środa, 30 listopada 2016

[Recenzja książki] Abbi Glines - "Przypadkowe szczęście"


Autor: Abbi Glines
Tłumaczenie: Agata Żbikowska
Tytuł: Przypadkowe szczęście
Tytuł oryg.: Twisted Perfection
Seria: Rosemary Beach, Perfection
Tom: 1
Wydawnictwo: Pascal
Gatunek: literatura współczesna, New Adult
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 320
   
Opis: Życie poza domem jest dla Delli Sloane nowym doświadczeniem. Mroczne sekrety jej przeszłości nie były czymś, czym miała ochotę się dzielić z kimkolwiek. Nigdy by nie zrozumieli. Woods Kerrington nigdy nie był tym, którego przyciągały słabe kobiety. Wydawało mu się, że z nimi trzeba obchodzić się jak z jajkiem. A jemu nie chodziło o zaangażowanie, tylko o przyjemność. Noce pełne niegrzecznych zabaw to dokładnie to, co chciał, kiedy lustrował wzrokiem każdą gorącą laskę jaką spotkał na swojej drodze. To, z czego nie zdawał sobie sprawy to to, że ona była krucha od pierwszego spotkania. Beztroska dziewczyna, która nie przejmuje się tym, co świat o niej myśli, była bardziej krucha niż mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić…
                                                                   (źródło opisu: bookgeek.pl)

  Miłość potrafi przyjść niespodziewanie i w postaci kogoś, kogo na pierwszy rzut oka nie podejrzewalibyśmy o to, że może stać się obiektem naszych najgłębszych uczuć. Miłość jest niby prosta, a tak wiele komplikuje. Co się stanie, jeśli pokocha się kogoś, kogo poznało się właściwie przypadkowo, a znajomość zaczęła się od przygodnego seksu? Czyjeś życie z pewnością wywróci się do góry nogami.
     Chciałabym móc powiedzieć, że poczułam się zaciekawiona pierwszymi zdaniami
i wydarzeniami książki, ale byłoby to wierutne kłamstwo. Prawdę mówiąc, po szesnastej stronie zatrzasnęłam ją z głośnym westchnięciem kogoś, kto już wie, że pewnie będzie się męczył podczas dalszej lektury. Nie potrafiłam wczuć się w głównych bohaterów  za to oni wczuli się w siebie  dodatkowo płytkie dialogi skutecznie mnie zniechęciły. Nie jestem jednak osobą, która potrafi porzucić książkę na wieki wieków, dlatego po wzięciu głębszego wdechu i chwili na zregenerowanie serca, powróciłam do tego literackiego dzieła.
     Nie mogę napisać, że powieść zyskała moją sympatię i aprobatę. Po przeczytaniu opisu chciałam dać szansę Abbi Glines i na własnej skórze przekonać się, że nie jest to namiastka Pięćdziesięciu twarzy Greya. I choć Della, główna bohaterka, nie ma życia podobnego do Any, dla mnie jest do niej bardzo podobna i to wywołuje u mnie westchnięcie. Postać ze swoją przeszłością miała potencjał na naprawdę dobre i dość głębokie pod względem psychologicznym sceny, ale niewiele z tego wyszło. Poza tym cholernie (przepraszam za słowo, ale ono najczęściej oddaje moje negatywne uczucia) denerwujące było to niezdecydowanie co do uczuć dla Woodsa. Z jednej strony Della twierdziła, że jest jej przyjacielem, z drugiej, że przecież się nie znają i łączy ich tylko seks. No kurde no! Strasznie mnie tym irytowała, na tym polu pan Kerrington wypadał lepiej  po pierwszej fazie, kiedy to ewidentnie zależało mu na jej ciele (a dokładnie na "ciasnej cipce"), do tego pragnienia doszła także chęć poznania jej i bycia przy niej, z nią, w związku. On też mnie denerwował, zwłaszcza swoją zaborczością, ale cóż  polubiłam go nieco bardziej niż Dellę Sloane, choć to ona mogła być gwiazdą tej historii. Wood był arogancki i często myślał nie tym organem, co trzeba, ale jakoś umiał się ukierunkować, jego głowy nie zaprzątały myśli "co by było, gdybym zechciał inaczej".
      Myślałam, że nie będzie tu akcji niczym z Pięćdziesięciu twarzy Greya, jak widać w powyższym akapicie, jest ona, ale tak właściwie to jest znacznie gorzej. Nie ma tu jedynie podobnych postaci - wspomnę, że pojawiają się prawie że identyczne dialogi jak w powyższym dziele. Do tego dochodzi też klimat niczym ze Zmierzchu. Myślałam, że powieść czymś się wyróżni, ale nie. Nawet wśród drugoplanowych postaci nie ma kogoś naprawdę ciekawego, choć dwoje bohaterów próbowało się wyłamać z tego schematu. Więzi międzyludzkie nie są dość silne ani interesujące, bym jakikolwiek wątek obserwowała z bijącym sercem i wstrzymanym oddechem. A przechodzenie z jednej sceny w kolejną miejscami przypominało skakanie palcem po mapie. Nie lubię takich zabiegów, więc myśl o porzuceniu książki ponownie się pojawiła, choć nie została spełniona.
     Język jest prosty, kolokwialny, a wszelkie afery i skandale opisane tak, że nie każą się zastanowić nad tym, jak bardzo są poważne i jakie mogą mieć konsekwencje. Przez Przypadkowe szczęście przechodzi się z beznamiętnym wyrazem twarzy, a przy scenach seksu unosi się brew i ze zwątpieniem pyta: "to naprawdę tak wygląda?". Osobiście podziwiam osoby, które nie boją się wziąć za erotyki i stworzyć coś wywołującego porządne rumieńce na twarzy czytelnika, ale jeśli nie potrafi się realistycznie i z zachowaniem umiaru, bez patosu opisywać intymnych aspektów ludzkiego życia, to czy w ogóle warto?
     Nic w Przypadkowym szczęściu zbytnio mnie nie zaskoczyło. Jedynym ciekawym wątkiem wydawała mi się choroba matki Delli i to, jak bardzo wpłynęła ona na życie dziewczyny, która będąc w końcu wolną, wyrusza w samotną podróż po kraju. Nie mam zamiaru zbytnio pomstować nad tym, że kto to widział dziewiętnastolatkę przemierzającą w pojedynkę Stany Zjednoczone, bo pewnie jest to w jakimś stopniu prawdopodobne, ale żałuję, że nie poświęcono tejże przeszłości więcej uwagi. Poza koszmarami i budzeniem się z krzykiem chętnie poczytałabym o jeszcze innych wpływach traumy.

(źródło: http://ksiazka-od-kuchni.blogspot.com/)

     Podsumowując, powieść Abbi Glines to książka, po którą sięgnąć mogą ci, którym nie zależy zbytnio na czymś głębszym, a na chwili oderwania się od innych, cięższych lektur. Jeśli nie zrażają was liczne sceny seksu ani płytkość, ukazanie amerykańskiej rodzinki niczym z filmu, to książkę polecam. Wszystkim innym proponuję popukanie się w głowę i odłożenie powieści na bok. Gdybym mogła cofnąć czas, przeznaczyłabym go na coś innego.

Ocena: 3/10

STREFA DOBRYCH CYTATÓW:

Wiedziałem, że Tripp nie żałował nawet jednej spędzonej na grze minuty. Miałem tylko nadzieję, że zebrał odpowiednią ilość wspomnień, by wystarczyły mu na resztę życia, bo to jedyny raz, kiedy przebywał z nią sam na sam.

Czasami nasze niedoskonałości sprawiają, że stajemy się wyjątkowi.

Jedyną rzeczą, jakiej powinniśmy się bać, jest sam strach.

Jest na świecie ktoś, kto cię pokocha. Kto będzie cię pragnął dla samej ciebie. Nie zadowalaj się czymś gorszym.

Nie potrafisz kalkulować i zachowywać się egoistycznie. Sprawiasz, że chcę stać się lepszy.

niedziela, 27 listopada 2016

[Recenzja filmu] Doktor Strange

Tytuł: Doktor Strange
Tytuł org.: Doctor Strange
Reżyseria: Scott Derrickson
Gatunek: Fantasy, przygodowe
Premiera: 26 października 2016 (Polska), 20 października 2016 (świat)
Czas trwania: 1 godz. i 55 min

Opis: Marvel Studios przedstawia film „Doktor Strange” opowiadający historię światowej sławy neurochirurga, dr Stephena Strange’a, którego życie odmienił tragiczny wypadek samochodowy, odbierając mu sprawność w rękach. Kiedy tradycyjna medycyna zawiodła, w poszukiwaniu uzdrowienia i nadziei, Strange trafia do tajemniczej samotni zwanej Kamar-Taj. Tam szybko orientuje się, że nie jest to jedynie ośrodek kuracyjny, ale przede wszystkim miejsce walki z niewidzialnymi, mrocznymi siłami dążącymi do zniszczenia naszej rzeczywistości. Wkrótce – uzbrojony w nowo nabytą magiczną moc – zmuszony będzie wybierać pomiędzy powrotem do dawnego życia w bogactwie i sławie, a próbą obrony świata jako najpotężniejszy czarodziej w historii.
[https://multikino.pl/pl/filmy/doktor-strange]

Wszyscy wiemy kto to jest Hulk, kapitan Ameryka czy Iron Man, a czy ktoś z nas wiedział, że istnieje taki superbohater jak doktor Strange? Postać, która nie walczy o dobro i pokój na świecie, a rozprawia się z siłami zła w zupełnie innej rzeczywistości, niewidocznej gołym okiem dla człowieka. Osoba, która nie jest owiana sławą jak Avengersi i prawdopodobnie nie będzie. Czy choć trochę im dorównuje?
Stephen Strange to znany neurochirurg. Dba tylko o własny byt i pieniądze, jest zadufany w sobie i pewnie niejeden z nas chciałby go na początku fabuły walnąć czymś ciężkim w łeb. Jego życie zmienia się w momencie, gdy ulega wypadkowi samochodowemu. Ma na tyle uszkodzone nerwy dłoni, że nie jest w stanie pełnić już roli chirurga. Stephen uparcie szuka rozwiązania. Po wielu nieudanych  próbach znalezienia lekarza, który przywróciłby go do dawnej świetności, natrafia na świątynię znajdującą się w Tybecie. Tyle, że ludzie, którzy tam zamieszkują nie chcą go wyleczyć, a… otworzyć jego umysł na inny świat, znajdujący się poza przestrzenią zwyczajnych ludzi. Tak oto doktor (byle nie mistrz!) Strange, zaczyna szkolenie. Już w niedługim czasie przyjdzie mu się zmierzyć z mrocznym Dormammu pochłaniającym światy.
Pierwszym co zachwyciło mnie w tym filmie były efekty specjalne. To dla nich głównie idzie się do kina na Doktora Strange'a. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam tak znakomitej gry efektów! Te zmieniające ułożenia miasta, lustrzane światy, skoki pomiędzy wyrwami w budynkach, rozpadające się na kawałeczki budowle i dynamiczne walki, świetlista magia, wybuchające kolory! To naprawdę robi niesamowite wrażenie! Jeżeli zaś chodzi o fabułę, jest już trochę gorzej. Nie zrozumcie mnie źle. Film dosyć mi się podobał, szczególnie na samym początku, kiedy to wszystko płynęło powoli i mogliśmy wdrożyć się z odpowiednią prędkością w dziejącą się akcję. Dopiero potem wszystko nagle… przyspieszyło. Aż za bardzo. Wyobraźcie sobie gościa, który nie chce już dłużej walczyć ze złem. Krzyczy i denerwuje się, czuje się oszukany. Nagle doktor Strange rzuca do niego jedno zdanie, a on bez słowa idzie walczyć z wrogami. Nie dyskutuje. Już dawno nie widziałam filmu, w którym akcja tak szybko pędzi do przodu! To odejmuje trochę klimatu, bo sceny robią się nagle mało logiczne w przejściach. Jak to bywa również w filmach o superbohaterach, było wiele zadziwiających momentów, na które ludzie wokół nie zwracali uwagi. Przykładowo: czy to nie dziwne, że w jednej z sal operacyjnych znajdujących się obok recepcji coś wybucha? Nie, gdzieżby znowu! To przecież szpitalna codzienność.


Podróż do kina w Głogowie na seans 3D, dobre towarzystwo, popcorn i nachosy!

Humor filmu. Myślicie, że mnie zadowolił? Nie, wręcz zawiódł. Wiele z żartów było po prostu niepotrzebnych i dziwnych. Na dodatek często pojawiały się w nieodpowiednich momentach, niszcząc nastrój fabuły. Na szczęście humoru nie było tam tak wiele, więcej mieliśmy akcji. Całe szczęście, bo przynajmniej oglądając ten film nie mogłam się nudzić!
Muzyka. Tu chyba nikogo nie zaskoczę, bo zazwyczaj soundtracki filmowe stoją na wysokim poziomie. Ja jednak nie zwracam uwagi na tło muzyczne, kiedy dzieje się prawdziwa akcja. Tu było zupełnie inaczej. Nie omieszkałam wyrazić swojego zachwytu nad oprawą dźwiękową!
Sami bohaterowie odwalili kawał świetnej roboty. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Strange’a jak Benedicta Cumberbatcha. Wystarczy spojrzeć na komiksową wersję tego superbohatera! Podobieństwo jest uderzające.  Bardzo podobała mi się również Tilda Swinton w roli Przedwiecznej. Do żadnego aktora nie mam zastrzeżeń, może to dlatego, że nie jestem mistrzem wyłapywania błędów aktorskich!  Jeżeli chodzi o ulubionych bohaterów, przywołuję tutaj… pelerynę. Tak, peleryna Strange’a będąca reliktem służącym w walce, ewidentnie niszczy system. Każdy z was chciałby mieć takiego przyjaciela!
Czy „Doktor Strange” jest wart obejrzenia? Jeżeli potrzebujesz się rozerwać przy niezłym filmie akcji i nie przeszkadzają ci nagłe i niewyjaśnione zwroty w fabule – dlaczego nie! Jeżeli dodasz do tego miłość do magii oraz alternatywnych, genialnie wykreowanych światów – tym bardziej! Mogę cię zapewnić, że klimat tego filmu jest niepowtarzalny, ale pamiętaj, że to jednak wciąż film o superbohaterze, czyli… wszystko działa według określonego schematu. Jeżeli jesteś fanem marvelowskiego uniwersum – koniecznie musisz oglądnąć „Doktora Strange’a”!

7/10

wtorek, 22 listopada 2016

[Recenzja książki] Maja Chmiel - "Sięgając marzeń"

Autor: Maja Chmiel
Tytuł: Sięgając marzeń
Gatunek: Literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Psychoskok
Ilość stron: 186

Opis: Sięgając marzeń to debiutancka powieść Mai Chmiel. Napisana z pewną dozą humoru, aczkolwiek poruszająca ważne aspekty życia. Pełna błyskotliwych dialogów, nieoczekiwanych zwrotów akcji i do końca trzymająca czytelnika w napięciu. Książka przedstawia trzy przyjaciółki, których drogi połączyły się, jeszcze w czasach licealnych. Nierozłączne, mimo iż każda z nich na różnym etapie życia.Wciąż poszukujące, pragnące spełnić swoje marzenia, choć nie do końca przygotowane na to, co je czeka. Tola i Ewa wyruszają w pełną przygód podróż z Izą, która próbuje odnaleźć swoją biologiczną matkę. Dziewczyna nie jest jednak pewna, czy jest gotowa na poznanie prawdy. Perypetie bohaterek, uwikłanych w problemy szarej codzienności oraz pojawienie się na horyzoncie mężczyzn, owocuje w szereg niedomówień i zabawnych sytuacji momentami niezręcznych.


Życie jest jak gra w karty. Wyciągasz jedną, ale nie wiesz na jaką trafisz. W niektórych przypadkach możliwa jest wymiana karty na inną, ale niekiedy jesteś skazany właśnie na tą jedną. Życie bywa okrutne, ale przychodzi taki dzień, kiedy wszystko staje się łatwiejsze, lepsze. Taką grę w karty prowadziły bohaterki „Sięgając marzeń” Mai Chmiel.
Ogólne wrażenie jest bardzo dobre. Okładka według mnie przyciąga uwagę. Uważam, że  stron jest zdecydowanie za mało. Miejscami mam wrażenie, że autorka skupia się bardziej na wątkach mniej ważnych, zostawiając w tyle te, które warte są rozbudowania. Mam kilka zastrzeżeń dotyczących wplatania niepotrzebnych opisów, tudzież komentarzy od autorki. Nazwałabym to takim wtrąceniem w najmniej odpowiednich momentach. Z początku irytowało mnie to, ponieważ kiedy już się zatracałam w fabule książki, to nagle takie bum – opis i zapominałam co przed chwilą się wydarzyło.
Atutem „Sięgając marzeń” jest dla mnie kreacja głównych bohaterek. Podoba mi się, to że każda postać niesie za sobą pewną myśl życiową, reprezentuje wartości, które są ważne.
Mamy trzy przyjaciółki, których znajomość rozpoczęła się w szkole, trzy charaktery (skrajnie różne), no i nareszcie: trzy odmienne historie. Każda z dziewczyn osiąga odmienne cele i znajduje się na innym etapie budowania swojej przyszłości.
Ewka – spełniona mama trójki dzieci. Mężatka, ale tylko formalnie, bo trudno nazwać prawdziwym mężem kogoś, kto nie troszczy się o żonę i nie okazuje najmniejszego zainteresowania dziećmi, spędzając x godzin poza domem. W życiu Ewki nadejdzie dzień, kiedy wszystko się zmieni, ale czy na dobre? O tym sami musicie się przekonać. Kolejna postać to Izka – kobieta pracująca. Kiedy była mała, rodzicielka zostawiła ją w domu dziecka. Po latach, Izka zdobywa się  na odwagę i postanawia odszukać „kobietę, nazywającą siebie matką”. Była w związku z którego pozostało tylko dziecko, mające się niedługo narodzić. Ostatnia, Jolka – kobieta bez faceta przy boku. Jej matka stale wypomina córce brak mężczyzny. 
Dziewczęta we trójkę wyruszają w podróż, by odnaleźć biologiczną matkę Izki. Rzeczy, które się im przytrafią na pewno nie śniły się żadnej z bohaterek.
Podsumowując.  Bardzo dobrze czytało mi się tę książkę, wiele w niej zabawnych momentów i dobrego humoru. Polecam ją każdemu, nie jest to powieść psychologiczna ani kryminalna, gdzie wymaga się od czytelnika większego zaangażowania. Idealnie sprawdzi się wieczorową porą. Trzy wyrazy, które nasuwają mi się by najszybciej i trafniej opisać lekturę: lekka, łatwa i przyjemna.



STREFA DOBRYCH CYTATÓW:

Samotność jest dobra, ale nie na dłuższą metę. Nie można przecież wiecznie wracać do pustego mieszkania, na szybko zjeść kolację z mikrofalówki i nie czuć potrzeby bycia kochanym…

Życie nigdy jej nie rozpieszczało. Wychowała się w domu dziecka, gdzie zostawiła ją matka tylko na chwilę, „aby załatwić sprawy osobiste” i już nie wróciła.

Ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania 
dziękuję Wydawnictwu:




czwartek, 17 listopada 2016

Tego jeszcze nie było, czyli Zniewolony Wywiad!

     Barbara Gęsiorska. Rocznik '90. Absolwentka polonistyki na PWSW w Przemyślu. W Internecie przedstawia się jako LaurieJanuary. Autorka wielu opowiadań publikowanych w sieci, m.in. Prawa Wściekłości, Ósmej Woli, Serca kapitana czy fanfiction. Mangowiec i fan anime. Aktywna na takich stronach jak wattpad, facebook, wordpress. Autorka opowiadań publikowanych na łamach portalu Nowy Olimp, obecnie jest to Cena  opowieść o Natalie Parker, dziennikarce, która chcąc ratować ukochanego brata, prosi (pomijając najważniejsze kwestie) swojego byłego kochanka, bogatego i aroganckiego Olivera Swanga, o pomoc. 


Cleo:  Od jak dawno piszesz opowiadania? Co dało Ci ten impuls do pisania? Zadanie domowe? A może po prostu usiadłaś i zaczęłaś pisać?
Laurie: Pierwsze próby pisarskie to okolice czwartej, może piątej klasy szkoły podstawowej. Bujna wyobraźnia i pierwsze książki, które wzięłam do ręki z własnej woli. W pewnej chwili historie wymyślane w głowie zaczęłam przelewać na papier.

Cleo : Jak to się stało, że zaczęłaś pisać opowiadania dla portalu Nowy Olimp?
Laurie: Pewnego dnia na skrzynkę odbiorczą portalu deviantArt, na który również wrzucam swoje opowiadania, przyszła wiadomość od Gai, redaktor naczelnej Nowego Olimpu. Spodobały jej się moje próby pisarskie i zaproponowała współpracę.

Cleo: Czy trudno jest Ci pogodzić pisanie dla portalu z pracą nad innymi opowiadaniami i ze stażem?
Laurie: W chwili obecnej nie. Opowiadania dla Nowego Olimpu przygotowuję wcześniej, przekazuję do moderacji i cała reszta zależy już od osób składających kolejne numery. Jednak jako, że "Cena" kończy się w grudniowym numerze, niedługo będę musiała poświęcić trochę czasu również na ten projekt.

Cleo: Pisanie dla portalu traktujesz jako zabawę czy szansę zdobycia dziennikarskiego doświadczenia?
Laurie: I jako zabawę, i jako pewne doświadczenie. Może nawet niekoniecznie stricte dziennikarskie, ale pisarskie na pewno.

Cleo: Skąd pomysł na historię Natalie i Olivera?
Laurie: "Cena" w pierwszej fazie była historią bez kreacji bohaterów, więc z góry stała się fanfikiem z postaciami z "Anioła Lucyfera", który odkładałam na nieokreśloną przyszłość. Przyznam szczerze, że już nie pamiętam, skąd pomysł na taką fabułę. Prawdopodobnie pomysł pojawił się przy czytaniu jakiegoś opowiadania i zaczęłam spisywać kolejne punkty. Potem postanowiłam przerobić "Cenę" na opowiadanie autorskie, więc już pod fabułę przygotowałam odpowiednie postaci.

Cleo: Czy widzisz siebie jako część podobnego portalu przez kilka lat, czy może jest to dla Ciebie jedynie chwila w takiej pracy?
Laurie: W tej chwili współpraca z Nowym Olimpem daje mi satysfakcję i impuls do zabrania się za pomysły, dla których nie potrafiłam wcześniej znaleźć czasu. Nie wiem, co będzie za kilka lat, ale że pisarstwo jest tym, co stało się stałym elementem mojego życia, pewnie jest to przygoda na dłużej. Może w przyszłości bardziej poważna.

Cleo: Muszę zapytać: dostajesz jakieś wynagrodzenie za swoją pracę? Nie pytam o konkretną kwotę, chcę wiedzieć, czy nie robisz tego jako wolontariusz.
Nie, Nowy Olimp jest portalem non profit, więc poza satysfakcją i doświadczeniem nie mam z tego materialnych korzyści.

Cleo: Co myślisz o pracy wolnego strzelca?
Laurie: Hmm, z pewnością trzeba bardzo wierzyć w to, co się robi, bo bycie wolnym strzelcem nie jest łatwe. Jak sama o siebie nie zadbasz, kicha. Jednak możliwość samodzielnego decydowania, o czym się pisze, na pewno wynagradza wszelkie niedogodności takiej pracy.


Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Czytelników zaś zapraszam do odwiedzenia strony Nowego Olimpu oraz stron Basi:

sobota, 12 listopada 2016

[Recenzja książki] Joanna Stańda - "Bankiet wysuszonych kasztanów"

Autor: Joanna Stańda
Tytuł: Bankiet wysuszonych kasztanów
Gatunek: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Pyschoskok
Liczba stron: 144

Opis: Historia dzieje się w sali szpitalnej, gdzie spotyka się pięć przypadkowych kobiet o przeróżnych profilach osobowościowych i doświadczeniach życiowych. Tytuły rozdziałów są chronologicznym zaprezentowaniem kim i kiedy ta szpitalna sala się wypełniała. 

Po opisie „Bankietu wysuszonych kasztanów” spodziewałam się grona starszych, wesołych pań, które wpadną na pomysł zorganizowania bankietu, żeby umilić sobie pobyt w szpitalu geriatrycznym – to właśnie dlatego chwyciłam za tę książkę. Jestem osobą, która panicznie boi się starości. Chciałam w tej lekturze znaleźć pokrzepienie dla duszy,  jakąś dobrą wiadomość, że bycie człowiekiem w podeszłym wieku nie musi być złe, nudne czy pozbawione barw. Czy znalazłam to, co chciałam? Po części i tak i nie, wszystko zależy od punktu widzenia i nastawienia. Morał nie jest oczywisty. My sami go sobie musimy dopowiedzieć.
„Bankiet…” to przede wszystkim książka, która ukazuje realia życia starczego. Choroby, samotność, przyzwyczajenia, wspomnienia z lat młodzieńczych i ułomności, przeszkadzające w życiu codziennym. Ukazane w niej bohaterki zasługują na miano dosyć dobrze wykreowanych postaci. Choć pań jest sporo, z łatwością je zapamiętamy, właśnie ze względu na charakterystyczne cechy.
Jako pierwsza do szpitala przybywa pani Kuruc – typowa, samotna, wiecznie narzekająca na wszystko babcia, która interesuje się cudzym życiem, potem dla kontrastu witamy na oddziale panią Kobel – energiczną panią z gestami nastolatki, która nie chce przebywać w szpitalu, bo ma dużo roboty w ogródku. Następna jest pani Mirela – nienagannie dbająca o siebie babcia, która chwilami zachowuje się jak diva, wokół której każdy ma skakać. Do pań dołącza w pewnym momencie Anastazja – wykształcona babcia z bogatego domu. Na końcu niespodzianka – zaledwie czterdziestoletnia Oliwia, mocno kontrastująca z resztą pań charakterem i przysposobieniem do życia. Myślę, że jest znaczącą postacią w fabule – autorka najwyraźniej chciała pokazać, jak wielkie są różnice w postrzeganiu świata przez starszych ludzi i tych odrobinę młodszych.
Mimo dobrze wykreowanych postaci i ich historii, muszę jednak przyznać, że fabuła chwilami nudzi. Tu tak naprawdę nic się nie dzieje. Babcie rozmawiają o życiu, przeżywają wizyty pielęgniarek, lekarzy, smęcą, narzekają, czasem się pokłócą. Muszę przyznać, że czułam się, jak podczas spotkań starszyzny w rodzinie. Lubię je, naprawdę, ale czy nadają się one na to, aby stworzyć z nich całą książkę? Powątpiewam. Uważam, że mimo wszystko, przydałoby się tej lekturze odrobina akcji. Niedużo, bo to jednak starsze panie, ale wzbogacić to jakimś smaczkiem można by było, bo przez cały czas mam wrażenie, że czegoś tutaj brakuje.
Jeżeli chodzi o motyw bankietu. Okazał się on być zaledwie wąskim wątkiem przy końcu książki i to wcale niezorganizowanym przez nasze starsze bohaterki. Czułam się zawiedziona. Na dodatek nagła przemiana Oliwii, która miała wpływ na bankiet, nie była dla mnie wiarygodna.
Przejdźmy teraz do stylu autorki. Tu nie mam większych zastrzeżeń. Pani Jańda naprawdę zaskakuje swoim stylem! Pisze ładnie, przejrzyście i dobrze opisuje – wielki plus za porównania, jednak za błędy – mały minus. Gdzieś w tekście dostrzegłam brak poszczególnych znaków interpunkcyjnych, np. okazuje się, że cudzysłów potrafi znikać, gdzieś mógł również umknąć jakiś akapit, przecinek. Błędów ortograficznych nie było, ale znalazłam dwa niuanse, które mnie zastanawiały. Dlaczego autorka nie użyła polskiego określnika angielskiego słowa „gadget”? I zdanie, które poraziło mnie jak prądem: „– Pani… – ordynator – kurdupelek podszedł…”. Co nie gra? Chociażby to, że po wielokropku słowo ordynator nie zaczyna się z dużej litery (a zdanie nie było przecież kontynuowane). Na dodatek „ordynator – kurdupelek” to uraza dla ortotypografii. Takie stwierdzenia pisze się z dywizem, nie półpauzą i bez spacji, czyli: ordynator-kurdupelek. Takich niuansów jest w całości kilka i niestety rażą w oczy.
Podsumowując. Jeżeli chodzi o postacie, styl autorki, prostą okładkę, a także tytuł – plus, jeżeli zaś chodzi o fabułę i błędy – minus. Jestem raczej osobą, dla której styl pisania autora jest już w samym sobie wielką piątką w dziesiątce. Lubię zabawę słowem i uważam, że w tym przypadku ratuje to wątłą fabułę. Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak wydać werdykt:

Ocena: 5/10

STREFA DOBRYCH CYTATÓW:

– Nie mam czasu na chorowanie! – jęknęła do samej sie­bie, a po namyśle dodała filozoficznie: – Nie mam czasu na starość!

– Muszę wrócić do domu! Muszę wrócić. Zostawiłam
otwarte okno!
– Może pomylili oddziały i przywieźli ją tutaj zamiast do
psychiatryka! – pomyślała pani Kuruc.

Za ebooka, dziękuję 
wydawnictwu:

poniedziałek, 7 listopada 2016

[Recenzja książki] Emma Cline - "Dziewczyny"


Autor: Emma Cline
Tłumaczenie: Agata Siewior-Kuś
Tytuł: Dziewczyny
            Tytuł oryg.: The Girls
Gatunek: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Sonia Draga
Ilość stron: 360

Opis: 
Hipnotyzująca historia inspirowana życiem Charlesa Mansona, charyzmatycznego przywódcy sekty. To dla niego urzeczone rzekomą wolnością i swobodą nastolatki były gotowe na wszystko… Dziewczyny – ich kruchość, siła, pragnienie przynależności – to istota tej olśniewającej powieści dla czytelników Przekleństw niewinności Jeffreya Eugenidesa oraz Zanim dopadnie nas czas Jennifer Egan.Północna Kalifornia, burzliwy koniec lat 60. XX wieku. Na początku lata samotna i wrażliwa nastolatka Evie Boyd widzi grupę dziewcząt w parku i od pierwszego spojrzenia uwodzi ją ich wolność, niedbały ubiór, aura nieskrępowania. Wkrótce Evie ulega całkowicie wpływowi Suzanne, hipnotyzującej starszej dziewczyny, i jak magnes przyciąga ją sekta, która wkrótce ma zyskać złą sławę, oraz mężczyzna będący jej liderem.

Życie człowieka jest nieprzewidywalne, nasze losy toczą się czasem nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Co zrobić, jeżeli podejmiemy złą decyzję i nie możemy już tego odkręcić? Każdy z nas popełnia błędy. Czy jest złoty środek na to, by popełniać ich jak najmniej? O tym jak trudne jest  życie, przekonała się jedna z bohaterek „Dziewczyn” Emmy Cline.
Muszę przyznać, że już sam opis książki wywarł na mnie dobre wrażenie. Pomyślałam, że czeka mnie przyjemna lektura. Nie myliłam się. Okładka według mnie przykuwa uwagę, jest na swój sposób prosta. Uważam, że zarówno treść i okładka są ważne przy wyborze książki. To pierwsza książka Emmy Cline i jak się okazuje – jest udana.
Evie Boyd to prosta nastolatka, jej rodzice są po rozwodzie, nie interesują się córką. Evie ma przyjaciółkę, u której spędza większość wolnego czasu. Potajemnie – bo tak przypuszczała – kochała się w starszym bracie Connie. 
Evie przydarzyło się coś, co sprawiło, że jej życie uległo zmianie, przyczyniła się do tego pewna dziewczyna. Suzanne dosłownie owinęła sobie Evie wokół palca, narzucała mnóstwo rzeczy i poglądów. Była od głównej bohaterki starsza, co dawało jej przewagę. Nieświadoma zagrożenia  dziewczyna dała się wykorzystać. Znajomość Evie i Suzanne przebiegała bardzo niewinnie –  wspólne zakupy, przechadzki, czyli wszystko to, co robią nastolatki. Evie nie do końca wiedziała na co się pisze. Jakie były tego konsekwencje, musicie sami się dowiedzieć. 
Książka składa się z kilku części, wciągnęłam się w czytanie do takiego stopnia, że nawet nie zauważałam kiedy przechodzę do kolejnych. Następną zaletą jest autentyczność, która przejawiała się w opisach. Świat przedstawiony jest realistycznie, co pomaga w pozytywnym odbiorze czytelnika. Książka dostarcza nam wielkich emocji.
Podsumowując. Lektura bardzo mi się podobała, polecam ją i młodym osobom i nieco starszym. Uświadamia czytelnikom konsekwencje nieprzemyślanych czynów, które mogą zaważyć nad naszym życiem. Pokazuje, że nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli. Autorka nie przebiera w słowach, mówi po prostu jak jest. Udaje jej się to poprzez stosowanie prostych opisów. Na sam koniec pokazuje, jacy potrafią być ludzie – bezwzględni, zapatrzeni w siebie, dążący po trupach do celu. Możecie być pewni, że po przeczytaniu tej książki żadne złe moce wami nie zawładną.

Ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania dziękuję 
Portalowi Księgarskiemu!

środa, 2 listopada 2016

Zniewolone podsumowanie PAŹDZIERNIKA!

Hej! Na Zniewolonych minął kolejny miesiąc. Może październik nie był dla nas zbyt owocny w recenzje, ale jako trójkowy skład nie jesteśmy w stanie już tak często pisać. Częstotliwość z trzech dni wskoczyła na pięć przez co recenzji pojawia się teraz bardzo mało, ale nie zamierzamy się poddać i możliwe, że już za miesiąc będziemy poszukiwać jednej osoby do zespołu. W czwórkę jednak raźniej! Póki co, pracujemy nad udoskonaleniem ZT w zniewolonym trio. Poniżej krótkie podsumowanie, a potem... sami zobaczycie!




W tym miesiącu naszego bloga opanowały recenzje książek od wydawnictwa Psychoskok, w następnym miesiącu będzie już różnorodnie. W październiku mamy również za sobą nas własny bibliotekarski tag oraz mini relacje z katowickich targów. W Krakowie na targach również się pojawiłyśmy! Tym razem jednak w pełnym zniewolonym składzie. Poniżej krótka relacja :).

SadisticWriter oraz Paula wyruszyły z Wrocławia wczesnym porankiem! Cleo przyjechała do Krakowa prosto z Katowic.
Nasze trio po raz pierwszy utrwalone na zdjęciu!
Przed samym wejściem na hale :). W podróży towarzyszyła nam jeszcze Laurie.
Już w środku. Kolosalne tłumy!
Moondriveowe stoisko zawsze robi wrażenie ;)
"Ja nie zrobię zdjęcia Cejrowskiemu?! Ja?!"
Dziękujemy za spotkanie Paulinie z Pasja naszym życiem! Towarzyszyła nam przez jakiś czas na targach :) miło było cię poznać na żywo!
A tu już odpoczywamy w galerii krakowskiej! Cleo i Laurie robiące wywiad :D
Nasze zmęczone chodzeniem i dźwiganiem trio ;)
I cała wesoła gromadka, którą spędziłyśmy czas na targach!

Filmików też kilka nagrałyśmy, dlatego zapraszamy do oglądnięcia naszej krótkiej playlisty <<FILMIKI Z TARGÓW>>. Nie jest długa i obfita w treść. Chciałyśmy nagrać coś więcej, ale tłumy były tak wielkie, że się nie dało! Jeżeli mam być szczera to czułam się jak jakiś łowca. Zniknęła gdzieś magia targów, a to dlatego, że musiałyśmy się przeciskać przez ludzi, którzy nieraz agresywnie rzucali nas w tłum. Tak naprawdę moje przebywanie na sobotnich targach polegało tylko na szybkim zdobyciu książek, które chciałam mieć z czego większości i tak już nie było! Polecam więc wybranie się na takie targi wcześniej niż w sobotę! Za rok chyba się do tego zastosujemy :D.

Cleo dostała w tym miesiącu książkę od samego autora, Leszka Mieszczaka :)
Paula przedstawia swój stosik październikowy.
SadisticWriter zaszalała z książkami na targach (dwie u góry są pożyczone!)

Kolejne podsumowanie, kolejny tag! Tym razem będzie to: Kreatywny Tag Książkowy do którego zostałyśmy nominowane przez LightBreeze z Fanofbooks7, za co jej bardzo dziękujemy! Osobiście nie lubimy nominować innych osób, bo doskonale wiemy, że większości z was te tagi się powtarzają, dlatego i tym razem sobie odpuścimy. Jednak jeśli ktoś chce wziąć udział, to zapraszamy!


1. Książka, w której bohater/bohaterka ma kolorowe włosy.

SadisticWriter: Miałam z tym mały problem, ale znajoma oświeciła mnie, że przecież Tonks z Harry'ego Pottera zmieniała kolor włosów!
Cleo M. Cullen: Rosie Jarman z Projekt: Rosie i Efekt Rosie. Ma czerwone włosy, ale i tak jest bardzo piękna. Ten kolor ukazuje jej charakter.
Paula: Ania z Anii z zielonego wzgórza w pewnym momencie przefarbowała włosy, chyba na kolor zielony.

2. Książka, w której główny bohater/bohaterka potrafi śpiewać lub grać na jakimś instrumencie.

SadisticWriter: Micha z Nie pozwól mi odejść. Ella i Micha grał na gitarze i śpiewał.
Cleo M. Cullen: Della Sloane z Przypadkowe szczęście. Śpiewa tak dobrze, że z powodzeniem zastępuje wokalistę zespołu podczas pewnego bankietu.
Paula: Mia z Zostań, jeśli kochasz grała na instrumencie, ale nie pamiętam na jakim.

3. Książka, w której główny bohater/bohaterka się nie zakochał/a.

SadisticWriter: Kell z Mroczniejszego odcienia magii. Trudno powiedzieć o tym, żeby się zakochał. Raczej widział w swojej towarzyszce przyjaciółkę.
Cleo M. Cullen: Wiktor z Domofonu. Miał coś innego na głowie niż miłość.
Paula:  Matylda

4. Książka, która jest oparta na motywie baśni lub bajki.

SadisticWriter: Może Saga o Wiedźminie tak dosłownie nie jest oparta na baśniach, ale ma wiele motywów z baśni, np. w pierwszej części było coś, co mogło przypominać Piękną i bestię! Takich nawiązań jest sporo.
Cleo M. Cullen: Saga księżycowa! Część pierwsza, Cinder, nawiązuje do Kopciuszka, co daje niezwykle dobry efekt, świetnie się czyta. Część druga, Scarlet (dla mnie odrobinę gorsza; nawiązuje do części pierwszej), jest stworzona z baśni o Czerwonym Kopciuszku.
[w tym miejscu dziękuję #Ivy za możliwość poznania tej serii. Arigato!]
Paula: Akademia dobra i zła.

5. Książka, w której główny bohater/bohaterka ma dziwne imię.

SadisticWriter: Cather z Fangirl. Bo ja tu ewidentnie nie widzę żadnego normalnego imienia. Rozumiem, gdyby było: Carther. To tak jakby to imię powstało z wyrazu „cat” i „father” (dobrze, że nie Godfather).
Cleo M. Cullen: Córka dymu i kości. Bo Karou nie brzmi jak imię prażanki.
Paula: Nic mi nie przychodzi do głowy.

6. Książka, w której główny bohater/bohaterka jest buntownikiem.

SadisticWriter: Dużo takich. Powiedzmy więc, że Thomas z Więźnia Labiryntu.
Cleo M. Cullen: Pierwsze, co przychodzi na myśl – Katniss Everdeen z trylogii Igrzyska śmierci. A poza tym Tris z Niezgodnej. Tu przykłady można by mnożyć, gdyż bohaterów-buntowników jest ostatnio –  jak na mój gust – za dużo.
Paula: Kojarzę, że Katniss z Igrzysk śmierci się buntowała.

7. Książka o skomplikowanym tytule. 

SadisticWriter: Tessa d’Urberville, klasyka. Przez długi czas nie mogłam zapamiętać tej dziwnej nazwy rodu. Matko. Zawsze widziałam „Uberville”.
Cleo M. Cullen: Sillmarillion J.R.R. Tolkiena. Osobiście sama musiałam kilka razy wypowiedzieć ten tytuł, by przyswoić, jak się to czyta. Za dużo l w jednym słowie.
Paula: Nasuwa mi się Ferdydurke.

8. Książka, która opowiada o kosmosie lub akcja dzieje się w nim.

SadisticWriter: Fobos od Victora Dixena. Nie przeczytałam, ale od wakacji czeka na mnie na półeczce. W końcu się do niego dobiorę!
Cleo M. Cullen: Ci z Dziesiątego Tysiąca Jerzego Broszkiewicza. Powieść swoje lata już ma i jest pewnie trudno dostępna. Jest bodajże tą, dzięki której odkryłam swoją romantyczną stronę. No cóż, Ion, Alka i kosmos mnie podbili <3
Paula:  W ramionach gwiazd.

9. Książka, po której postanowiłaś zmienić się na lepsze.

SadisticWriter: Nie ma takiej. Jeszcze. Są tylko książki, które dodają mi otuchy i skłaniają do myślenia. Kiedyś zamierzam jednak kupić jakiś poradnik dobrego myślenia. Może wtedy postanowię się zmienić.
Cleo M. Cullen: Noc jest dniem Leszka Mieszczaka. Po jej lekturze pragnę być dobra i walczyć bardziej ze swoim największym grzechem.
Paula: Jak dotąd takiej nie przeczytałam, choć po skończeniu Bez mojej zgody zastanawiałam się nad wieloma rzeczami.