Tytuł: Amores perros
Reżyseria: Alejandro G. Iñárritu
Scenariusz: Guillermo Arriaga
Obsada: Gail García Bernal, Emilio Echevarría i inni
Gatunek: Dramat, thriller
Premiera: 14 maja 2000 r.
Opis: Przejmująca wielowątkowa opowieść o mieszkańcach Mexico City, którzy próbują zmienić swoje życie.
(filmweb.pl)
By obejrzeć film, najczęściej potrzebuję zachęty. Czy to zwiastun, czy to czyjeś polecenie jakiejś produkcji, a może informacja o tym, że jedną z ról zagra ulubiony aktor - rzadko sięgam po film, bo spodobał mi się sam jego tytuł. Z Amores perros też było po poleceniu, ale innym - sięgnęłam po tę produkcję po wzmiance o trylogii śmierci Alejandra Gonzáleza Iñárritu w reportażu Pejzaż bez kolców Sylwii Mróz. Czy żałuję, że pozwoliłam książce zdecydować o tym, co obejrzę? Nie. Bo Meksyk ze swoją mroczniejszą i biedniejszą stroną mi się spodobał.
Amores perros to opowieść skupiająca się wokół trzech par: Octavia i Susany, jego bratowej, której ten pragnie i którą może nawet kocha; modelki Valerie i Daniela, który dla niej zostawił swoją rodzinę; El Chivo i Maru, jego córki, która myśli, że on nie żyje. Co łączy te pary poza życiem w Mexico City? Psy, a jakże by inaczej. To głównie przez nie lody i drogi tych ludzi się przecinają, choć nie są to zbyt miłe okoliczności. Każda z par ma swoją własną część w filmie, co zostało zaznaczone podaniem imion. Czy którąś z nich polubiłam? Nie, jeśli chodzi o parę. Jeśli chodzi o jednostkę, to miło było popatrzeć na Gaila Garcíę Bernala, ale to Emilio Echevarría jako biedny El Chivo mnie ujął. Ze swoją dziwną moralnością, tęsknotą za córką oraz miłością do psów praktycznie zmusił mnie, bym trwała przy filmie do samego końca, co nie było wcale takie łatwe.
Film jest długi. Ponad dwie i pół godziny (wliczając napisy końcowe) to dość czasu, by stwierdzić, że pojawiający się dynamizm i akcja nagle się zatrzymują, a w kadry wdziera się nuda. Amores perros nie na idealnych ujęć - coś trudno mi uwierzyć w to, iż kilkukrotne poruszenie kamerą było celowym zabiegiem - do tego część następujących po sobie scen może nie mieć dla widza sensu przez jakby losową kolejność. Film ma zaburzona chronologię, ale to wydaje się zrozumiałe - przedstawiając opowieść różnych osób, które spotykają się przypadkowo, należy ukazać, co działo się przed tym zdarzeniem.
Zdjęcia są plusem tego obrazu. Ukazywane wnętrza mieszkań bohaterów nie są podkoloryzowane. Tam, gdzie widz spodziewa się biedy, brudu, nędzy, to dostaje. Taki realizm całkowicie do mnie przemawia.
Obok ludzkich bohaterów są również psy i tu pragnę zaznaczyć, iż Amores perros nie jest filmem dla każdego, o czym właściwie przed seansem jest się informowanym - w tej produkcji występują sceny walk psów, bo to sposób jednej z postaci na zdobycie pieniędzy, przeżycie w meksykańskiej stolicy, gdy o prawdziwą pracę trudno. Widok zakrwawionych psich trucheł niektórych może doprowadzić do łez, dlatego - mimo spoilery - radzę się zastanowić, czy na pewno chcecie to oglądać.
Alejandro González Iñárritu w swoim pełnometrażowym debiucie chciał pokazać drugą stronę tego, jak żyje się w wielkim mieście, gdzie nie jest tak kolorowo, jak pokazują to przewodniki, a aby przeżyć człowiek - pomimo posiadania dobrego serca - musi czynić zło. Brutalność, szarość, beznadzieja, żal i smutek towarzyszą nawet życiu tych, którzy zdołali do czegoś w nim dojść. To nie jest ładny film, ale to chyba właśnie powód, dlaczego mi się podobał.
Podsumowując, w Amores perros nie dostanie się bajki, a gorzką historię o tym, jak niełatwo jest człowiekowi żyć, gdy nie ma szans się wybić, a nawet jeśli to mu się uda, los i tak rzuci mu kłody pod nogi. Ale daje także nadzieję - jeśli będziemy mieć przy sobie przyjaciela, nawet małego psa, będziemy widzieć promień słońca nawet w najgorszy dzień.
Ocena: 6/10
Oglądałam dość dawno temu, ale dobrze wspominam, bardzo lubie takie klimaty :)
OdpowiedzUsuń