Autor: Susan Dennard
Tłumacz: Maciej Pawlak
Tytuł: Wiatrodziej
Tytuł oryg.: Windwitch
Tom:
2
Cykl/seria: Czaroziemie
Gatunek: fantasy
Wydawnictwo: Wydawnictwo SQN
Data wydania: 10 maja 2017
Ilość stron: 400
Opis: Życie Merika nie jest łatwe. Niedawno stracił najlepszego przyjaciela, a do
tego właśnie spłonął mu okręt. Za wszystkim stoi jego siostra Vivia, która chce
się pozbyć młodego księcia i zasiąść na tronie. Na domiar złego Czaroziemie
właśnie stają w obliczu wojny. Świat znany Merikowi bezpowrotnie odchodzi w
przeszłość.
Safi i Iseult wpadły w nie mniejsze
kłopoty. Znowu zostały rozdzielone i nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek się
spotkają. Safi towarzyszy cesarzowej, a po piętach depczą im piekielni
bardowie. Każdy chce mieć potężną prawdodziejkę po swojej stronie, bowiem jej
moc może zdecydować o powodzeniu w rozgrywkach politycznych. Z kolei Iseult po
raz kolejny musi się zmierzyć z okrutnym krwiodziejem. A może powinna mu
zaufać?
Mija niewiele czasu od wydarzeń opisywanych w „Prawdodziejce”, a
bohaterowie „Wiatrodzieja” pakują się w kolejne kłopoty. Statek, na którym
znajduje się Safiya, zostaje zniszczony, a jej i Vanessie, cesarzowej Mastroku
ledwo udaje się ujść z życiem, do tego na ogonie mają przerażających
piekielnych bardów na usługach „narzeczonego” Safi. Okręt Merika spotyka
podobny los, książę zaś zostaje okaleczony. Iseult natomiast czeka starcie z
krwiodziejem, ale nie tylko. Susan Dennard nie zwalnia i nie pozwala się nudzić
ani swoim bohaterom ani czytelnikom.
Przyznaję, że od momentu, gdy skończyłam „Prawdodziejkę”, pragnęłam
kontynuacji całym sercem, choć gdy już ją dorwałam, cały czas coś mnie odrywało
od lektury. To właśnie chyba sprawiło, że ciężko było mi się wciągnąć w tę
powieść. Ostatnie dwieście stron czytałam już niemal za jednym zamachem i
dopiero wtedy zaskoczyło, więc moja ocena początku może być nieadekwatna do
rzeczywistości.
Fabuła nie zwalnia. Bohaterowie znani z pierwszego tomu zostali rozdzieleni
i każde z nich musi zadbać przede wszystkim o własne przetrwanie. Narracja
dzieli czas pomiędzy nimi, każdy rozdział opowiada o kimś innym, co może być
irytujące zwłaszcza w niektórych, kluczowych momentach. Nie sposób się jednak
nudzić. Przez cały czas coś się dzieje, sprawdzając bohaterów pod każdym kątem.
Ci znani z pierwszego tomu zmieniają się pod wpływem fabuły. Safi zaczyna
nad sobą pracować, choć nadal podejmuje głupie decyzje, Iseult w końcu
przestaje być cieniem więziosiostry, co irytowało mnie nieco w pierwszym tomie,
przeżywa też drobny kryzys tożsamości, ale ogólnie wychodzi z tej potyczki
zwycięsko. Merik za to zrobił się trochę bardziej irytujący, niż był w
„Prawdodziejce”. Nie to, żebym nie rozumiała jego motywacji, ale koniec końców
uważam, że jego rozwój jako postaci poszedł w złą stronę.
Jak już jesteśmy przy Meriku, jest jedna rzecz, która naprawdę mnie wkurza
w tej serii i ma związek z Kullenem, którego pokochałam w pierwszym tomie. Gdy
w końcu wszystkie części układanki wskoczyły na swoje miejsce, naprawdę się
wkurzyłam. Pani autorko, tak się nie godzi, do cholery. Moje biedne serce tego
nie wytrzyma.
Pojawiają się też nowi bohaterowie. Vivia, siostra Merika, starająca się
jakoś ochronić swój lud, stawiająca wszystko na jedną kartę, z jednej strony
silna osobowość, z drugiej istota wątpiąca, której grunt pali się pod nogami.
Cam, majtek z Jany, który pomaga Merikowi w czasie jego małego śledztwa, dość
poczciwa postać, choć mająca swoje sekrety. Emse, splotodziejka w jakiś sposób
powiązana z Iseult, taka trochę laleczka w złotej klatce. Piekielni bardowie
jawiący się jako prawdziwe zagrożenie, przed którym drży każdy
niezarejestrowany czarodziej, a jednak ludzie z krwi i kości podejmujący także
własne decyzje.
Dwie pierwsze bohaterki wzbudziły we mnie najwięcej sympatii. Vivia, co
prawda, całkiem nieźle nadrabia brak fizycznej obecności czarnego charakteru –
ten został określony, ale osobiście się nie zjawił w powieści – ale ja po
prostu lubię silne kobiety, które walczą z całych sił o to, w co wierzą.
Co jeszcze mogę powiedzieć? Co pewnie zaskoczy wiele osób, nie ma tu wątku
romantycznego. Delikatnie zarysowana relacja pomiędzy Safi a Merikiem nie
ruszyła do przodu, trudno też doszukiwać się czegoś pomiędzy Iseult a Aeduanem.
I w sumie dla mnie jest to plus. Przynajmniej mogłam skupić się na akcji bez
przewracania oczami.
Styl Susan Dennard nie zmienił się zbytnio od pierwszego tomu. Naprawdę
dobrze się to czyta, opisy są plastyczne, akcja dynamiczna, dialogi naturalne.
W samym wydaniu znalazłam zaledwie kilka błędów, które jednak nie przeszkadzają
w odbiorze.
„Wiatrodziej” to udana kontynuacja „Prawdodziejki”. Przemyślana, pełna
akcji i zgrabnie napisana, serwująca nam rozwój bohaterów i nowe spotkania.
Jeśli komuś spodobała się „Prawdodziejka”, „Wiatrodziej” nie zawiedzie, a nawet
zostawi niedosyt.
Ocena: 8/10
Strefa dobrych cytatów:
– Ale tak naprawdę to nie jest pan Furią.
Jeśli już, to duchem, który powinien umrzeć dziesięć razy po dwa razy.
Przypomniała sobie, że Safi powiedziała
kiedyś, że jeśli coś jest głupie, ale działa, to znaczy, że nie jest głupie.
Wtedy Iseult spytała, jakim więc cudem zawsze ona musi ratować Safi skórę.
Przyjaciółka uśmiechnęła się wówczas rozbrajająco i opowiedziała, że mimo
wszystko zawsze jest jakaś skóra do ratowania.
– Dokąd chcesz ją zabrać? Nie sądzę, żeby
któraś rodzina chciała mieć nietoperza górskiego za zwierzątko domowe. – Mówiła
monotonnym tonem, jak zwykle, ale nie umknęła mu żartobliwa nuta.
– I krwiodzieja za domownika –
odpowiedział również żartem.
Kąciki jej ust powędrowały do góry na
ułamek sekundy, ale zaraz na powrót utworzyły poziomą kreskę.
– Ani splotodziejki.
Świetna recenzja, ale gatunek nie mój.:)
OdpowiedzUsuńTeż mam w planach "Wiatrodzieja". Może "Prawdodziejka" mnie nie urzekła, ale zainteresowała. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy :)
OdpowiedzUsuńWysoka ocena i interesująca recenzja kuszą :)
OdpowiedzUsuńRzadko trafiam na kontynuacje, które są tak dobre jak poprzednia część. Chętnie zapoznam się z tym cyklem. :)
OdpowiedzUsuń