Tytuł: Dom Wschodzącego Słońca
Tom:
1
Cykl/seria: Miasto Magów
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 4 kwietnia 2018
Ilość stron: 416
Opis: Mag-szermierz Lloyd zmierzy się ze swoją mroczną przeszłością. Błyskotliwy
informatyk Timothy wyjdzie poza wirtualny świat. Narcystyczny rockman Gabriel
wreszcie zacznie podejmować własne decyzje. Razem z zakonnicą Weroniką,
wiekowym Krzysztofem oraz niespodziewanym przybyszem z odległych stron stawią
czoło mitycznym bestiom oraz dawnym - i nowym - wrogom. Czy znajdą odpowiedzi
na zagadki, jakie zostawiła po sobie legendarna Kaja Modrooka? I czy Eunice
wyjdzie zwycięsko z próby, jaką postawi przed nią los?
Magowie zwykle kojarzą się z długimi szatami, szpiczastymi
kapeluszami i różdżkami w dłoniach. Tak, „Harry Potter” doskonale wpisuje się w
ten kanon. Nie jest to jednak takie proste – czasami magowie są wśród nas i
nawet o tym nie wiemy.
Przekonała się o tym Eunice Wight, uczennica liceum w Farewell,
która od pewnego czasu z całym zaangażowaniem rozwiązuje łamigłówki wrzucone do
Internetu przez niejakiego Srebrnego Rycerza. Szkopuł w tym, że są one
przeznaczone jedynie dla magów, więc zwyczajna, nieco zbuntowana dziewczyna nie
powinna mieć do nich nawet dostępu. A jednak Eunice nie jest taka zwyczajna. I
dzięki temu trafia do Domu Wschodzącego Słońca zamieszkałego na stałe przez
trzech indywidualistów, którzy w normalnych okolicznościach nigdy by się nie
spotkali.
Przyznam szczerze, że opis mnie trochę zmylił i spodziewałam
się trochę innej opowieści. Bardziej klasycznego fantasy. Nie jestem jednak
zawiedziona. Nawet nie wiem, kiedy zostałam wciągnięta w świat Eunice i jej
starszych kolegów, a każdy powrót do rzeczywistości zdawał się być karą.
Największym atutem książki z pewnością są bohaterowie. Dawno
nie spotkałam się z tak barwną grupą. Sama Eunice pomimo buntowniczego wieku
wykazuje się rozsądkiem i roztropnością, doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich
ograniczeń i potrafi przerzucić przewyższające ją zadanie na barki bardziej
doświadczonych towarzyszy, ale też całkiem nieźle przemówić im do rozsądku,
kiedy zachowują się jak dzieci.
Ci, którzy mnie dobrze znają, z całą pewnością trafnie
wytypowali mojego faworyta z powieści. Lloyd Dark – pół-Anglik, pół-Japończyk
nierozstający się ani na chwilę ze swą kataną, wiecznie ubrany na czarno,
posługujący się nieco staroświeckim stylem mówienia bardzo szybko zyskał moją
sympatię, choć z pewnością jestem bardzo stronnicza w tym przypadku.
Zresztą Gabriel, dość narcystyczny wokalista zespołu
„Nevermind”, którego teksty można poczytać w powieści – jak dobrze pasują do
poszczególnych części – oraz cyber-mag Timothy zmagający się ze skutkami klątwy
również nie dają się nie lubić. Gabryś pomimo swych uzdrowicielskich zdolności
panicznie boi się widoku krwi, do tego jest tchórzem, zaś Timmy to studnia bez
dna sarkazmu, którego słuch absolutny nigdy nie zawodzi.
Każdy z mieszkańców Domu Wschodzącego Słońca jest inny i w
życiu bym nie pomyślała, że taka zbieranina może się dogadać ze sobą. A jednak
są dla siebie rodziną, która wzajemnie się wspiera i broni, gdy przychodzi
zagrożenie, ale też w codziennych zmaganiach z rzeczywistością.
Trochę jednak brakuje mi historii pozostałych postaci –
magowie z Mandali czy Krzysztof Podróżnik (Polak, swoją drogą) zostali
potraktowani nieco po macoszemu. Zresztą o tym, co doprowadziło Timmy’ego do
obecnego stanu zdrowia, dowiadujemy się nieco przy okazji, do tego historia
jest dość zdawkowa. Lloyd i Gabryś dostali swoje retrospekcje, więc czuję się
trochę zawiedzona i mam nadzieję na jakąś rehabilitację ze strony autorki.
Fabuła przyciąga, ale nie trudno zauważyć, że całość wygląda
trochę jak zbiór opowiadań niż jednolita powieść. Dopiero ta ostatnia część
jest dużo bardziej rozbudowana. Nie sposób się jednak nudzić, całość jest
ciekawa i intrygująca. Do tego teksty „Nevermindu” dodają smaczku, opisując
trochę to, co dzieje się w powieści. I oczywiście dialogi – często pełne
sarkazmu – wzbudzające mój uśmiech, a nawet wybuch śmiechu.
Styl pani Aleksandry jest prosty i przejrzysty, nie dominują
tu ani dialogi ani opisy, wszystko jest dość wyważone. Widać, że fabuła i
osadzenie postaci zostało przemyślane, nie ma tu też żadnych nieścisłości,
które rzuciłyby mi się w oczy.
„Dom Wschodzącego Słońca” to naprawdę dobra pozycja i każdy,
kto lubi urban fantasy, nie powinien się zawieść. Sympatyczni bohaterowie i
ciekawa fabuła tylko zachęcają, przez co jestem w stanie wybaczyć tych kilka
mankamentów, które usatysfakcjonowałyby mnie do końca. Z niecierpliwością
czekam na kontynuację. A już od dziś możecie dostać ją w księgarniach.
Ocena: 8/10
Za egzemplarz dziękuję
Strefa dobrych cytatów:
– Masz sumienie? –
zainteresowała się dziewczyna. – Gdzie dostałeś? Kurczę, to musiało być na
jakiejś promocji.
– Instynkt macierzyński
mi się odzywa.
– Jezus Maria, Gabriel
jest w ciąży – jęknęła Eunice z udawaną grozą. – Cud natury.
– Oszczędzaj sarkazm.
Będziesz mógł odkładać go na procent.
– Już i tak korzystam z
odsetek. (...)
(...) Ludzie, trochę
szacunku do literatury. Skądś muszę brać lektury, w miejskiej są zawsze
wypożyczone.
Zaczęłam już czytać i przyznam, że jestem mocno zaintrygowana ;) Nie czytałam wcześniej takiej książki.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja, ale nie mój gatunek. 😊
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że twoim ulubionym bohaterem będzie Lloyd :D
OdpowiedzUsuńTo niestety jednak nie mój gatunek...
OdpowiedzUsuń