgraną parę (ach, te romanse w głowie). Ich niewinne podchody, które przepełnione są
nieśmiałym żartem i gupotą, to szczyt moich marzeń. Mam nadzieję, że w przyszłym
tomie ta relacja będzie jeszcze bardziej widoczna!
Druga zmiana polega na tym, że
wreszcie zaczęły się wyjaśniać pewne sprawy dotyczące talentów Smedrych i
planu, jaki pragną dopełnić kolejno: matka Alcatraza i jego ojciec. Uwierzcie
mi, końcowe wnioski i nowe sojusze, które zawiera młody Smedry są zaskakujące,
niespodziewane i zarazem intrygujące! Ale nie mogę niestety za dużo zdradzić (tylko tyle, że bohaterowie walczą z Krakenem, ale ciii). Nie mogę się doczekać piątego tomu, bo akcja zapowiada się
naprawdę genialnie i emocjonalnie.
Trzecia zmiana (ha, zaskoczeni?
W końcu mówiłam o dwóch! Możecie to zrzucić na karb tego, że nie umiem liczyć i mam słaby talent matematyczny, zupełnie jak ośmioletnia kuzynka Alcatraza). Wśród absurdu nareszcie pojawiła się spora dawka
powagi i dramatu. Już myślałam, że Sanderson zakończy te momenty standardowo
absurdalnym śmiechem, ale nie – udało mu się to dobrze rozwinąć. W końcu
zdajemy sobie sprawę z tego, że zbliża się prawdziwa wojna i powoli robi się
gorąco (jakby ktoś posadził nas na rożnie i chciał usmażyć nad ogniskiem jak tłuściutkie kiełbaski). Na dodatek te wszystkie straty w bohaterach! Co prawda nie dramatyczne, bo w Alcatrazie nikt nie umiera, ale jednak niektórzy zaniemogli (na różne sposoby).
Do tej pory mówiłam o samych
zaletach – w gruncie rzeczy we wszystkich dotychczasowych recenzjach unosiłam
się w zachwycie nad tą oryginalną i wybuchającą (jak granaty z pluszaków)
absurdem historię. Teraz jednak muszę trochę ponarzekać, ale spokojnie: tylko
trochę.
Tom czwarty wydawał mi się jak dotąd najsłabszym ze wszystkich. Nie twierdzę
przy tym, że był tak zły, że nie dało się go przetrawić, po prostu odrobinkę
gorszy od swoich poprzedników. Dlaczego? Ta wojenna otoczka może i była
ciekawa, ale w gruncie rzeczy… czegoś mi w niej zabrakło. Może nowych
bohaterów, którzy wyróżnialiby się na tle starych? Bo niby jacyś byli, ale już
prawie wyparowali mi z głowy. Było tu jakoś tak pusto, samotnie. Nie było tych
postaci, które pojawiały się w poprzednich tomach, a które bardzo, bardzo
lubiłam. Dodałabym również trochę akcji w niektórych momentach. Nie chodzi tu
może o ilość, a raczej jakość. Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę, że
trudno jest utrzymać poziom wszystkim tomów danej serii. Któryś w końcu musiał
być choć odrobinę gorszy!
Kolejna wada to moim zdaniem doskonały talent Sandersona do irytowania czytelników. Mam wrażenie, że częściowo skończyły mu się pomysły, przez co zaczął nas wkurzać pewnymi wątkami jeszcze bardziej niż zwykle. Oczywiście to takie miłe denerwowanie, ale jednak chwilami niezbyt odkrywcze. W tym tomie okazało się na przykład, że każdy rozdział ma zupełnie inną liczbę. Niby fajny zabieg, ale po którymś z kolei rozdziale trochę przestaje bawić. Mam nadzieję, że piąty tom przyniesie ze sobą coś nowego i pomysłowego, co pozwoli walić mi głową w książkę z powodu zabawnej irytacji.
Podsumowując. Alcatraz to wciąż
jedna z moich najbardziej lubianych historii i wręcz nie mogę się doczekać
kolejnych przygód młodego Smedry’ego! Może odczułam w tym tomie leciutki
niedosyt, ale to nie zabrało przyjemności czerpanej z całości lektury. Dużo
śmiechu, dużo ironii, absurdu, ale i trochę dramatów – idealna mieszanka. Nic,
tylko czekać na kolejny tom!
Za egzemplarz dziękuję:
Świetnie, że książka aż tak bardzo ci się podobała. 😊
OdpowiedzUsuńDwa pierwszy tomy od Ciebie nadal czekają na przeczytanie. Może jak skończę z "Toń" i "Siłą niższą" się uda choć na chwilę do nich zajrzeć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Właśnie zaopatrzyłam się w pierwszą część tego cyklu, więc mam nadzieję, że niebawem poznam Alcatraza :D
OdpowiedzUsuńHm...chyba przeczytam Alcatraz ;) Ta recenzja zrobiła mi smaka ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na wszystkie i koniecznie się za nie zabieram :)
OdpowiedzUsuń