Autor: Corinne Michaels
Tłumacz: Kinga Markiewicz
Tytuł: Consolation
Cykl: Consolation Duet
Tom: 1
Gatunek: romans, literatura obyczajowa
Wydawnictwo: Szósty zmysł
Data wydania: 11 października 2017 r.
Ilość stron: 349
Opis: Liam
nie miał być moim szczęśliwym zakończeniem. Nawet nie byłam nim zainteresowana.
Był najlepszym przyjacielem mojego męża – zakazanym owocem. Tyle że mój mąż nie
żyje, a ja czuję się samotna. Tęsknię za nim i ląduję w ramionach Liama. Jedna
wspólna noc zmienia wszystko. Teraz muszę zdecydować, czy naprawdę go kocham,
czy jest dla mnie tylko nagrodą pocieszenia.
Niełatwo jest być żoną komandosa,
o czym zdążyła się przekonać główna bohaterka Consolation – Natalie. W dniu, kiedy przyszło zmierzyć jej się ze
śmiercią męża i samotnym wychowywaniem córki, już nic nie było dla niej takie
same. Ból zawładnął całym jej światem, zamykając serce na wszelakie uczucia i uniemożliwiając
codzienne funkcjonowanie. Czym byłby jednak romans, gdyby wszystko nie stało
się nagle kolorowe i cudowne? No właśnie.
Nieczęsto czytam romanse, bo nie zawsze jest mi do nich po drodze. Jeżeli już się za nie zabieram, to oczekuję
czegoś naprawdę oryginalnego, nie ckliwego i łzawego w sposób komercyjny oraz
schematyczny, a po prostu w sposób piękny i niecodzienny, taki, który
wstrząsnąłby moim sercem, gruntem pod nogami i całym światem. Właśnie tego
oczekiwałam od Consolation. Miałam nadzieję
na to, że gdy nadejdzie pora mojego czytania, będę się czuła tak samo
usatysfakcjonowana, jak większość blogerek, która zdążyła już wyrazić swoją
opinię i podzielić się nią w sieci. Niestety, rzeczywistość okazała się być daleka
od moich pragnień. Minęły się ze sobą na rozstaju dróg.
Nie zrozumcie mnie źle, Consolation nie jest tragiczne. Consolation to po prostu do bólu
schematyczny romans z słabo zarysowanymi postaciami, sztucznymi i mdławymi
tekstami przepełnionymi miłosną cukrzycą, typowymi scenami erotycznymi (z
serii: rozpadam się na kawałki, pomnożone razy dwieście) i tak naprawdę brakiem
konkretnej fabuły. Nie twierdzę również, że książka była w każdym momencie
nudna i przewidywalna. Wydarzyło się kilka kontrowersyjnie zaskakujących
rzeczy, dzięki którym ta powieść mogła spodobać się niektórym osobom, ale…
bądźmy racjonalni. Po co autorka fundowała nam takie zakończenie i na dodatek
przeszła do niego tak nagle? Po to, żeby nawet te osoby, którym książka się nie
spodobała, były zaciekawione dalszymi losami Natalie i Liama. Moim zdaniem samo
zakończenie jest pozbawione logiki i upchnięte tam na siłę, żeby wzbudzać
kontrowersję, szok i inne mocne emocje. Tak naprawdę już od początku można było
się domyślić, że wszystko nie będzie takie piękne, jakby mogło być.
Dla Consolation można stworzyć krótki plan działania. Wypiszę to według
punktów.
1. Dramat, płacz, nienawiść do
całego świata.
2. Chłód, obojętność.
3. Miłość?
4. Miłość i wata cukrowa.
5. Miłość, seks i rozpadanie
się na kawałki.
6. Zwiastun kolejnego dramatu.
A teraz zadajmy sobie pytanie.
Czy ponad 80% romansów nie jest zbudowana na takiej samej zasadzie? Otóż to. I
tak naprawdę właśnie w tym miejscu mogłabym zakończyć swoją recenzję, bo moja
analiza okazała się wyjątkowo dogłębna. Nie chciałabym jednak zostawiać nikogo
bez konkretnego uzasadnienia, bo tak jak już wspominałam: książka nie była
najgorsza, po prostu była typowa.
Muszę przyznać, że pierwsze
strony spowodowały, że w moich oczach wielokrotnie stawały łzy. Wczuwałam się w
ból Natalie, a jednocześnie nie rozumiałam jej ogólnej nienawiści do całego
świata i tego nastawiania się, że już nigdy nie będzie szczęśliwa, stanie się
chłodna dla wszystkich i będzie żyć tylko dla swojej córki, bo wszyscy są tacy źli i (bez powodu) ich nienawidzi. Dobrze, rozumiem,
że każdy może czuć ból po stracie męża, ale ta tendencja cierpiącej matki i
żony utrzymywała się przez całą książkę, co chwilami nas przytłaczało,
szczególnie, gdy już pozornie wszystko było dobrze i nasza bohaterka się
zakochiwała, ale nagle znowu zaczynała płakać i wspominać po tysiąc razy to
samo.
Bohaterowie. Mieliśmy do
czynienia z typowymi i schematycznymi osobami, które nie wyróżniały się
wśród innych. Znów pojawia się idealna, piękna i mądra kobieta, wokół której
skaczą wszyscy faceci – niech mi ktoś tylko spróbuje powiedzieć, że wokół niej
nie skakali. Rozumiem, że przyjaciele Aarona jej współczuli, ale żeby od razu
dawać jej z tego powodu pracę i najszybszy awans w życiu? Na dodatek zapamiętany
przeze mnie dialog brzmiał zupełnie jak: „awansujesz, to nic, że inni tu dłużej
pracują”, „ale ja mam dziecko, poza tym w ogóle nie chciałam pracować”, „to
nic, możesz czasem przynosić dziecko do pracy. Wiemy, że nie masz
doświadczenia, ale jesteś przecież taka mądra, poradzisz sobie”. Mogłabym
niemalże uznać, że autorka stworzyła dla Natalie mini harem, na którego czele
stał Liam.
Liam niby był przystojnym bad boyem, który lubił sobie pohasać do
klubu, żeby kogoś przelecieć i poczuć się lepiej. Arogancki, pewny siebie i…
chyba każdy zna ten typ, prawda? Oczywiście pod wpływem Natalie się zmienił.
Jak za pomocą magicznej różdżki (w kształcie sajgonki).
Przestrzeń fabularna była
strasznie ograniczona, a wydarzenia polegały tak naprawdę na tym, że Natalie
zajmowała się dzieckiem, spotykała się z Liamem, czasem gdzieś wyszli, czasem
gdzieś pojechali, może dwa razy była w pracy, raz nawet w szpitalu i… to na
tyle. Po prostu codzienne życie, które najzwyczajniejszy człowiek mógł zapisać
słowami na kartce. Nie, to zdecydowanie nie była miłość, która do mnie
przemawiała.
Co było dobrego? Muszę
przyznać, że pomimo schematyczności, małej braki logiki („hej, róbmy to bez
gumki, bo i tak jestem bezpłodna i muszę przejść terapię na niepłodność, tylko
dziwne, że rok temu urodziłam córkę”) i nużących tekstów, chwilami dosyć miło i
lekko czytało się tę opowieść. Nie jest wymagająca, kilka razy poruszyła mnie
swoimi „dramatami”. Mocną zaletą są również niektóre rozmowy rozgrywające się
pomiędzy Natalie i Liamem (byle nie te, gdy są w łóżku i rozmowa toczy się
wokół grubego penisa w kształcie sajgonki. Nie, nie pytajcie). Chwilami
naprawdę się śmiałam. Do gustu szczególnie przypadła mi scena z wiertarką. Była
w niej jakaś lekkość (nie, nie w wiertarce) i wesołość. Dzięki temu zyskałam
choć na chwilę nadzieję na to, że cała powieść mi się spodoba.
Do zalet tej
książki mogę jeszcze zaliczyć to, że nie była tak irytująca, jak można by
przypuszczać z moich wypowiedzi. Fakt, Natalie chwilami wkurzała mnie swoim
zachowaniem, za to Liam i mała Aarabelle (to pewnie kwestia tego, że kocham
dzieci, które jeszcze nie mówią) byli całkiem uroczy. Poza tym… jeżeli jest tu
jakiś facet, który umie zakładać pieluchy dziecku, niech podniesie rękę. Jeżeli
nie, podążajcie doświadczeniem Liama, który zastosował swój własny wymyślny
sposób radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. Podpowiem wam, że na pewno
przyda się lina.
Podsumowując. Consolation nie jest złe. Jest po prostu
mocno średnie i typowe dla książek z tego gatunku. Jeżeli ktoś nie jest
wymagającym fanem romansów i nie szuka czegoś nowego, oryginalnego, ta powieść
może mu się spodobać. To będzie dobra książka na popołudnie spędzone w domu,
pod ciepłym kocykiem, w towarzystwie herbatki okraszanej miodem. Tak zwana:
lektura niewymagająca, odpoczynkowa. Chcecie się o tym przekonać? No, to
zapraszam do lektury.
Ocena: 5/10
Za egzemplarz recenzencki, dziękuję:
STREFA CYTATÓW:
Dziś jest ostatnim dniem, w którym pozwalam
sobie na smutek. Ostatni dzień, w którym uronię łzę, ponieważ i tak niczego nie
zmienią.
– Cóż, nie chciałem się chwalić, ale jestem
znany z tego, że złamałem kilka serc… i łóżek.
– Niezła ze mnie sztuka, co, Lee?
Ci faceci są tacy sami. Banda głupków.
– No pewnie. Jesteś najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego widziałam w ciągu ostatnich tygodni… Cóż, nie licząc mojego
listonosza. Jest naprawdę fantastyczny.
– Dałbym sobie z nim radę.
– Jestem pewna, że to się zalicza do
przestępstw federalnych.
Ostatnio stale napotykam tę książkę na blogach. Jestem jej bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńRomansów nie cierpię (Grey mnie zniechęcił do nich na lata), ale jednak te książka przypadła mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńTo chyba pierwsza recenzja tej książki, która podkreśla zarówno jej dobre i złe strony, a przynajmniej pierwsza z jaką się spotykam ;) Mimo wszystko chciałabym ją przeczytać. Ilość pozytywnych opinii jest ogromna a ja uwielbiam romanse, nawet te schematyczne :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mam w planach, porównam wrażenia :)
OdpowiedzUsuńMamy w blogosferze bum na tę książkę i większość osób, które o niej piszą, Pisze bardzo pozytywnie. Muszę się za nią rozejrzeć.:)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
Po wielu pozytywnych opiniach na temat tej książki nie spodziewałam się, że w końcu natrafię na taką, gdzie nie ma rozpływania się nad fabułą i głównymi postaciami, a odkryję sporo wad, jakie niesie ze sobą największy wróg literatury - schemat. To nie zmienia jednak faktu, że jakimś stopniu jestem ciekawa [Consolation], ale nie w tak wielkim, coby już teraz poszukiwać jej w księgarniach. Jeszcze mam czas przeczytać o rozpadaniu się... ;)
OdpowiedzUsuńUu, ksiązka raczej nie dla mnie chociaż jeszcze pomyśle..:)))
OdpowiedzUsuńBuziaczki i zapraszam do nas!:)
teczowabiblioteczka.blogspot.com
Zauważam ostatnio dziwną zależność w książkach "o miłości" - kręcą się wokół przygód łóżkowych. Ja rozumiem, że aroganccy faceci często z różnych (czasem niezrozumiałych) przyczyn przyciągają kobiety, ale czy trzeba to wszystko sprowadzać do narcyzmu i podbojów seksualnych? A emocje, zażyłość bardzie psychiczna czy fizyczna? Nie przekonałaś mnie, cytaty dobiły niechęć.
OdpowiedzUsuńDziękuję za tę recenzję. Jeżeli książka pojawi się w zasięgu moich czytelniczych możliwości (bo ostatnio mam listę pełną tytułów) to postaram się jeszcze raz zajrzeć do Twojej opinii by przeanalizować wszystkie plusy i minusy. pozdrawiam
OdpowiedzUsuń