Autor: Andrzej Stasiuk
Tytuł: Mury Hebronu
Gatunek: Literatura więzienna
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 152
Opis: Debiut,
który przyniósł autorowi popularność wśród czytelników i uznanie krytyki.
Alegoryczna opowieść, zbudowana na indywidualnym doświadczeniu, jest wizją
człowieka zamkniętego w mentalnym więzieniu budowanym przez autora z
naturalistycznym zapamiętaniem. Tytułowe mury symbolizują paradoksalnie
szczelinę - możliwość ucieczki do biblijnego miasta - interpretacyjnego klucza.
Ruch po klaustrofobicznej przestrzeni celi, ale i własnego ciała, zdobywa tu
nowy wymiar jako podróż metafizyczna, niosąca ze sobą nadzieję oczyszczenia.
Nie ukrywam, że w książce nie tylko historia jest dla mnie ważna.
Lubię lepki miód na moje oczy w postaci naprawdę dobrej narracji. Im więcej
trzeba myśleć nad słowem, tym dla mnie lepiej. Jak już wspomniałam w mini
recenzji książki polskiej, uwielbiam Pilcha za jego nietuzinkowy styl. Są
jednak książki, które tego stylu nie potrzebują, a co więcej: kwieciste zwroty
są po prostu niewskazane.
Wybujałe opisy mogłyby zaburzyć realność, którą autor chce nam
przedstawić za pomocą fikcji literackiej. Językoznawcy mówią o tzw.
rozczłonkowaniu języka, czyli m.in. o tym, że formę dobieramy do treści. Literatura więzienna(zresztą
podobnie jak literatura wojenna) wymaga prostoty. Język mówiony. Czytamy
słysząc, jakby ktoś był obok, jakby to wcale nie była książka tylko pamiętnik.
I to wcale nie uwłacza dziełowi, nadal jest ono dobre pod względem literackim.
Takie są właśnie „Mury Hebronu”. Szczerze mówiąc nie wiem, czy w przypadku tej
powieści mamy do czynienia z paktem autobiograficznym(pisarz zawiera pakt z
czytelnikiem „sprzedając” mu swoje wspomnienia), czy podobnie jak w przypadku
„Ferdydurke”, bohater to alter ego autora. Co prawda Stasiuk spędził trochę czasu
w więzieniu, ale czy odwzorował dokładnie to, co przeżył?
O książce dowiedziałam się na zajęciach z literatury polskiej. Prowadząca wspomniała o niej, gdy
omawialiśmy „Lubiewo”(poruszała problem homoseksualności, płciowości). Był tam
wątek, w którym heteroseksualni mężczyźni uprawiali seks z „ciotami”. W celi
opisywanej przez Stasiuka więźniowie różnorako radzili sobie ze zaspakajaniem
potrzeb seksualnych. Najczęściej dobierali się w „pary”. Walczyli jednak o to,
żeby pozostać w bezpiecznej dla nich pozycji. Mam nadzieję, że rozumiecie co
mam na myśli. Absurdalne podziały na „ciotę z wyboru” i „ciotę z musu”. Pojawił
się też wątek, który być może znacie już z opowiadania Kinga – „Skazani na
Shawshank”. Tam jeden z głównych bohaterów ponad 30 lat czekał na wolność, a
gdy już w końcu się jej doczekał, robił wszystko by ponownie wrócić do celi. Na
początku robił to podświadomie, ale z czasem przyznał, że tak naprawdę pragnie
wrócić do celi. Otóż, przyzwyczaił się do więzienia, wolność nie była mu
potrzebna. Nie potrafił w niej żyć na nowo. Przesiąknął zapachem krat. Bohaterzy „Murów Hebronu” mieli podobne odczucia. Chcieli wyjść,
zmienić się, a potem i tak wracali na stare śmieci. Prócz tego jest tam także
mowa o napiętnowaniu więźnia. Każdy występek, każdy zły uczynek to wyłącznie
wina notowanego. Okazuje się, że jedynym dowodem na rzekomy grzech jest
życiorys więźnia zapisany w aktach.
Pojawiają się też wątki miłosne (ale nie są to miłostki rodem ze „Zmierzchu”). Stasiuk próbuje zobrazować relacje więźniów z kobietami (matkami,
kochankami, czasem mniej lub bardziej naiwnymi). Tak jak u Pilcha możemy dogłębnie
poznać alkoholika, tak u Stasiuka możemy wnikliwie zaznajomić się z umysłem
więźnia. Jest to
powieść przygnębiająca, smutna, ale genialna w swej prostocie.
Ocena: 8/10
Zgadzam się, w takich książkach potrzeba prostoty. Książka ta wydaje się naprawdę intrygująca i jeśli nadarzy się okazja, z chęcią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńOj, zdecydowanie nie moje klimaty. ;/ Literatura więzienna to coś, czego raczej unikam.
OdpowiedzUsuń