Tłumacz: Magdalena Grajcar
Tytuł: Scarlet
Tom: 2
Cykl: Saga księżycowa
Gatunek: fantastyka, sci-fi
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Data wydania: 18 kwietnia 2018 r.
Ilość stron: 472
Opis: Cinder - bohaterka pierwszego tomu bestsellerowej Sagi Księżycowej powraca i kolejny raz wpada w wielkie kłopoty. Tymczasem po drugiej stronie świata znika babcia Scarlet Benoit. Szybko okazuje się, że Scarlet nie wie o niej wielu rzeczy. Nie wie także o śmiertelnym niebezpieczeństwie, w jakim przeżyła całe swoje życie. A kiedy spotyka Wilka, pięściarza, który może posiadać informacje o miejscu pobytu jej babci, wzbrania się przez zaufaniem mu. Coś ją do niego jednak przyciąga.
A jego do niej.
Kiedy Scarlet i Wilk wyjaśniają jedną tajemnicę, natychmiast napotykają na następną, a to prowadzi ich do Cinder. Teraz razem muszą stale być o krok przed Levaną, mściwą królową Księżycowych.
„Była sobie raz mała słodka dzieweczka, którą każdy pokochał, kto ją tylko zobaczył, a najbardziej kochała ją babcia, która nie wiedziała wprost, co jeszcze jej dać. Pewnego razu podarowała jej kapturek z czerwonego aksamitu, a ponieważ bardzo ładnie jej leżał, nie chciała nosić niczego innego. Odtąd nazywano ją więc Czerwonym Kapturkiem” – wprawdzie nie wiemy, czy kapturek z czerwonego aksamitu został podarowany Scarlet przez babcię, wiemy jednak, że obie bardzo siebie kochały i nie potrafiły bez siebie żyć. Dlatego więc, gdy babcia zniknęła, jej wnuczka przysięgła sobie, że znajdzie ją za wszelką cenę, gdziekolwiek by nie była. W misji ratunkowo-poszukiwawczej obiecał jej pomóc Wilk. Pytanie tylko, czy można ufać szmaragdowookiemu potworowi o ostrych kłach? I czy przypadkiem nie ostrzy tych kłów na babcię i Czerwonego Kapturka…
Jestem świeżo po przeczytaniu Scarlet i muszę przyznać, że wciąż nie ochłonęłam. W mojej głowie panuje istny chaos! Łapię się na tym, że zamiast pisać recenzję, wgapiam się tępo w ekran i odtwarzam wszystkie sceny, które miały miejsce w drugim tomie Sagi księżycowej. Moje myśli nie mogą opędzić się od pytań, ponieważ autorka pozostawiła nas w takim momencie, że zaczynamy się zastanawiać, co czeka naszych bohaterów w kolejnej części. Boję się o to, w jaki sposób zakończy się cała seria. Czy szczęśliwie jak w bajce? Czy może wręcz przeciwnie, jak w horrorze? Nie chciałabym, aby któryś z moich ulubionych bohaterów skończył źle, a tym tomie niewątpliwie ci ulubieńcy się namnożyli – jak króliki na wiosnę, wręcz bym rzekła. Na dodatek królowa Levana! O, jak ja bym chciała, żeby nagle kopnęła w kalendarz! W końcu to ona jest sprawczynią całego zła, które dzieje się teraz na Ziemi. Zastanawia mnie, czy taka kobieta byłaby zdolna do choć jednego dobrego uczynku, bo jak na razie żadnego na swoim koncie nie ma.
Musicie wybaczyć mi chaos wypowiedzi, ale tak jak wspominałam, do tej pory nie ochłonęłam. Zamiast napisać tę recenzję na chłodno, robię to na gorąco, wylewając wszystkie swoje myśli na elektroniczną wersję papieru (o, już mi się futuryzm godny Sagi księżycowej włączył!). Z całą pewnością mogę wam jednak obiecać, że podzielę się z wami szczerą opinią, która nieraz będzie wybuchać znakami zapytania i wykrzyknikami, okazującymi moje emocje.
Może zacznijmy od konstrukcji książki. Bardzo spodobało mi się to, że mieliśmy okazję sięgnąć nie tylko do historii Scarlet i Wilka, ale również do Cinder, która uciekła z więzienia wraz z nieprzewidzianym towarzyszem – Thornem. W to wszystko wplecione były również sceny związane z Kaiem, naszym świeżo upieczonym cesarzem, który w samotności przeżywa chwile zwątpienia. To wszystko stanowiło idealne zwieńczenie całej książki i nawet przez moment nie odnosiłam wrażenia, że tytułowej Scarlet jest tutaj mniej. Na dodatek każdy nowy wątek przynosił coś ciekawego, trzymającego w napięciu. Nawet przez chwilę nie poczułam się znudzona!
Wielką zaletą tej powieści są bohaterowie. Podoba mi się to, że kobiety nie są tutaj traktowane jak kruchutka porcelana. Dobrze, może czasem Cinder potrzebowała pomocy Thorna, a Scarlet pomocy Wilka, ale na ogół dziewczyny świetnie dawały sobie radę same, szczególnie w kulminacyjnym momencie książki! Doceniam autorów i autorki, którzy pokazują wewnętrzną siłę kobiet, przy okazji nie zapominając o tym, że są również wrażliwymi i uczuciowymi istotami. Moją opinię o Cinder pewnie już znacie (a jeżeli nie, to zapraszam do recenzji pierwszego tomu <<klik>>), ale co w takim razie z Scarlet? Muszę przyznać, że ten nasz Czerwony Kapturek nie jest taki znowu naiwny! Wręcz bym rzekła nieufna z niej istotka i na dodatek ostra jak papryczka chilli! Nie kryje się ze swoją opinią i bywa, że nie panuje nad emocjami, przez co wielokrotnie komuś grozi (czasem nawet bronią, ale to się wytnie!). Mimo tego nie uchodzi za nieokrzesaną dziewczynę, po prostu na zdesperowaną z tego powodu, że została sama na świecie ze swoją chęcią odnalezienia babci, dla której – jak się okazuje – zrobi wszystko. Polubiłam ją już od momentu, kiedy wyżywała się na pomidorach – osobiście ich nie lubię, więc bardzo cieszył mnie opis sceny, kiedy Scarlet się wściekała i rzucała nimi w ścianę. Można powiedzieć, że pomidory poniekąd połączyły ją z naszym Wilkiem, ale w tym momencie spuszczę niewidzialną zasłonę na część tej historii. Scarlet była fajną postacią, bo była wyrazista, jednak mimo swojej ostrości, pokazywała również, że jest uczuciowa. Co na temat Wilka? Kiedy tylko się pojawił moje serce zapłonęło miłością. I nie chodzi tu tylko o szmaragdowe oczy, które kocham, ale o samo jego zachowanie. Coś pomiędzy chłopięcą nieporadnością a krwiożerczą naturą. Marissa Meyer przy tych dwóch postaciach po raz kolejny udowodniła, że umie kreować bohaterów tak, aby byli oryginalni i jedyni w swoim rodzaju, to moim zdaniem jedna z największych zalet jej twórczości. Dowodem na to jest Thorne, który pomimo swojej głupkowatości, również podbił moje serce. Dlatego bardzo bym nie chciała, aby któremuś z nich stało się coś złego, bo chyba nie zniosłabym widoku umierającej postaci, za którą szalałam…
Akcja. Akcji w Scarlet nie brakowało, było jej nawet więcej niż w Cinder, szczególnie pod sam koniec. Jednocześnie muszę przyznać, że mimo przyjemności wypływającej z przeżywania dynamicznej historii naszych bohaterów, nie czułam się jakoś szczególnie zaskoczona jakimkolwiek wątkiem, który się tutaj pojawił. Zabrakło tu elementu zaskoczenia. Wszystko było do przewidzenia. Nie znaczy to oczywiście, że książkę czytało się przez to gorzej, bo wciąż cieszyła tak samo, jak i pierwszy tom. Boję się jednak, że w ostatnim tomie, kiedy cała historia będzie miała się rozwiązać, wszystko pójdzie tak, jak się tego spodziewamy, czyli lukier, wata cukrowa i orzeszki z miodem, a tego bym nie chciała, bo ta seria ma szansę wybić się ponad przeciętność zwykłych bajek, w których każde zakończenie jest dobre. Jedna z cech Sagi księżycowej to mrok (choć nie wiem, czy to nie za mocne słowo), który dodał odpowiedniej pikanterii Cinder i Scarlet.
Skoro jesteśmy już przy wadach… Nie wiem, czy to moja wina, ale mam wrażenie, że niektórych opisów, które Marissa Meyer zawarła w książce, nie mogłam przerobić na rzeczywistość. Może to kwestia tego, że niektórym brakowało dodatkowych słów. Albo po prostu moja wyobraźnia chwilami jest zbyt ograniczona na to, żeby wizualizować sobie to, co powinnam. Czytając Scarlet odniosłam również wrażenie, że niektóre sytuacje nie tyle co są pozbawione logiki, co po prostu brakuje im konkretnego wytłumaczenia. Chętnie bym napisała o jakie zdarzenia mi chodzi, ale to by oznaczało, że zdradzę fabułę, a tego bym nie chciała, bo sami powinniście się przekonać o świetności tej książki!
Była chwila krytyki, ale ostatecznie została zakończona zachwytem, bo jednak te wszystkie godzące moje myśli wady nie były tak silne, aby zniszczyć mi przyjemność wypływającą z czytania. Wciąż uważam, że całe to uniwersum jest wprost genialne, a seria ma swój odmienny klimat, którego nie przypisałabym żadnej innej serii. Wydaje mi się, że w Scarlet wszystko zostało idealnie wyważone. Nie było niczego więcej, nie było niczego mniej, na dodatek dowiadujemy się kilku ciekawych faktów, nad którymi zastanawialiśmy się w Cinder. Po skończeniu tej powieści, zaczęłam od razu szukać informacji, która wskazałaby mi datę wydania trzeciego tomu, jak na razie jej jednak nie znalazłam. Cóż, wydawnictwo Papierowy księżyc będzie musiało liczyć się z tym, że nie dam im spokoju!
Na sam koniec muszę jeszcze dodać, że wręcz kocham tę idealnie skontrastowaną barwami okładkę. Z jednej strony mamy czerń i przebijającą się przez nią błękitną falę, a z drugiej szkarłat, który idealnie odpowiada naszej bohaterce. To zdecydowanie moja najulubieńsza okładka z całej serii.
Aby przeczytać Scarlet, proponowałabym najpierw wrócić do pierwszego tomu, żeby przypadkiem się nie pogubić, mogę wam jednak obiecać, że i jedna, i druga przygoda będą niezapomniane, szczególnie jeżeli jesteście fanami science-fiction. Ja z niecierpliwością będę wyczekiwać Cress – czyli panny zamkniętej w wieży. Mam również nadzieję, że wydawnictwo pokusi się w przyszłości o wydanie dodatków, bo te również sprawiają wrażenie interesujących!
STREFA CYTATÓW:
– Kolejny ważny moment, co?
– Jeżeli uznajesz, że to moment, w którym po raz pierwszy od naszego spotkania nie mam ochoty cię udusić, to chyba tak.
– Tu jest tak cicho.
– Niepokojące, prawda? Nie wiem, jak ludzie to znoszą.
– To całkiem miłe.
Nie mój gatunek, ale ważne,że Tobie się podobała.:)
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńJakoś do Scarlet miałam mniej cierpliwości niż do Finder. Niemniej również uważam, że część druga Sagi Księżycowej jest bardzo dobra. A ta kreacja bohaterek jako kobiet silnych, ale też delikatnych, również do mnie przemawia, bo ja na co dzień mam do czynienia z jedna taką kobietą, ich istnienie nie jest na pewno bajką!
Też czekam na Cress, w końcu po tylu latach będę mogła na nowo przenieść się w ten świat.
Pozdrawiam.
Cinder* (nie znoszę autokorekty xD)
UsuńNo i tutaj zawitałam - w końcu nie mogło być inaczej. Tak czy inaczej, zaczynam swój wywód.
OdpowiedzUsuńA mówiłam ci, że opisy mogą cię lekko rozczarować? Chociaż obydwie stawiałyśmy na to, że to jednak kwestia tłumaczenia i przy kolejnym wydaniu mogą zostać ulepszone, to jednak już wiemy, iż ich jakość to całkowita sprawka pani Meyer. Ale to nie zmienia faktu, że książka nadal jest napisana na poziomie, chociaż wyczuwa się tę jakże cudowną przywidywalność. No i bohaterowie z miejsca skradają serce i nie zamierzają go oddawać (A weźcie je sobie... I tak go nie używam. :D). I co tu więcej mówić... Chyba muszę wrócić do tej serii, ale przy pomocy starszych egzemplarzy. Aktualnie nie stać mnie na nowsze, a u Ciebie już i tak mam za długą listę książek do pożyczenia. Ajj... Gdybyśmy mieszkały bliżej siebie... :D
BLUSZCZOWE RECENZJE
Przede mną obie części Sagi Księżycowej, ale na pewno po nie sięgnę, bo chcę się przekonać, jak pani Meyer poradziła sobie z opowiedzeniem na nowo znanych wszystkim historii, a poza tym te okładki!;)
OdpowiedzUsuńFantastyka to nie moje klimaty i podejrzewam, że jeśli nie sięgnęłam po tę sagę, będąc młodsza, to teraz tym bardziej tego nie zrobię. Niemniej cieszę się, że zachwyca ona wiele czytelniczek! :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i pierwszą, i drugą część tego cyklu, i jak "Cinder" średnio mi się podobała, tak "Scarlet" była bardzo, bardzo fajna ;) Ogromnym plusem jest dynamika akcji, bohaterowie, no kurczę, wszystko, o czym wspomniałaś ;) Ach, no i zgadzam się z tą przewidywalnością - ten wielki plot twist, zdradzający tożsamość wilka... Ech, wykorzystano to już tyle razy (choćby w "OUaT"), że chyba nikogo już nie dziwi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
Paulina z naksiazki.blogspot.com
Fajnie, że jest tutaj dynamiczna akcja i że książka okazała się dobra. Mam tę serię w planach. ;)
OdpowiedzUsuńJa już czytałam dawno temu i też nie mogę się doczekać kolejnego tomu :D
OdpowiedzUsuńto ja zdecydowanie muszę zacząć od tomu pierwszego!
OdpowiedzUsuń