Tytuł: Córka lasu
Tom: 1
Gatunek: fantastyka, literatura obyczajowa
Wydawnictwo: Kufer
Premiera: 19.03.2018 r.
Ilość stron: 240
Opis: Jest to powieść o młodej dziewczynie,
wyrwanej ze swojego dotychczasowego życia, która musi odnaleźć się w nowej
rzeczywistości do jakiej trafiła, przez przypadkowe poznanie tajemniczego
mężczyzny. Ryann poznaje swoją rodzinę, korzenie i nadprzyrodzoną część świata, o której wcześniej nie miała pojęcia.
Wszystko to dzieje się w odległej krainie, do której można trafić przemierzając
północną Norwegię, ale próżno jej szukać na mapie.
Długo myślałam nad jakimś wzniosłym, fantastycznym wstępem do recenzji. Chciałam uchwycić się motywu przewodniego książki, rozwinąć go filozoficznie poprzez słowa, ale najzwyczajniej w świecie mi to nie wyszło. Tak więc zostawię artystyczne wydziwianie słowami na lepszy czas i po prostu przedstawię wam pierwszą wydaną przez wydawnictwo Kufer książkę – „Córkę lasu” autorstwa Justyny Chrobak.
Od czego by tu zacząć? Jest tak wiele kwestii, które chciałabym poruszyć w swojej recenzji! Ręce wręcz paliły mi się do pisania i to jeszcze wtedy, kiedy nie skończyłam czytać „Córki lasu”! Wiecie dlaczego? Bo ta książka ma dużo wad, jak i zalet. Doskonale wiem, że za chwilę popłynę, całkowicie zatracając się w swoim krytycznym, recenzenckim świecie, dlatego… uwaga, ruszamy w leśną podróż na grzbietach włochatych koni, którymi podróżują Elfy!
Zacznę może od okładki, w końcu oprawa – ważna rzecz. Zdecydowanie rządzi tutaj prostota. Podoba mi się zdjęcie tajemniczej dziewczyny siedzącej pod drzewem, mam jednak do niego małe zastrzeżenie. Gdy trzymamy książkę w oddali, owszem, okładka sprawia wrażenie namalowanej, ale gdy ją przybliżamy, efekt rozmycia odrobinę zaczyna irytować. Szpiegowską drogą dotarłam do autorki tego zdjęcia, która – jak się okazało – jest siostrą autorki książki. Wydaje mi się, że w oryginale ta fotka jest zdecydowanie ładniejsza i nie wiem, czy ten efekt był potrzebny.
Ryann to główna bohaterka naszej powieści. Do tej pory wiodła spokojny żywot u boku zastępczych rodziców, którzy obdarzali ją nadmierną troską. Nigdy nie upierała się, aby uczestniczyć w jakichś większych wyjazdach, tym razem stwierdziła jednak, że postawi na swoim i pojedzie na wycieczkę do Londynu. Jak się okazało, był to początek jej dziwnych przygód, a wszystko zaczęło się od dotyku tajemniczego barmana.
Muszę przyznać, że początek książki niezwykle mnie zaintrygował. Zastanawiałam się, cóż to za pan, który tak bardzo chce odzyskać Ryann. Im dalej brnęłam, tym więcej pojawiało się pytań, a to tylko rozbudziło moją ciekawość. Muszę przyznać, że Justyna Chrobak potrafi zbudować odpowiednie napięcie za pomocą słów. W jej stylu jest coś prostego, a zarazem pociągającego, co pozwala nam rozkoszować się nie tyle fabułą, co samymi opisami. Wciąż się zastanawiam, jak autorka tego dokonała, że książka, która praktycznie nie miała w sobie akcji, wciąż była dla mnie całkiem przyjemna w odczycie. To jakaś magia i z pewnością nie fantastyczna, tylko… obyczajowa.
Książka była reklamowana jako powieść z gatunku fantasy i właśnie na taką przygodę pełną magicznych dziwów byłam nastawiona. Koniec końców poczułam się lekko oszukana. Dlaczego? Bo wykreowany świat został potraktowany po macoszemu. Mieliśmy tutaj 80% obyczajówki i 20% fantastyki – a pierwsza sfera wyszła zdecydowanie lepiej.
Czytając „Córkę lasu” odnosiłam wrażenie, że autorka dopiero stawia pierwsze kroki ku fantastyce, zupełnie jakby to była jej pierwsza opowieść, która zawierała w sobie elementy magiczne. Nie wymyśliła nic ponad to, co już istniało, przemierzała wyłącznie utarte szlaki. Jak się okazuje, nie wystarczy usunąć elfom uszy, aby być oryginalnym.
Sferę fantastyczną tej książki streszczę wam w kilku zdaniach. Istniał pewien ród – Rothodianie. Ród ten mieszkał w magicznej krainie zwanej Nesbero, do której nieupoważnieni nie mieli wstępu. Rothodianie żyli w zgodzie z naturą, a siłę czerpali od magicznego Drzewa, które usychało, ponieważ nie miało kontaktu z prawowitą władczynią tej krainy. Gdzieś obok żyły sobie Elfy, o których tak naprawdę niczego ciekawego się nie dowiedzieliśmy, oprócz tego, że mają swój magiczny Wodospad. Gdzieś tam zostały jeszcze wspomniane skrzaty, co to jakąś Wielką Skałę czczą, ale w powieści się nie pojawiają. Magia objawia się tu jeszcze przy Veiku – poprzez sny potrafił skontaktować się z poszczególnymi osobami. A teraz powiedzcie mi, czy któryś z tych elementów wydaje wam się być dziwnie znajomy? Mi wszystkie. Byli już chłopcy plotkujący z drzewami, ludzie żyjący w zgodzie z naturą, którzy czczą wielkie, magiczne drzewo, zaginione księżniczki, które były przecież tylko zwyczajnymi dziewczętami z amnezją, elfy, kontaktowanie się za pomocą snów, zła królowa z berłem mocy… Gdyby znalazło się w tym coś zupełnie nowego, co wyróżniłoby te elementy spośród utartych schematów, byłabym usatysfakcjonowana, ale nie jestem. Gdyby tak skupić się wyłącznie na tej fantastycznej sferze, można by odnieść wrażenie, że czyta się uproszczoną baśń dla najmłodszych, a nie tego oczekiwałam po tej lekturze. O wiele lepiej brzmi w tym przypadku: powieść obyczajowa z elementami fantastyki.
Skupmy się teraz na bohaterach. Z przykrością muszę stwierdzić, że byli… nijacy. Zniosłabym inne postacie, gdyby Ryann, nasza tytułowa córka lasu, miała coś do zaoferowania, tymczasem jej ulubionym zajęciem było mdlenie, płakanie, przeżywanie i początkowa niemożność podejmowania decyzji. Rozumiem, że to musiało być niecodzienne i dziwne znaleźć się w obcej krainie, gdzie nie wiedziała, komu może zaufać, ale nawet w najprostszych sytuacjach nie potrafiła się nikomu przeciwstawić. Dobrze, gdzieś pod koniec zaczęła mieć chwile buntu, ale jej stagnacja była tak długa, że te małe przebłyski nastoletnich kaprysów po prostu mnie bawiły i nie stanowiły dla mnie wiarygodnej części jej charakteru. Ryann to taka bezbarwna klucha, która była na siłę popychana przez fabułę do przodu. Niewiele więcej mogę powiedzieć o pozostałych postaciach. Jeżeli mam już kogoś wybrać z wora bohaterów, to wybiorę Tjerna i Veika – bardzo dobrze się bowiem zapowiadali i mogę nawet po cichu przyznać, że odrobinkę ich polubiłam, mieli w sobie bowiem taką małą nutkę tajemniczości, jakiś zaczątek historii, coś, co po rozwinięciu na pewno stanowiłoby atut całej powieści.
Jak to było z akcją? Niewiele jej tutaj, co jednak zbytnio mi nie przeszkadzało, bo jak wspominałam, historia choć pozbawiona oryginalności, była napisana dosyć przystępnym i ciekawym językiem. Czy chociaż raz zostałam zaskoczona? Nieskromnie przyznam, że przewidziałam wszystko od początku aż do epilogu. Takie zakończenia jak w „Córce lasu” pojawiały się w fantastyce wielokrotnie. Trochę się pod tym względem zawiodłam, ponieważ aura tajemniczości, która ciągnęła się przez całą książkę, wciąż dawała mi nadzieję na to, że coś przygwoździ mnie do podłogi i pozwoli wykrzyknąć: „Tego się nie spodziewałam!”, tak jednak nie było.
„Córka lasu” to książka, której znaczną część stanowią opisy – i jak już wspomniałam, te były całkiem zgrabne i miłe w odczycie. Co się jednak tyczy dialogów… w większości przypadków wydawały mi się bardzo sztuczne. Nawet niektóre rozmowy były lekko schematyczne. A szkoda!
Wiecie, co najbardziej przeszkadzało mi w odczycie tej powieści? W głowie wciąż mam list od pani Justyny Chrobak, która przekazała, że mamy cieszyć się lekturą i nie zwracać uwagi na niedociągnięcia. Fakt, niedociągnięcia zawsze będą, nic nie jest wydawane w stanie idealnym i nawet topowe wydawnictwo nieraz nabawi się poważnych wpadek. To, co się jednak tutaj zadziało, nie pozwoliło mi się skupić wyłącznie na fabule. Przez pierwsze sto stron miałam problem, aby odzwyczaić się od ciągłego postoju i przypatrywania się każdemu nowemu błędowi. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czytałam powieść z tak kiepską korektą. Osobiście nie jestem mistrzem ortografii i interpunkcji, jak każdy popełniam błędy, ale są pewne podstawy podstaw, do których każdy powinien się stosować. Są również błędy, które wydają się chwilami wręcz karygodne i przy okazji błahe. „Nie zrobili by tego” – gdzie powinno być „nie zrobiliby tego”, czy „choć Ryann”, gdzie powinno być „chodź, Ryann”. Często pojawiały się literówki, gdzieś zabrakło półpauzy, ale najgorszą sferą tej książki była interpunkcja. O zgrozo, przecinków brakowało nieraz w takich przypadkach, że musiałam odkładać lekturę na bok i brać głęboki wdech. Kolejna rzecz może nie jest błędem, ale zwróciła moją uwagę – przesadna ilość wielokropków, które pojawiały się najczęściej w dialogach. Owszem, czasem ten zabieg pasował do wymawianych słów, ale często były to przypadki bardzo nietrafione. Wielokropek w najprostszym przypadku oznacza przerwanie toku rozmowy, w innych przypadkach kojarzy nam się raczej z chwilą niepewności, zamyślenia, przejęcia. Nie można go nadużywać, nie wtedy, kiedy w określonym dialogu niczego on nie zmienia, a nawet psuje konstrukcje zdania w naszej wyobraźni. Takie „wielokropkowanie” jest dla mnie równoznaczne z przedramatyzowaniem pewnych wypowiedzi. Powiecie: „Ha, czepiasz się i przy okazji przemądrzasz!”, ale nie chodzi o to, żeby komukolwiek zrobiło się tutaj wstyd i żebym ja poczuła się przy okazji lepiej. Chodzi o to, że mając przed sobą książkę, chcę skupić się na fabule, a nie na błędach, które napotykam na każdym kroku. Owszem, wiele osób nie zwraca uwagi na takie rzeczy, ale ja niestety należę do tej grupy, której takie zabiegi odbierają przyjemność z czytania.
„Córka lasu” nie jest powieścią oryginalną, zapierającą dech w piersiach. To powieść przez większość czasu statyczna, ale pod względem obyczajowości dobrze skonstruowana. Muszę przyznać, że nawet o zwyczajnym posiłku zjedzonym przy kominku czytało mi się miło, a co za tym idzie – ta książka ma w sobie jakiś klimat (chwilami kojarzył mi się trochę z lubianą Sagą o Ludziach Lodu). Fani fantastyki mogą się nieco zawieść. Tak samo mogą się zawieść ci, którzy oczekują od książki nie wiadomo jak wielkiej akcji. Moim zdaniem to zwyczajna powieść, która nie wyróżnia się na tle pozostałych. Nie sądzę, że straciłam czas, kiedy się z nią zapoznałam, bo wbrew pozorom czytało się ją miło, ale nie wprowadziła również do mojej czytelniczej przygody niczego nowego. Ot, zwykła polska książka z elementami najprostszej na świecie fantastyki. Czy przeczytałabym kolejny tom? Myślę, że z czystej ciekawości tak, ponieważ otoczka tajemniczości pozostała, a niektóre sprawy nie zostały wyjaśnione, co pobudza moje czytelnicze zainteresowanie. Przyznaję, z oceną końcową miałam niemały problem, ponieważ mimo tylu wad, powieść mnie nie zanudziła i przeszłam przez nią płynnie, bez popadania w stan pod nazwą „dłużej nie wytrzymam”, ostatecznie uznałam jednak, że zostanę przy ocenie średniej, bo wciąż jest tu dużo do poprawienia.
Ta książka nie wpisuje się w mój gust czytelniczy.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoją recenzję, od deski do deski, raz jeszcze, aby móc na spokojnie stworzyć jakikolwiek komentarz. Także więc - zaczynajmy!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz (albo i wiesz) jak bardzo się cieszę, że mamy takie samo zdanie na temat tej książki! Dobrze wiedzieć, że jest na ziemi ktoś, kto tak samo, jak ja uważa większość bohaterów za nijakich, Ryann za marionetkę w rękach innych oraz twierdzi, że czuje się nieco oszukany. Tak, tak, wiem... nie powinnam znowu o tym mówić, bo przecież rozmawiałyśmy na temat tej książki, dzięki czemu zyskałyśmy całkiem niezły materiał na recenzje. Ale musiałam, także wiesz. :D
Fantastyka. Tego gatunku było tutaj tyle, co kot napłakał. Przecież to jest obyczajówka z domieszką fantasy (o czym już wspomniałaś) i naprawdę dziwię się, że w rekomendacjach tak pięknie nas okłamano. Przecież tak nie powinno być! Gdzie jest także ta akcja, o której nam wspomniano? Owszem, pomimo jej mikroskopijnej obecności, przez książkę przyjemnie się płynie, to nie zmienia jednak faktu, że nas oszukano! Idziemy z tym do sądu? Może sędzia Anna Maria Wesołowska zrobi wyjątek i ją dla nas poprowadzi! :D
Ja także należę do tych ludzi, co - pomimo chęci udanej lektury - wyłapuję błędy i później szukam ich na każdym kroku. I tak samo, jak Ty nie jestem jakimś orłem w tej dziedzinie, ale wyłapane z tej książki babole śmieszą, a jednocześnie irytują. Przecież ludzie z Wattpada świadczący usługi korektorskie znacznie lepiej działają, a zazwyczaj robią to za darmo. :)
Ta recenzja jest szczera i do bólu prawdziwa. Będę ją kiedyś polecać moim dzieciom i wnukom... :D
Pozdrawiam!
BLUSZCZOWE RECENZJE
To książka chyba nie do końca dla mnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Agaa
http://ilovetravelingreadingbooksandfilms.blogspot.com/2018/03/65-recenzja-bracia-slater-alec-la-casey.html
W takim razie ja podziękuję. Momentami tak straszny ze mnie grammar nazi, że pewnie rzuciłabym tą książką w kąt po kilku stronach, a do tego nadużywanie wielokropków! No i w samym twoim opisie wyczuwam tutaj straszną schematyczność. Kompletnie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak słabo z elfami, bo bardzo lubię koncepcję tej rasy i w każdym świecie, w którym się na nie natknę, staram się dowiedzieć na ich temat jak najwięcej. A skrócenie im uszu to barbarzyństwo. No dobra, teraz się nabijam, ale myślę, że skoro rasa tak jest słabo zarysowana, to po co jeszcze bardziej ją "upowszedniać"? Tak samo kiepsko by to wyglądało w przypadku odebrania kłów wampirowi, zębów i pazurów wilkołakowi, brody krasnoludowi czy ogona syrence. Ja wiem, tworząc świat fantasy trzeba być oryginalnym, ale w bardziej twórczy sposób, niż zabranie komuś jakiejś charakterystycznej części ciała, bo wtedy będzie "inaczej" niż wszędzie.
OdpowiedzUsuńWiązałam z tą książką pewne nadzieje. Szkoda, że okazuje się być ,, średniaczkiem". Nie wiem, może z ciekawości po nią sięgnę, ale na razie wstrzymam się z jej kupnem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Daria
https://papierowalowczyni.blogspot.com
Cieszę się, że odmętach pozytywnych opinii jestem w stanie wyciągnąć taką, która w stu procentach zgadza się z moją. Spodziewałam się czegoś innego po tej książce, podobnie jak i ty, a tak naprawdę dostałam obyczajówkę, a do tego w stylu książek dla młodzieży. Jeśli jesteś ciekawa mojej opinii zapraszam na mój kanał na yt ->https://youtu.be/b0WFfaA0nq8
OdpowiedzUsuń