Autor: Brandon
Sanderson
Tłumacz: Jacek Drewnowski
Tłumacz: Jacek Drewnowski
Tytuł: Kości
skryby
Tytuł oryg.: Alcatraz
Versus the Scrivener’s Bones
Tom: 2
Cykl: Alcatraz
kontra bibliotekarze
Gatunek:
literatura młodzieżowa, fantastyka
Wydawnictwo: IUVI
Data wydania:
24 maja 2017 r.
Ilość stron:
320
Opis: Alcatraz Smedry wraca w wielkim stylu.
Infiltruje Bibliotekę Aleksandryjską, która bynajmniej nie została zniszczona i
jest jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi, szuka swojego ojca,
który jednak wcale nie umarł, i odkrywa dziwny złoty sarkofag, w którym może
znajdować się klucz do jego zdumiewającego talentu do psucia różnych rzeczy.
Aha, jest przy nim jego najlepsza przyjaciółka Bastylia – po to, by spuścić
manto mrocznym Bibliotekarzom, ma się rozumieć. A walczyć przyjdzie im z
najstraszniejszymi spośród Bibliotekarzy: tajną sektą złodziei dusz, Skrybami.
[lubimyczytac.pl]
Wybaczcie
mi, że muszę to napisać już na samym wstępie, ale ciągnie mnie ku temu nieprzemożona
chęć wyżalenia się światu z tego, co właśnie przeczytałam. Ta książka nie jest
dla was. Nie czytajcie jej. Serio. Nie kłamię. Totalnie zniszczy wam mózg – najpierw
wypierze go w perwollu, potem powiesi na sznurku, żeby ładnie wysechł,
odpowiednio się przy tym kurcząc i… nie chcecie wiedzieć co dalej (niezbadane
są wyroki Autorskich Praczy Mózgu, stworzyli swoje własne reguły, których my,
zwykli śmiertelnicy, nie poznamy, póki nie odczujemy ich na własnej skórze).
Brandon Sanderson to najgorszy autor fantastyki, jakiegokolwiek poznałam
(oczywiście poprzez jego pióro, nie osobiście) – sam nawet stwierdził, że nie
powinniście czytać jego dzieł i lepszym ich zastosowaniem jest atak na wrogów,
bo to całkiem spore cegły! Zastosujcie się do tego nakazu. Naprawdę. Autorów
należy słuchać, tak samo jak recenzentów.
Dobra,
żartowałam. Muszę przyznać, że po prostu udzielił mi się ten iście spiskowy
humor autora, który starał się wcisnąć pomiędzy karty powieści zgrabne i w
efekcie zabawne kłamstewka. Jeżeli ktoś dobrnął do tego momentu i raczył
przynajmniej w połowie przeczytać moją recenzję, na pewno się nie nabierze,
efekty tego testu mogą okazać się zabawne, prawda?
Dobrze, a teraz przejdźmy do
konkretów.
Kości skryby to już drugi tom z serii opowiadającej o bibliotekarskich zmaganiach młodego Alcatraza. Jak myślicie – spełnił moje
oczekiwania? A może był gorszy niż jego poprzednik? Nie będę was dłużej trzymać
w niepewności – drugim tom był po prostu genialny. W przeciwieństwie do
pierwszej części, gdzie początek nie był zachęcający, a wręcz odrobinę
zniechęcający, tu mamy już pewną wiedzę na temat wykreowanego przez Sandersona
świata, tak więc łatwiej jest nam się po nim poruszać i nie potrzebujemy zbyt
wielu statycznych, tłumaczących elementów – zamiast tego mamy więcej dynamiki.
Już od pierwszych stron autor rzuca nas w wir zdarzeń. Mamy nową sytuację,
nowego wroga, a także nowych bohaterów – tym razem wyruszają oni do Biblioteki
Aleksandryjskiej, której istnienie Bibliotekarze owiali tajemnicą,
niedostrzegalną gołym okiem dla zwyczajnych Ciszlandczyków (czyli nas).
Alcatraz staje się przywódcą drużyny i zarządza ratunek dziadka Smedry’ego,
który (jak to ma w swoim zwyczaju) podjął się szalonej misji.
Zazwyczaj
mam ogromny problem z napisaniem recenzji książki, która łączy w sobie w
większości pozytywne aspekty, teraz jest jednak inaczej. Dlaczego? Bo ta
książka jest tak różnorodna, że naprawdę mam o czym pisać! Gorzej jest z tym,
że nie wiem od czego zacząć! Może od bohaterów?
Muszę
przyznać, że w tym tomie bardzo polubiłam Alcatraza i Bastylię – dawno nie
miałam już tak szerokiego uśmiechu na twarzy, kiedy nastąpiła między bohaterami scena
lekko romantyczna (nie, wcale nie jaram się trzynastolatkami). Na tłukące się
szkło! (Tak, przesiąkłam już słownictwem książkowym) Oni powinni być ze
sobą! Są dla siebie trochę złośliwi i ironiczni, ale potrafią się sobie wyżalić
– istnieje między nimi taka blada (jeszcze) nić porozumienia. Na dodatek
Bastylia została całkiem nieźle rozbudowana (nie, żeby pakowała na siłce między pierwszym a drugim tomem...) – w końcu dowiadujemy się trochę o
jej rodzinie, pochodzeniu, byciu rycerzem, a także o jej niepewności. Sanderson
po raz kolejny pokazuje, że nikt nie jest idealny i każdy ma jakieś obawy, lęki
oraz wady. Tak samo było z Alcatrazem – znów nam udowodnił, że główny bohater
nie musi być takim superbohaterem, bo czasem bywa też i tchórzem.
Pojawiają
się również nowe postacie, takie jak matka Bastylii – Draulin (trochę
despotyczna bryła lodu), oraz nowi członkowie rodziny Alcatraza – Australia (jego
fajtłapowata kuzynka, która ma talent do budzenia się rano i wyglądania
naprawdę brzydko – uwierzcie mi, to jednak bardzo przydatne w tym uniwersum),
oraz Kazań – w skrócie Kaz (lilipuci wuj Alactraza, który słynie z tego, że
zawsze się gubi). To właśnie ten cudowny zespół wyrusza na
ratunek dziadkowi Smedry’emu.
Kreacje bohaterów są jak najbardziej zadowalające. Bardzo polubiłam Kaza, to
jego podążanie za ryzykiem i listę plusów, które dotyczą bycia niskim –
genialne. Trochę mniej polubiłam Australię (która nawet mnie odrobinkę
irytowała) oraz Draulin – na szczęście nie pojawiały się tak często jak reszta
bohaterów. Ach, prawie bym zapomniała. Są jeszcze pomysłowi kustosze z
Biblioteki Aleksandryjskiej. Za każdym razem pojawiali się w najmniej
oczekiwanym momencie i kusili cię jak dilerzy książek, szepcząc do ucha: „ej,
oddaj nam duszę to pozwolimy ci przeczytać nasze książki”. Straszliwie mnie tym
bawili!
Tom
drugi ma to do siebie, że jeżeli chodzi o humor, przewyższa swojego książkowego
poprzednika. Nie wiem, czy to kwestia tego, że w końcu przyzwyczaiłam się w
pełni do tego sandersonowego absurdu, czy po prostu ten tom naprawdę jest
lepszy. Co rusz oznaczałam jakieś dialogi czy opisy zielonymi zakładkami, a na
końcu trudno było mi wybrać konkretne cytaty – wszystkie były wspaniałe! Wśród
tego zachwytu nad humorem i absurdem, znalazło się jednak jedno ale. Mianowicie
chodzi o początki niektórych rozdziałów. Sanderson ma zwyczaj w tej powieści
odchodzić od tematu, żeby budować klimat. Moim zdaniem robił to za często, a
niektóre z jego porównań były już naprawdę bardzo dziwne i w dużej mierze niepotrzebne.
Rozumiem budować klimat lub robić przerywniki co jakiś czas, ale w każdym
rozdziale? To trochę męczyło.
Co
uważam za zaletę tej książki, pomijając oczywiście ten znamienny dla Alcatraza
humor i absurd, świetnie idącymi ze sobą w parze? To, że autor potrafił nas
skutecznie wkręcić. Na przykład ostrzegał typowych spoilerowców przed
zaglądaniem na tył książki, gdzie znajdowała się… ciekawa scena. Wiecie, że
przypadkiem przeglądając ilustracje, mało nie dałam się nabrać? Brawa dla
Sandersona. Starał się również nabrać nas, że książka skończyła się w
najgorszym momencie, jaki można było wybrać – zupełnie, jakby naśmiewał się z
autorów, którzy kończą książkę w tak strasznym
momencie, że mamy ochotę walić głową w biurko. Zaskoczeni, że autor również może śmiać się z
samego siebie? Tak samo naśmiewał się z fantastyki, którą sam przecież operuje. Ironia
jest u niego na porządku dziennym i działa doskonale!
Jeżeli
chodzi o fabułę, nie mogę zbyt wiele zdradzić, ale muszę przyznać, że
wyjaśnienia istnienia talentów dziedziczonych przez ród Smedrych i
przydzielenie ich do określonych kategorii były naprawdę interesujące. Uniwersum
zostało trochę rozbudowane, w efekcie czego mamy przedstawiony trochę bardziej
skomplikowany świat, jednocześnie ciekawy w swej złożoności. Wielkim plusem
jest to, że nie zostaliśmy zabici tylko i wyłącznie humorem, pojawiły się też
momenty lekko dramatyczne.
Moja
miłość tej powieści? Rzucanie butami we wrogów. Pozdrawiam.
Kusi
mnie, żeby wam coś zaspoilerować (a Bastylia zginie! Spójrzcie na ostatnią
stronę!), ale staram się nie łamać swoich recenzenckich zasad, także musicie
zapoznać się z drugim tomem sami (i pierwszym też, jeżeli jeszcze nie
chwyciliście za tę serię, a MUSICIE i to koniecznie). To książka idealna nie tylko dla nastolatków i
dzieci, które będą naśmiewać się z jej absurdalnego humoru. To książka także
dla dorosłych, którzy mogą z niej wyczytać o wiele więcej niż młodsi
czytelnicy. Polecam z całego serca i z szerokim bananem na twarzy wystawiam Alcatrazowi
ocenę…
Ocena: 9/10
(to zaszalałam!)
Za egzemplarz recenzencki, dziękuję wydawnictwu:
STREFA CYTATÓW:
– No, no! – Omiótł plażę wzrokiem. – To było
ciekawe, bez dwóch zdań. Ktoś zginął? Jeśli tak, niech podniesie rękę.
– A co, jeśli czuje się jak martwy? – spytała
Bastylia, wyswobadzając się z kurtki.
– Wtedy niech podniesie palec – odparł Kaz,
idąc przez plażę w naszą stronę.
Nie powiem, który palec podniosła.
– Po prostu… - bąknąłem. – No, myślałem, że
skoro w Wolnych Królestwach mają tyle magii i w ogóle, to nauczyli się już
leczyć niedobór wzrostu.
– Niedoboru rozumu też nie umieją leczyć –
odparł. – Więc chyba nie zdołają ci pomóc.
– Proszę – kontynuowała. – Będę spokojniejsza,
jeśli mnie zganisz.
– Eee… dobra – powiedziałem. (Jak się
strofuje rycerza Krystalii starszego o jakieś dwadzieścia latr? „Niedobry
rycerz”? „Masz do łóżka bez polerowania miecza”?) – Uznaj się za zganioną.
– Dziękuję.
Trup milczał. One już takie są. Zupełnie
brakuje im umiejętności społecznych, tym trupom.
Intrygująca recenzja :)
OdpowiedzUsuńTa książka to moja miłość. Jeszcze lepsza niż tom pierwszy, a ostatnie strony po prostu powalają. Musiałam powstrzymywać się od śmiechu. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Izzy z Heavy Books
Uwielbiam tego typu recenzje. Nie dość, że mocno zachęcasz mnie, abym wreszcie przełamała się i czym prędzej zdobyła książki z tej serii, to jeszcze rzucasz takimi hasłami, że aż trudno zachować powagę! Nawet Nora spoglądała na mnie jak na kosmitkę (którą jestem, ale ciii... ona nie musi tego wiedzieć!). Ale dobra, przejdę do pewnej kwestii. Chodzi o kontynuację. Jak widać obie obalamy mity, że nad kolejnymi tomami danej serii ciąży pewna klątwa i to jest świetne! Oby ta dobra passa trwała dalej!
OdpowiedzUsuńNiechaj twoja blokada czytelnicza odejdzie w siną dal!
Nie pozdrawiam, bo codziennie ze sobą rozmawiamy, także wiesz... :P
BLUSZCZOWE RECENZJE