Publikacja
tego postu była zaplanowana, dlatego, że obecnie SadisticWriter ma urlop. Tym
samym apeluję, że komentowanie nadrobię 11 sierpnia. Zmienia
się też trochę rozpiska naszych publikacji – Cleo M. Cullen uczestniczy
w Book Tourze u Bluszczowych Recenzji i podzieli się z nami
recenzją „Jedynego pirata na imprezie”, a SadisticWriter prawdopodobnie
„Przypadki Callie i Kaydena” zamieści we wrześniu (być może 2 tomy pod rząd),
zastępując ją „Wyśnionymi miejscami”.
To
druga część recenzji „Ktoś mnie pokocha” i wydaje mi się, że akurat ta jest
bardziej pochlebna. Nie wiem czy dzielenie jej na dwie części było dobrym
pomysłem, ale powiedzmy, że to tylko eksperyment!
Veronica Roth – „Bezwładność”
Tak, to było
moje pierwsze zetknięcie z twórczością tej pani, choć już od jakiegoś czasu chciałam
przeczytać cykl „Niezgodnej” (póki co, skończyłam etap oglądania filmów, bo mój
tata jest wielkim fanem Niezgodnej). Na razie o opinii krótkiego opowiadania, które
stworzyła pani Roth.
Historia
jest jedną z trzech, które moim zdaniem najlepiej wypadły w całej antologii.
Autorka po prostu dotknęła mojej duszy, a ja nie mogłam pozbierać się jeszcze
godzinę po tej krótkiej historii. Naprawdę. Po wchłonięciu tej opowieści, odłożyłam
książkę i musiałam ochłonąć. Nawet nie chodzi tu o smutek, bo przecież wszystko
kończy się dobrze, ale o to, jak autorka potrafiła przedstawić rozterki
zwykłego człowieka, z jaką dosadnością opisać emocje, żeby trafiły do głębi.
Lubię takie historie, które po prostu uderzają mnie w twarz.
Claire i
Matt mają okazję jeszcze raz przeżyć najważniejsze dla nich momenty dzięki
„ostatniej wizycie”, która pomaga podczas osobistego spotkania w umyśle
wytworzyć chciane wspomnienia. Ostatnia wizyta odbywa się dlatego, że Matt chce
się pożegnać przed poważną operacją ze swoją przyjaciółką. Nie będę się
rozpisywać na temat fabuły. Pomysł był dobry i dobrze został wykonany.
Przejścia pomiędzy wspomnieniami były bardzo płynne, historie postaci również
dobrze wplecione w całość. Nic tu nie było niewymuszone, wszystko życiowe i
naturalne. Tak naprawdę nie jestem wiele w stanie powiedzieć o tym opowiadaniu.
Je po prostu trzeba przeczytać.
8/10
„– Tutaj
zaczęła się nasza historia – powiedział. – Byłaś taka… Chodzi mi o to, że ich
zdanie zupełnie cię nie interesowało. To tak jakbyś cały czas słuchała swojej
melodii, chociaż wszyscy naokoło kołysali się w rytm zupełnie innej muzyki.
Boże, jak mi się to spodobało. Też tak chciałem”
„– Rozmazał
ci się makijaż – zachichotał. – Wyglądasz, jak gdyby ktoś podbił ci oczy.
– Tak? A
tobie widać sutki sterczące pod koszulką.
– Claire
Lowell, czy ty patrzysz na moje sutki?
– Nieustannie”
Jon Skovron – „Byle nie
miłość”
Po wielkich
smutkach i pozbieraniu siebie do kupy, byłam gotowa zmierzyć się z kolejnym
opowiadaniem, które zniszczy mi serce. Przynajmniej tak wywnioskowałam z tytułu
– niesłusznie. Nareszcie mogłam odetchnąć, a nawet się uśmiechnąć.
Pierwsze, na
co muszę zwrócić uwagę to to, jak autor się do nas zwracał. Bezpośrednio. Takie
pisanie z troską o czytelnika.
Tak naprawdę
cała historia jest banalna. Potraktować ją można z dziecinną naiwnością, bo
takie rzeczy jak za starych komedii romantycznych się nie zdarzają, ale mimo
wszystko czytało się bardzo miło. Wszyscy bohaterowie byli ciekawie wykreowani,
a muszę przyznać, że jak na taką opowieść było ich sporo. Nikt mnie tu
nie denerwował. Nawet bogate dzieciaki, które kojarzyłyby się nam z
rozpieszczonymi bachorami, sprawowały się całkiem nieźle. Córka kierownika
hotelu była nawet zaprzyjaźniona z główną bohaterką.
Tym razem
mamy do czynienia z młodymi pracownikami hotelu Del Arte i ich stałymi,
hotelowymi bywalcami. Lena ma za zadanie odebrać nowego pracownika o imieniu
Arlo. Nie ma między nimi wielkiego romansu, po prostu dobrze się dogadują.
Obydwoje, samemu nie łącząc się w miłosny duet, próbują uknuć plan idealny,
żeby połączyć ze sobą gości hotelu, którzy kryją przed sobą swoją miłość. Jak się
idzie domyślić – plan sam podziałał również na nich!
To trochę
taka głupiutka opowieść dla dzieciaków, może lekko parodyjna, urocza, ale mi
się podobała. Była dobrym odpoczynkiem od smętów i wreszcie mogłam poczuć lato.
Plus za narratora, który ujawnia nam się pod sam koniec. Pokochałam go, mimo
tego, że zbyt wiele nie mówi.
7/10
„– Masz
chłopaka?
– Nie –
odpowiedziała spokojnie, nie odrywając oczu od drogi.
– A
chciałabyś?
– Nie.
– Aha –
odparł Arlo. – Tak. Ja też lubię niezobowiązujące układy”
Brandy Colbert – „Żegnaj i powodzenia”
Czytając
tytuł znów pomyślałam sobie: „no, nie, kolejny smęt”. Na szczęście nie było tak
źle.
Historia
jest uchwycona z innego punktu widzenia, nie tak mocno miłosnego jak
wcześniejsze opowieści. Na początku niby nie dzieje się nic szczególnego, a
jednak czytasz to z zaciekawieniem. To sztuka, zachęcić czytelnika… niczym
specjalnym.
Rashida
dowiaduje się o tym, że najważniejsza w jej życiu osoba wyprowadza się z
rodzinnego miasta. Chodzi tu o jej kuzynkę, Audrey, która po śmierci jej matki,
sama ją zastąpiła. Co ciekawe, Rashida wcale nie jęczy i nie płacze, że
zostanie sama. Nie próbuje skoczyć z mostu, choć wyraźnie pokazuje swoje
niezadowolenie. Jej zachowanie jest naturalne. Pierre’a – przyrodniego brata
dziewczyny jej kuzynki (ogarnij to!) poznaje na imprezie pożegnalnej. Nie
zaczyna się to wzniośle i wspaniale, ponieważ Pierre dosadnie uświadamia
Rashidzie jej nieprzyjemne zachowanie. Tak naprawdę przez długi czas, dopóki
nie lądują w starym mieszkaniu Audrey są dla siebie chłodni, nieprzystępni.
Potem przy kawałku zamówionej pizzy, nawzajem się otwierają.
Tu tak
naprawdę nie dzieje się nic. Zupełnie. A jednak autorka potrafiła nas
zainteresować pozornie zwyczajnymi dziejami. Jedyne co mi się nie podobało to
to, że po kilku godzinach znajomości, główni bohaterowie nagle zaczynają się
całować, jakby się znali od kilku miesięcy. Jak dla mnie – dziwnie to zostało
przedstawione.
6/10
„Mruga,
patrząc na mnie, i przekonuję się z ulgą, że to nadal ten sam Pierre. Ten sam Pierre,
który uwielbia Szekspira, nie znosi pizzy z wysokim brzegiem, rozumie, co
znaczy stracić kogoś, kto miał być zawsze przy tobie – oraz wie, jak kochać
tych, którzy robią wszystko, żeby ta strata była mniej bolesna”
Cassandra Clare – „Całkiem nowe atrakcje”
Chyba nie
muszę mówić, że to najbardziej na opowiadanie pani Clare czekałam? Byłam
szalenie ciekawa jak radzi sobie z krótką formą opowieści – to po pierwsze, po
drugie – jak sprawdzi się w innej tematyce niż „Dary Anioła”. Nie zawiodłam
się, choć jakoś straszliwie zachwycona też nie byłam. Myślę, że gdyby to
opowiadanie było trochę dłuższe, miałoby większy potencjał, a tak po prostu
było przyjemne i lekkie. Widać tu wyraźnie pióro pani Clare – pojawia się
charakterystyczna dla niej ironia i humor.
Główną
bohaterką jest Lulu, która od dziecka mieszka z ojcem w cyrku. W momencie, gdy
historia się rozpoczyna, dowiadujemy się, że ojciec zostawił ją na pastwę losu.
Cyrkowcy są dla niej jak rodzina. I pomyśleć, że pewnego dnia to ta prawdziwa
rodzina wszystko niszczy. Pojawia się jej stryj z przystojnym, przyszywanym
synem, którego Lulu poznała już w dzieciństwie (trudno powiedzieć, że to miłe
wspomnienie, kiedy ktoś się na kogoś zrzygał). Stryj jest typowym złym
charakterem. Przytargał ze sobą groźnego demona (bo jakby się bez demonów mogło
obyć), który ma odtąd „zasilać” strachem cyrk (bo to taki straszny cyrk, nie
taki dla dzieci! Bójcie się). Chyba nie muszę mówić, że między Lulu, a
zielonookim i czarnowłosym Lucasem nawiązuje się przyjaźń, a potem… coś więcej?
Postacie
jakoś nieszczególnie podbiły moje serca. Były troszkę bezpłciowe, a szkoda, bo
Lucas był już bliski do tego, żebym go pokochała.
Mam
wrażenie, że sam koniec był przyspieszony (po raz kolejny w tej antologii!). Niemniej
jednak, ta fantastyczna, cyrkowa historia przypadła mi do gustu! Cassandro
Clare, zaliczyłaś.
7/10
„– W niektórych cyrkach nie wiedzą,
gdzie jest granica – dodał ciszej. – Mówią, że skoro ludzie lubią mrok, to
trzeba im go dać, nawet jeśli uważają go za fantazję. Jednak cena, którą się
płaci za takie zło, jest bardzo wysoka. Ja twierdzę, że skoro ludzie chcą
mroku, dajmy im półmrok przetykany promieniami słońca”
Jennifer E. Smith – „Tysiąc powodów, dla których mogło się nam nie
udać”
Myślę, że
główną zaletą tego opowiadania są postacie i ich zachowania. W końcu ktoś pozytywny,
kto nie smęci – czyli Annie oraz nieco wycofany z powodu zaskakującej choroby –
Griffin.
Pomysł był
świetny. Mamy tutaj dobre tło składające się z dzieci, które przebywają na… hm,
powiedzmy, że na obozie wakacyjnym, po którym każdego dnia odbierają ich
rodzice. Annie się nimi zajmuje. Ten wątek uważam za kolorowy i ciekawy. Trochę
gorzej wypadł związek pomiędzy Annie i Griffinem. Myślę, że gdyby nie dzieci,
tak naprawdę nie działoby się tu nic szczególnego. Zakończenie jest miłe, nawet
się uśmiechnęłam. To pozycja lekka i przyjemna, ale więcej na jej temat niczego
nie mogę powiedzieć.
6/10
„– Raz zostawiłem babcię w sklepie,
dlatego, że byłem pochłonięty czytaniem w telefonie o mykologii.
– Co to jest mykologia?
– Nauka o grzybach.
Mrużę oczy, patrząc na niego.
– A co to ma wspólnego z twoją
babcią?
– Nic – dodał zniecierpliwiony. –
Ale wychodząc tam, byłem tym tak bardzo pochłonięty, że zupełnie o niej
zapomniałem”
Lev Grossman – „Mapa maleńkich wspaniałości”
Ostatnie opowiadanie. Mam wrażenie,
że celowo zostało umieszczone na końcu, bo jest naprawdę genialne. Na początku
myślałam, że autor nie postarał się z tematyką – już z tylnej okładki
dowiadujemy się bowiem, że Mark i Margaret jako jedyni w swoim mieście, a może
nawet na świecie, przeżywają w kółko ten sam dzień, 4 sierpnia. Każdy zna ten
motyw, pojawił się w wielu filmach, o czym uświadamia nas główny bohater – i to
mi się właśnie podoba. Niby wielki schemat, a jednak na wielki plus! Spoglądamy
na niego z innej perspektywy.
W tym
opowiadaniu znajdziemy wszystko co nam do szczęścia i nieszczęścia potrzebne.
Smutek, radość, humor, przyjaźń, miłość, dramaty. To dobry i udany mix
opowieści. Bardzo podobał mi się motyw z mapą maleńkich wspaniałości – polegał
na tym, że dwójka bohaterów każdego dnia znajdywała małe cuda dziejące się u
nich w mieście – poczynając od lecącego ptaka nad wodą i nie kończąc na
grubiutkim chłopaku, który cieszy się z udanego triku na deskorolce. Samo
zakończenie było jednak… cóż, spodziewałam się czegoś innego. Czyżby znów limit
słów? Niemniej jednak, z czystym sercem mówię: to moje ulubione opowiadanie z
całej antologii. Warto było czekać.
8/10
„– Już pora? To ostatni dzień?
Ze smutkiem pokiwała głową.
– Ostatni. Ostatni czwarty sierpnia.
W każdym razie do następnego roku. – Po jej policzkach znowu popłynęły łzy, ale
mimo to się uśmiechnęła. – Jestem już gotowa. Już pora”
PODSUMOWANIE:
Co uważam za
zaletę takich zbiorów? To, że jedne opowiadania są beznadziejne, a drugie po
prostu wspaniałe – równość w przyrodzie musi istnieć.
Od takich
antologii zazwyczaj nie wymaga się dużo. Po prostu mają nas wprowadzić w
sielankowy nastrój. Pojawia się tu dużo schematów, ale wiele z nich jest
przyjemnych. Na ogół antologia na plus. Chociażby się miały tam znaleźć dwa
opowiadania, które kocham – poświęciłabym się! Na szczęście dobrych opowieści
jest więcej i wydaje mi się, że pod tym względem „Ktoś mnie pokocha” przebija
„Podaruj mi miłość”.
Moje takie
drobne spostrzeżenia z tej serii opowiadań. Mam wrażenie, że autorzy
przesadzili trochę z tymi wymyślonymi problemami (najczęściej są to rodzinne
problemy), dramatami i smutkami. Wakacje to czas, podczas którego przeżywa się
przygody, raduje się, a nie smęci. Byłam przez te historie często zdołowana. Po
prostu. Wydaje mi się, że w świątecznej antologii było trochę weselej, czyli tak,
jak powinno być. Tu uderzył mnie chwilami chłód sytuacyjny, a nie gorąco, które
powinno być domeną lata.
Co mnie
zdziwiło? Pojawiły się tu aż dwa opowiadania o homoseksualnym zabarwieniu – w
porządku, jesteśmy tolerancyjni, ale niech ktoś mi powie, dlaczego prawie w
każdej opowieści, choć na chwilę musiał pojawić się jakiś gej czy lesbijka?
Wkurza mnie ostatnio ta nowa moda, gdzie każdy autor upycha homoseksualistę w
treść. To się robi już nudne.
Niemniej
jednak, antologia na plus. Super pozycja do poczytania na ogródku, na plaży,
czy w kącie pokoju z brzęczącym wentylatorem. Polecam! Jeżeli pojawi się
kolejna antologia pod skrzydłami Stephanie Perkins – na pewno ją dorwę!
Średnia
ocena opowiadań: 6
Moja
ocena ogólna: 7
Fakt, dużo problemów zostało tu poruszonych, ale mi się to akurat podobało. To też wyzwanie, aby w tak krótkiej formie poruszyć takie problemy, bo jednak wakacje nie są ich pozbawione. A wątki homo mi nie przeszkadzały - potraktowano je jako coś normalnego, bez specjalnego podkreślania, więc jest ok. ;) Więc "Ktoś mnie pokocha" oceniam jak najbardziej na plus, a "Podaruj mi miłość" cierpliwie czeka na półce na święta (kupiłam po świętach, więc głupio było wtedy czytać xD), więc wtedy porównam, czy faktycznie tamten zbiór jest słabszy, czytałam podobne opinie do Twojej - że ten wakacyjny jednak lepszy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego wypoczynku,
Amanda Says
Jednak kiedy myślę o wakacjach, raczej kojarzą mi się z czymś radosnym, a problemy mniejsze lub większe były przedstawione w każdym opowiadaniu, czasem czułam się wręcz zdołowana.
UsuńJa nie powiedziałam, że wątki homo mi przeszkadzały i nie potraktowałam ich jako coś normalnego. Po prostu wkurza mnie już ta moda na gejów. Ciągle i wszędzie tylko o nich, a żeby jeszcze ktoś coś oryginalnego wymyślił - to byłoby ciekawie. Ostatnio w jednej książce trafiłam na geja w którym się zakochałam i wreszcie był... trochę inny, niż wszyscy!
Ja również zamierzam na święta przeczytać "Podaruj mi miłość" - zrobię sobie taką mini powtórkę!
#SadisticWriter
Opowiadanie Clare było dla mnie najlepsze (jak już mogłaś przeczytać w mojej recenzji xD), ale bardzo spodobał mi się Twój pomysł, aby każde z nich zanalizować :). Napisałaś co Ci się podobało, a co nie, i teraz żałuję, że też na to nie wpadłam (żartuję) bo czyta się to świetnie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
SZELEST STRON
W młodzieżówej literaturze dużo jest zawsze dramatów, teraz strasznie modne się to zrobiło i generalnie między innymi dlatego tego nie tykam. Jak będę miała ochotę na jakieś dramy to sobie włącze Trudne sprawy.
OdpowiedzUsuńApropos opowiadania Clare - mogłabym się skusić, pomimo tego, że odpuściłam sobie już jej twórczość po ostatnim tomie Darów anioła, który był do niczego...
Skusiłabym się na tą książkę głównie ze względu na opowiadanie Roth (i Clare), ponieważ "Niezgodna" według mnie była w porządku, jednak bez szału. Nie jest to jedna z moich ulubionych trylogii.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, widzę że nie każdy utrzymał wysoki styl, ale można było się tego spodziewać po takim zbiorze opowiadań.
Pozdrawiam cieplutko!