wtorek, 6 czerwca 2017

[Recenzja książki] Maria Zdybska - "Wyspa Mgieł"

Autor: Maria Zdybska
Tytuł: Wyspa Mgieł
Tom: 1
Cykl/seria: Krucze Serce
Gatunek: fantasy
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 22 maja 2017
Ilość stron: 476

Opis: Ona – przybrana córka pirata, uratowana z morskiej kipieli. W jej przeszłości ukryty jest klucz do potężnej mocy, która może przynieść wybawienie lub zgubę. On – potężny mag, wyrzutek, arogant i sybaryta. Od lat poszukuje, choć sam nie wie, czego i dlaczego. Kiedy jednak ich drogi się spotykają, przejmują nad nimi kontrolę siły potężniejsze od nich samych. Bogowie i demony, nieumarli i czarnoksiężnicy, zapomniana magia i stracone życia – droga do ich poznania zaczyna się na tajemniczej Wyspie Mgieł.

       Gdy młodzi pisarze zaczynają swoją przygodę z pisarstwem, szukają magicznej receptury, która zapewni im sukces i nieśmiertelną sławę. Przyznaję, na ten debiut czekałam z niecierpliwością, znając jej początek z serwisu Wattpad. Maria Zdybska połączyła ocaloną ze sztormu, nieświadomą własnej przeszłości dziewczynę, aroganckiego maga i wszędobylskiego kruka, wrzucając ich w fantastyczny świat pełny tajemnic, nadprzyrodzonych istot i dworskich spisków. Był to strzał w dziesiątkę czy we własną stopę?
            Główna bohaterka, Elirrianoi to przybrana córka pirata, a jednocześnie zakładniczka na dworze księżnej Ysborga. Dość nieokiełznany temperament sprawia, że staje się towarzyszką polowań następcy tronu, Caela, w którym się niefortunnie zakochuje, ale też przynosi jej sporo problemów na dworze. Właśnie dla księcia postanawia odnaleźć drogę na nieco mityczną Wyspę Mgieł i przynieść stamtąd świętą wodę, która powinna uratować księżną obłożoną klątwą.
            Muszę przyznać, że te pobudki robią z Lirr dość naiwną osóbkę, choć nie mogę odmówić jej pewnej charyzmy i wrażliwości. Cięty język dziewczyny przysparza jej trochę problemów, ale całkiem zrozumiała jest jej irytacja, gdy zostaje wplątana w coś, o czym nie ma żadnego pojęcia.
       Można powiedzieć, że Raiden jest jej przeciwieństwem. Arogancki, tajemniczy mag równie sprawny w bezpośredniej walce, co w magii to postać, którą można pokochać, znienawidzić albo oba jednocześnie. Jest irytujący w swej wiecznie ironicznej pozie tego, który wie lepiej, nieszczególnie kryje się z tym, że wiele sytuacji go bawi i nadal nie wiem, czy bardziej mam ochotę nim potrząsnąć czy mu przyklasnąć.
            Za to z pewnością za burtę wywaliłabym Caela. Książę Ysborga, do którego Lirr pała ogromną słabością, w ostatecznym rozrachunku jest po prostu przedstawicielem swojego stanu. Co prawda na początku traktuje Lirr bardzo przyjaźnie, ale nie waha się przed wykorzystaniem jej uczuć dla własnych korzyści. Ani trochę nie wierzę w jego dobre intencje, które chciał pokazać pod koniec powieści.
            Maeve, księżna Ysborga i Voriel, medyk od początku nie wzbudzali mojej sympatii i chyba taką funkcję mieli przyjąć. Lirr od początku jest dla nich jedynie uciążliwością i narzędziem do wykonania brudnej roboty. Knują, zdaje się, że w dość zgodnym tandemie, dbają jedynie o własne interesy. Nieco intryguje mnie przeszłość Maeve, bo z pewnością wiele tłumaczy, lecz wątpię, by dzięki temu zyskała choć odrobinę w moich oczach.
            Inne postacie poboczne jak Milda, Rosmerta czy Asterle są dużo bardziej sympatyczne nawet, jeśli działają przede wszystkim we własnym interesie.
            No i oczywiście kruk. Czarne ptaszysko, które przyczepia się do Lirr, staje się jej nieodłącznym towarzyszem podróży i kluczem do rozwiązania wielu zagadek. Z pewnością bez niego nic by się nie wydarzyło.
            Wszystkie postacie w „Wyspie Mgieł” są dopracowane i charakterystyczne, choć nie bez wad. Nie trudno przyjąć wobec nich jakieś stanowisko, a ich zachowanie wynika z okoliczności i nakreślonego charakteru. Tak samo fabuła została dobrze przemyślana i poprowadzona w przyjemny dla czytelnika sposób. Barwne opisy, rozwijająca się akcja z naprawdę dobrze wykreowanym punktem kulminacyjnym, naturalne dialogi – te pomiędzy Lirr a Raidenem bardzo mnie bawią – i fajnie nakreślony nastrój powieści fantasy to atuty „Wyspy Mgieł”. Co do wątku miłosnego... Nie jest on irytujący. Zakochana Lirr robi głupoty, ale też bierze sprawy we własne ręce. Nie ma tu sztucznie napompowanych dramatów. Co prawda niekoniecznie pochwalam każde jej zachowanie i zapatrzenie w Caela, ale czego się nie robi w miłości?
            Zawiodły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to zakończenie, które pozostaje otwarte i wzbudza poczucie niedosytu tym głębsze, że na drugi tom trzeba poczekać. Druga to korekta. Błędów nie jest aż tak wiele, ale łatwo je dostrzec, bo są dość charakterystyczne i tu wydawnictwo mnie zawiodło. Sądziłam, że od czasu „Okupu krwi”, który recenzowałam jakiś czas temu, ta część procesu wydawniczego uległa poprawie. Za to oprawa podbiła moje serce, gdy tylko wzięłam książkę do ręki. Nie mówię tu tylko o pięknej okładce, ale o całości. Wygląda to naprawdę świetnie.
       „Wyspa Mgieł” to naprawdę dobry kawał powieści fantasy z charakterystycznymi, sympatycznymi (w większości) bohaterami i ciekawą fabułą napisany prostym, przyjaznym stylem, który oczarowuje czytelnika już od pierwszej strony i nie pozwala się oderwać. Z przyjemnością sięgnę po drugi tom przygód Lirr, Raidena i kruka. Oby nie trzeba było długo na niego czekać.

Ocena: 9/10

            Strefa dobrych cytatów:

        – Będzie musiała jakoś to przeboleć. – Lirr starała się udać smutną minę, ale utrudniał jej to niebiański smak rumowych rodzynków. – Też uważam, że jeleń zachował się doprawdy bezczelnie, uciekając. Łajdak!

            – To oszust!
      – A zatem zostaw tego biednego oszusta w spokoju! – Rosmerta była nieugięta. Zmierzyła ją piorunującym wzrokiem.

            – Tego nie powiedziałam. – Rosmerta nie byłaby sobą, gdyby owijała w bawełnę. – Tak naprawdę nie jest przecież najważniejsze, kim byłaś, ale kim jesteś. W dniu, kiedy odpowiesz sobie na to pytanie, zagadka twojej przeszłości przestanie być dla ciebie aż tak istotna.

            – Nic takiego nie robię. Po prostu rozmawiamy... na odległość. – Raiden zmrużył z zadowoleniem oczy, najwyraźniej zupełnie nie przejmując się jej złością.

            – Na zawszone kocie ścierwo! – ryknął mocno pijany głos zza burty. – Dla ciebie, gówniaro, kapitan Bondo!

2 komentarze:

  1. Ach, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego komentowanie fantastyki przychodzi ludziom z trudem! Przecież fantastyka jest cudowna!
    Już samo imię Raiden mnie intryguje (ty wiesz czemu XD), a postać? Matko, naprawdę chciałabym już przeczytać Wyspę mgieł! Cieszę się wręcz, że niewiele powiedziałaś o samej fabule, bo to jeszcze podsyca moją chęć przeczytania :D.

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.