sobota, 9 grudnia 2017

[Recenzja książki] Marissa Meyer - "Cinder"

Autor: Marissa Meyer
Tytuł: Cinder
Cykl: Saga księżycowa
Tom: 1
Gatunek: fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data wydania: 22 listopada 2017 r.
Ilość stron: 420 stron

Opis: Cinder, utalentowana mechanik, jest cyborgiem. Tym samym należy do obywateli drugiej kategorii. Jej przeszłość to tajemnica. Macocha jej nienawidzi i wini ją za chorobę przyrodniej siostry. Ale kiedy jej życie splątuje się z życiem przystojnego księcia Kaia, Cinder nagle wpada w sam środek międzygalaktycznej wojny i doświadcza zakazanego zauroczenia. Rozdarta pomiędzy obowiązkiem a pragnieniem wolności, lojalnością a zdradą, musi odkryć prawdę o swojej przeszłości, by uratować przyszłość świata.

Mówi się, że kobieca intuicja nigdy nie zwodzi i w tym przypadku muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Gdy tylko Cinder trafiła w moje ręce, wiedziałam, że będzie to książka, która mnie nie zawiedzie. I rzeczywiście – nie zawiodła.
Zazwyczaj na początku swoich wypocin zadaję pytania, które ociekają tajemniczością – to stały recenzencki zabieg, który pomaga wzbudzić w czytelnikach niepewność i rozbudzić ciekawość. Czy książka się spodobała? A może było zupełnie na odwrót? Naprawdę bardzo rzadko zaczynam recenzję słowami zachwytu, a jednak w tym przypadku musiałam to uczynić. Po prostu zabrakło mi „recenzenckich słów tajemniczości”. Na pewno znacie ten stan, kiedy chcecie przelać w treść wszystko to, co czuliście przy czytaniu nowej powieści, stan tuż po zapoznaniu się z dobrą lekturą, która zostawiła w waszym umyśle trwały ślad. W obliczu takich emocji nie ma szans na grę z czytelnikiem!
Ostrzegam, ta recenzja może być chaotyczna, dziwna, pełna zachwytów, każdy z nas jednak wie, że zdecydowanie łatwiej pisze się o czymś, co można jasno skrytykować. Problem pojawia się wtedy, kiedy niewiele złego mamy do napisania – i nagle panika!
Dobrze, zacznijmy od początku.
Nikogo nie zaskoczy kolejna adaptacja jednej ze znanych na całym świecie baśni – jest takich na pęczki. Można by powiedzieć: Kopciuszek został opowiedziany na wszystkie możliwe sposoby! Nie zgodzę się z tym. Zawsze trafimy na coś, czego jeszcze nie było, a Cinder jest tego dobrym przykładem. Oto mamy przed sobą nowoczesną wersję Kopciuszka, w której tytułowa bohaterka jest… cyborgiem.
Zdawałoby się, że skoro to adaptacja słynnej baśni, zapewne wiele jest tu elementów, które są dla obu dzieł wspólne. Cóż, nie powiedziałabym. Owszem, pojawia się tutaj przystojny książę, mamy też zniewoloną przez macochę dziewczynę oraz dwie jej córki – z których tylko jedna była jędzą na miarę matki  a cała fabuła najwyraźniej zmierza do jednego punktu – balu, nie ma tu jednak wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia (choć jej zaczątki na pewno się pojawiły), nie ma matki chrzestnej, która wyczarowuje karocę z dyni i ubiera naszego tytułowego Kopciuszka w piękną suknię, jak w disneyowskiej odsłonie bajki, a już na pewno wszystko nie kończy się w taki sposób, jakbyśmy podejrzewali, czyli dobrze znanym: żyli długo i szczęśliwie. Rzeczywistość ukazana w Cinder jest zdecydowanie bardziej brutalna. Można więc powiedzieć, że Kopciuszek był tylko drobną inspiracją autorki do napisania tej powieści, bo wszystko inne, a więc uniwersum, bohaterów i sytuacje wymyśliła całkiem sama. Trzeba przyznać, że zrobiła to ze smakiem.
Przejdźmy do bohaterów. Cinder to najlepszy w Nowym Pekinie mechanik, którego życie toczy się tylko wokół warsztatu, naprawiania androidów (i nie, nie tych w smartfonach) i usługiwania swojej macosze oraz siostrom. Całe szczęście, nie jest tak dobrotliwa, niewinna i naiwna jak Kopciuszek w disneyowskiej odsłonie (chwalmy Boga). Bardzo spodobała mi się jej kreacja. Cinder to po prostu zwyczajna dziewczyna bez jakichś szczególnych udziwnień (pomijając to, że jest cyborgiem, ale to się wytnie) w postaci nadzwyczaj charakterystycznych cech. Czasem się zawstydzi, czasem zrobi coś głupiego, ale przynajmniej potrafi się postawić i nie daje sobą gardzić. Podoba mi się to „nierozwodzenie” się nad postacią. Ona po prostu jest i przyjemnie czyta się o jej poczynaniach. Muszę przyznać, że nawet przez moment mnie nie zirytowała. Podobnie było z księciem Kaiem. Nie wiem, co konkretnie mogłabym o nim napisać. Spełniał swoją rolę, był charyzmatyczny, miły dla tytułowej bohaterki i… niech go szlag! Pokochałam go i to praktycznie za nic!
Lubiłam momenty, gdy Cinder rozmawiała z Kaito, a jednocześnie bardzo żałowałam, że te wątek nie został bardziej rozwinięty. Owszem, fajnie było poczytać o ich rozmowach, fajnie było zobaczyć, że się dogadują, ale jednak cały czas oczekiwałam czegoś więcej – i to będąc osobą, która nie przepada jakoś szczególnie mocno za romansami. Tu wręcz błagałam, żeby romantyczny wątek został rozwinięty, bo kiedy już coś zaczynało się dziać między bohaterami, przyprawiało mnie to o wypieki na policzkach i nastoletnie piski!
Na uwagę wśród reszty postaci zasługuje moim zdaniem królowa Levana – podstępna bestia, która swoją tajemniczością, porażającym poczuciem wyższości oraz powabem (zapewne będącym iluzją) potrafiła sprawić, że na mojej skórze wielokrotnie pojawiała się gęsia skórka. Tu muszę się ukłonić w stronę autorki, która moim zdaniem jest mistrzynią w kreowaniu postaci. Jeżeli kogoś mieliśmy tutaj nienawidzić, jak w przypadku Adri (macochy Cinder), Pearl (córkę macochy) czy Levany i jej przybocznych, to naprawdę ich nienawidziliśmy, jeżeli mieliśmy kogoś darzyć sympatią – Cinder, Kaito czy nawet Peony (ta milsza córka macochy), również ten swoisty urok na nas działał. Kiedy autor potrafi wykreować postacie w tak oczywisty sposób, nienadużywając określonych cech osobowości, jestem zachwycona. Zero irytujących nastolatek popełniających głupstwa, zero pewnych siebie bad boyów, którzy obracają laskami na dzielni i… Marisso Meyer, naprawdę ci za to dziękuję.
Cinder to książka, przez którą się płynie. Nie jest może idealnym przykładem na to, jak zaskoczyć czytelnika, ponieważ wiele jesteśmy w stanie tutaj przewidzieć – szczególnie to, co zostaje rozwiązane pod koniec historii – ale jednak nie myślimy sobie: ej, to było suche. Autorka nawet jedno z najważniejszych rozwiązań przedstawia w taki sposób, że pomimo uprzedniego rozeznania się w sytuacji, po prostu czujemy się usatysfakcjonowani. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, ale czytając o tym, co wiedziałam już od samego początku, i tak poczułam zadowolenie i… nawet byłam zaskoczona. Przez moment przeszło mi przez myśl, że autorka może sama jest Księżycową i zrobiła mi treściowe pranie mózgu!
Muszę przyznać, że przez całą powieść zastanawiałam się, co Marissa Meyer nam zgotuje i jakie będzie zakończenie. Wbrew pozorom Cinder nie jest powieścią oczywistą. Ma w sobie coś niecodziennego, innego, nie do końca przewidywalnego, a to tylko nas do siebie przyciąga. Modlę się w duchu o to, aby było więcej takich nieoczywistych powieści, które rozbudzą naszą ciekawość i sprawią, że nie zapomnimy, czym tak naprawdę jest czytelnicza przygoda, bo przyznaję, wiele razy zwątpiłam w to, że na świecie znajdują się dobre lektury – Cinder na szczęście mnie podbudowała.
Trochę posłodziłam, to może teraz czas na lekką porcję narzekania? Wbrew pozorom nie ma tego zbyt dużo, muszę jednak przyznać, że chwilami brakowało mi akcji. To znaczy historia przez większość książki toczyła się własnym, powolnym torem. W pewnym momencie, gdy zostało mi tylko sto stron do zakończenia mojej czytelniczej zabawy, zaczęłam się martwić, czy aby na pewno autorka zdąży zastosować jakieś dobre rozwiązanie fabuły. Miałam wrażenie, że nie starczy jej na to kartek. A tu proszę, końcówka wszystko uratowała. Była tak emocjonalna, że nieraz wybuchałam okrzykami zaskoczenia, a serce waliło mi w piersi z niepokojem, jakby lada moment miało wypaść mi na podłogę. W pewnym momencie tak pędziłam przez treść, że skończyłam czytać książkę przed założonym czasem – a to szokujące. Rzadko przeżywam jakąś powieść aż w takim stopniu, dlatego pomimo długiego rozwijania się fabuły, która dotyczyła wielu mało ważnych spraw, ostatecznie poczułam się w pełni usatysfakcjonowana i zachęcona do dalszego zapoznawania się z cyklem Sagi księżycowej.
Jeszcze jakaś maleńka uwaga? Znalazłam sporo literówek i kilka wyraźnych błędów w treści, ale nie wydaje się to jakoś szczególnie razić w oczy, dlatego uznajmy, że to przemilczałam!
Na sam koniec muszę wyrazić swoje ogromne zadowolenie, ponieważ wydawnictwo Papierowy Księżyc postanowiło wydać polską wersję książki w oryginalnej okładce, która jest po prostu przepiękna. Nawet po kilku dniach trzymania jej w swoich rękach, nie potrafię przestać się na nią patrzeć. Ten czerwony pantofelek mnie do siebie przyciąga. Oby mój mózg nie został przeprany również w tym aspekcie, bo będę zmuszona kupić sobie buty w czerwonym kolorze!
Podsumowując. Cinder to książka, która podsyciła moją czytelniczą ciekawość, naładowała książkoholicze akumulatory i sprawiła, że na kolejną część o nazwie Scarlet będę czekać z niecierpliwością – a gdy już się pojawi, pewnie wybuchnę szaleńczą radością. Powieść polecam szczególnie osobom, które lubią baśniowe adaptacje i niestraszny jest im futuryzm, ale tak ogólnie, to polecam ją z całego serca wszystkim, którzy tylko czytają książki. Jest to zupełnie inna niż dotychczas pozycja. Może nie ma w sobie na tyle oryginalności, żebym dała jej ocenę ponad skalą, ale z pewnością przechodzi do zakładki pt. „ulubione książki 2017 roku”.

Ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu:
STREFA CYTATÓW:

– Powinnaś być wdzięczna, że twoi chirurdzy tak się postarali.
– Jestem pewna, że poczuję się o wiele wdzięczniejsza, jak znajdę faceta, którego podnieca okablowana dziewczyna.

– Chcę, by ją znaleziono i przyprowadzono do mnie.
– Rozumiem – odpowiedział Kai. – To żaden problem w mieście zamieszkanym przez dwa i pół miliona ludzi. Pozwól, że wyciągnę mój specjalny wykrywacz Księżycowych i natychmiast się tym zajmę.

– Przykro mi. Zgubiłam rozsądek, kiedy w nagraniu na żywo odpadła mi stopa. 


9 komentarzy:

  1. Recezja bardzo wartosciowa, ale książka raczej nie dla mnie.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś bardzo chciałam ją przeczytać, potem jednak okazało się, że kolejne tomy nie będą wydawane i ostatecznie odpuściłam. Teraz jest chyba najlepsza pora by to nadrobić ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie była dość mocno przewidywalna, ale wbrew temu niesamowicie mi się podobała i czekam, aż Winter i Cress wyjdą w Polsce, bo ich jeszcze nie czytałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. wiele razy widziałam tę okładkę na IG, ale dopiero teraz wiem, co to za książka :D to raczej nie historia dla mnie, ale nie wykluczam, ze przeczytam, jak już w całości seria zostanie wydana w Polsce. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba odświeżę sobie ten tytuł:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Opis książki wg mnie nie zachęcił, ale twoja recenzja całkiem odwrotnie. Dawno nie czytałam tak pozytywnej opinii.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam coraz większą ochotę przeczytać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie byłam do niej przekonana, ale po dwóch pozytywnych recenzjach od Ciebie i Comebook chcę ją przeczytać, bo jestem jej bardzo ciekawa:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytałam lata temu pierwsze dwa tomy wydane w Polsce i do Twojej recenzji się nie ustosunkuje, bo oprócz ogólnego konceptu, średnio już pamiętam fabułę. Kojarzę tylko tyle, że bardzo mi się podobała, dlatego mam w planie wrócić do tej serii, ale dopiero wtedy, gdy zostanie wydana w całości.
    Pozdrawiam!
    houseofreaders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.