Autor: Maria Zdybska
Tytuł: Wyspa Mgieł
Tom: 1
Cykl/seria: Krucze Serce
Gatunek: fantasy
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 22 maja 2017
Ilość stron: 476
Opis: Ona – przybrana córka pirata, uratowana z morskiej kipieli. W jej
przeszłości ukryty jest klucz do potężnej mocy, która może przynieść wybawienie
lub zgubę. On – potężny mag, wyrzutek, arogant i sybaryta. Od lat poszukuje, choć
sam nie wie, czego i dlaczego. Kiedy jednak ich drogi się spotykają, przejmują nad nimi kontrolę siły
potężniejsze od nich samych. Bogowie i demony, nieumarli i czarnoksiężnicy,
zapomniana magia i stracone życia – droga do ich poznania zaczyna się na
tajemniczej Wyspie Mgieł.
Główna
bohaterka, Elirrianoi to przybrana córka pirata, a jednocześnie zakładniczka na
dworze księżnej Ysborga. Dość nieokiełznany temperament sprawia, że staje się
towarzyszką polowań następcy tronu, Caela, w którym się niefortunnie zakochuje,
ale też przynosi jej sporo problemów na dworze. Właśnie dla księcia postanawia
odnaleźć drogę na nieco mityczną Wyspę Mgieł i przynieść stamtąd świętą wodę,
która powinna uratować księżną obłożoną klątwą.
Muszę
przyznać, że te pobudki robią z Lirr dość naiwną osóbkę, choć nie mogę odmówić
jej pewnej charyzmy i wrażliwości. Cięty język dziewczyny przysparza jej trochę
problemów, ale całkiem zrozumiała jest jej irytacja, gdy zostaje wplątana w
coś, o czym nie ma żadnego pojęcia.
Można
powiedzieć, że Raiden jest jej przeciwieństwem. Arogancki, tajemniczy mag równie
sprawny w bezpośredniej walce, co w magii to postać, którą można pokochać,
znienawidzić albo oba jednocześnie. Jest irytujący w swej wiecznie ironicznej
pozie tego, który wie lepiej, nieszczególnie kryje się z tym, że wiele sytuacji
go bawi i nadal nie wiem, czy bardziej mam ochotę nim potrząsnąć czy mu
przyklasnąć.
Za to z
pewnością za burtę wywaliłabym Caela. Książę Ysborga, do którego Lirr pała
ogromną słabością, w ostatecznym rozrachunku jest po prostu przedstawicielem
swojego stanu. Co prawda na początku traktuje Lirr bardzo przyjaźnie, ale nie
waha się przed wykorzystaniem jej uczuć dla własnych korzyści. Ani trochę nie
wierzę w jego dobre intencje, które chciał pokazać pod koniec powieści.
Maeve,
księżna Ysborga i Voriel, medyk od początku nie wzbudzali mojej sympatii i
chyba taką funkcję mieli przyjąć. Lirr od początku jest dla nich jedynie
uciążliwością i narzędziem do wykonania brudnej roboty. Knują, zdaje się, że w
dość zgodnym tandemie, dbają jedynie o własne interesy. Nieco intryguje mnie przeszłość
Maeve, bo z pewnością wiele tłumaczy, lecz wątpię, by dzięki temu zyskała choć
odrobinę w moich oczach.
Inne
postacie poboczne jak Milda, Rosmerta czy Asterle są dużo bardziej sympatyczne
nawet, jeśli działają przede wszystkim we własnym interesie.
No i
oczywiście kruk. Czarne ptaszysko, które przyczepia się do Lirr, staje się jej
nieodłącznym towarzyszem podróży i kluczem do rozwiązania wielu zagadek. Z
pewnością bez niego nic by się nie wydarzyło.
Wszystkie
postacie w „Wyspie Mgieł” są dopracowane i charakterystyczne, choć nie bez wad.
Nie trudno przyjąć wobec nich jakieś stanowisko, a ich zachowanie wynika z
okoliczności i nakreślonego charakteru. Tak samo fabuła została dobrze
przemyślana i poprowadzona w przyjemny dla czytelnika sposób. Barwne opisy,
rozwijająca się akcja z naprawdę dobrze wykreowanym punktem kulminacyjnym,
naturalne dialogi – te pomiędzy Lirr a Raidenem bardzo mnie bawią – i fajnie
nakreślony nastrój powieści fantasy to atuty „Wyspy Mgieł”. Co do wątku
miłosnego... Nie jest on irytujący. Zakochana Lirr robi głupoty, ale też bierze
sprawy we własne ręce. Nie ma tu sztucznie napompowanych dramatów. Co prawda
niekoniecznie pochwalam każde jej zachowanie i zapatrzenie w Caela, ale czego
się nie robi w miłości?
Zawiodły
mnie dwie rzeczy. Pierwsza to zakończenie, które pozostaje otwarte i wzbudza
poczucie niedosytu tym głębsze, że na drugi tom trzeba poczekać. Druga to
korekta. Błędów nie jest aż tak wiele, ale łatwo je dostrzec, bo są dość
charakterystyczne i tu wydawnictwo mnie zawiodło. Sądziłam, że od czasu „Okupu
krwi”, który recenzowałam jakiś czas temu, ta część procesu wydawniczego uległa
poprawie. Za to oprawa podbiła moje serce, gdy tylko wzięłam książkę do ręki.
Nie mówię tu tylko o pięknej okładce, ale o całości. Wygląda to naprawdę
świetnie.
„Wyspa
Mgieł” to naprawdę dobry kawał powieści fantasy z charakterystycznymi,
sympatycznymi (w większości) bohaterami i ciekawą fabułą napisany prostym,
przyjaznym stylem, który oczarowuje czytelnika już od pierwszej strony i nie
pozwala się oderwać. Z przyjemnością sięgnę po drugi tom przygód Lirr, Raidena
i kruka. Oby nie trzeba było długo na niego czekać.
Ocena: 9/10
Strefa dobrych cytatów:
– Będzie musiała jakoś to przeboleć. – Lirr
starała się udać smutną minę, ale utrudniał jej to niebiański smak rumowych
rodzynków. – Też uważam, że jeleń zachował się doprawdy bezczelnie, uciekając. Łajdak!
– To oszust!
– A zatem zostaw tego biednego oszusta w spokoju! –
Rosmerta była nieugięta. Zmierzyła ją piorunującym wzrokiem.
– Tego nie powiedziałam. – Rosmerta nie byłaby sobą,
gdyby owijała w bawełnę. – Tak naprawdę nie jest przecież najważniejsze, kim
byłaś, ale kim jesteś. W dniu, kiedy odpowiesz sobie na to pytanie, zagadka
twojej przeszłości przestanie być dla ciebie aż tak istotna.
– Nic takiego nie robię. Po prostu rozmawiamy... na
odległość. – Raiden zmrużył z zadowoleniem oczy, najwyraźniej zupełnie nie
przejmując się jej złością.
– Na zawszone kocie ścierwo! – ryknął mocno pijany głos
zza burty. – Dla ciebie, gówniaro, kapitan Bondo!
Kusząca recenzja :)
OdpowiedzUsuńAch, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego komentowanie fantastyki przychodzi ludziom z trudem! Przecież fantastyka jest cudowna!
OdpowiedzUsuńJuż samo imię Raiden mnie intryguje (ty wiesz czemu XD), a postać? Matko, naprawdę chciałabym już przeczytać Wyspę mgieł! Cieszę się wręcz, że niewiele powiedziałaś o samej fabule, bo to jeszcze podsyca moją chęć przeczytania :D.