Tytuł:
Projekt królowa
Gatunek:
Science-fiction
Wydawnictwo: Zysk i
S-ka
Data
wydania: 27 marzec 2017 r.
Ilość
stron: 564
Opis: Godzina 17.00. Emily budzi się w podziemiach
szpitala psychiatrycznego. Poznaje siedem osób, których nigdy wcześniej nie
spotkała. Nikt nie pamięta poprzedniej nocy. Telefony oraz komputery zostały
zablokowane. Z każdą godziną sytuacja zaczyna się pogarszać. Pojawiają się kolejne
niewiadome i dzieją się rzeczy, których nie da się logicznie wyjaśnić. Ktoś
zmusza bohaterów do gry na śmierć i życie...
Prawda?
Złudzenie? Żart? Efekt choroby psychicznej jednego z bohaterów? A może
wszystkich? Jedno jest pewne. Uczestnicy eksperymentu muszą poddać się regułom
gry, żeby znaleźć wyjście z obiektu. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw, że każda z
uwięzionych osób kłamie.
Co byś zrobił, gdybyś pewnego
dnia obudził się w nieznanym miejscu, odciętym od świata zewnętrznego i to na
dodatek z obcymi ludźmi, którzy zdają się ukrywać przed tobą prawdę? A gdyby
dołączyły do tego halucynacje, dziwne luki w pamięci i nutka wcale nie
przyjemnej adrenaliny, spowodowanej walką na śmierć i życie? Z pewnością tylko
szaleniec mógłby wymyślić tak psychodeliczną grę i… kto wie, czy tylko
szaleniec nie mógłby jej przejść? Ze światem, gdzie rzeczywistość splata się z
nierealnymi wizjami, musiała zmierzyć się siódemka różnych ludzi: Emily,
Matthew, Alexander, Katia, George, Britta oraz Olaf. Jak się można domyślić –
rozgrywka wcale nie była łatwa i nie wszystko szło po ich myśli. Czy mimo tego
sobie poradzili?
Z Projektem królowa miałam na
początku ogromny problem. Byłam niemalże przekonana, że to będzie gatunkowy
majstersztyk. Przemawiała do mnie zarówno piękna okładka, opis, jak i
wewnętrzna oprawa składająca się z drobnych elementów wzorniczych, takich jak
na przykład szachy. Do czytania zabrałam się z zapałem, który niestety bardzo
szybko zgasł. Dlaczego? Wydaje mi się, że to przez pierwszą połowę książki,
która nie wnosiła niczego konkretnego do historii. Zaryzykuję stwierdzeniem, że
fabuła chwilami była nudna, a nawet w niektórych momentach irytująca z powodu
niektórych bohaterów.
Początkowo miałam wrażenie, że
wszystkie postacie są takie same i nie posiadają żadnych charakterystycznych
cech – pomijając głupiutkiego George’a i wyzywającą Katię. Nie odróżniałam
Matthew od Alexandra. Nie mogłam nic powiedzieć o Olafie (akurat w jego
przypadku to wrażenie utrzymało się do końca), Ian był dla mnie po prostu
bezwyrazowym geniuszem, a Emily… Emily to już inna historia. Była idealnym
przykładem stereotypowej bohaterki literatury młodzieżowej, która była ładna,
wszystkim się podobała i oczywiście każdy facet na nią leciał. Przy okazji była
inteligentna, opanowana, wyjątkowa i chwilami niestety irytująca. Na szczęście
moje zdanie o bohaterach z czasem zaczęło się zmieniać. Szczególnie mocno
zafascynowałam się chłodnym Alexandrem (pod koniec uznałam, że to moja ulubiona
postać), wczułam się w delikatność Britty, polubiłam George’a i nareszcie każdy
zaczął coś sobą przedstawiać.
Mam pewien problem ze związkiem
Matthew i Emily. Nie lubiłam fragmentów dotyczących ich spotkań. Ten romans
wydawał mi się dziwnie sztuczny i nijaki. Myślę, że to kwestia niektórych
schematycznych zdarzeń czy opisów. „Była piękna, chciałem dotknąć jej włosów”,
„dla mnie była najważniejsza, chciałem ją uratować, nieważne jakie konsekwencje
poniosę”, „spadł deszcz, jej łzy mieszały się z jego kroplami” (dlaczego pada akurat zawsze wtedy, kiedy ktoś płacze?!) – to wyglądało mniej
więcej tak. Na dodatek obydwoje straszliwie komplikowali swój związek.
Szczególnie mocno nie podobało mi się zachowanie Emily. Koniecznie chciała grać
niedostępną i była straszliwie niezdecydowana. Miałam chwilami szczerą ochotę
zatłuc ją młotkiem. Na szczęście ta sadystyczna chęć nie trwała długo. Do
samego końca nie polubiłam tej dwójki, ale przynajmniej w pewnym momencie
zaczęłam na nich patrzeć bardziej obojętnie, a nie ze zdenerwowaniem. Osobiście
uważam, że gdyby książka była pozbawiona ich „dramatycznych” miłostek, o wiele
lepiej przyjęłabym całą historię i oszczędziłoby mi to nerwów.
Na początku Projektu królowa
było o wiele więcej dramatycznego przeżywania związanego z mroczną przeszłością
bohaterów, niż jakiejś większej akcji i wyjaśnień. Ten wstęp wydawał mi się
zbyt długi i zwyczajnie nudny. Nie mogłam się wczuć. W pewnym momencie prawie
całkowicie straciłam wiarę w to, że zacznie dziać się coś konkretnego i przez
historię szłam ociężale, niechętnie, co chwila przewracając oczami. Na
szczęście nie było tak do końca i tu muszę przyznać, że tu zostałam zaskoczona.
Nigdy nie czytałam jeszcze książki, która byłaby tak… nierówna, skrajna w mojej
własnej opinii. Chwilami miałam problem z racjonalną oceną. Bo o ile do połowy
książki mogę mówić o nudzie, braku akcji i bezwyrazowych bohaterach, tak w
drugiej wszystko to, co mi się nie podobało, zostało naprawione. To tak, jakby
autorka sama zapoznawała się ze swoimi bohaterami w trakcie pisania, nadając im
coraz bardziej barwne cechy, jakby w trakcie miała coraz lepsze pomysły na
fabułę. Może sama potrzebowała się rozkręcić, żebyśmy i my zostali rozkręceni?
Jej styl wyraźnie się zmieniał. Bo o ile na początku byłam zirytowana, kiedy
próbowała nam na siłę tłumaczyć rzeczy oczywiste, jak to, czym są halucynacje
bądź na czym polegają szachy, tak później te tłumaczenia stały się naprawdę
niezbędne, a przy okazji interesujące.
Na początku niektóre zagadki
były oczywiste, a bohaterowie wyciągali wnioski tak naprawdę znikąd, potem
nagle wszystko stawało się oczywiste i kiwaliśmy z uznaniem głową, domyślając
się wszystkiego razem z bohaterami. Często pojawiały się wzniosłe i mądre opisy
przyrody, które zakańczane były niepasującym do całości mądrym cytatem wziętym
z życia, potem już tego nie było. Najpierw nie odczuwało się żadnych emocji,
potem obgryzało się z nerwów paznokcie. Bohaterowie mówili, jakby byli w jakimś
dramacie: „nasz dom tonął we łzach”, „poczucie straty mnie obezwładnia”, potem
te wypowiedzi przepełnione tragizmem zniknęły. Istnieje oczywiście możliwość,
że przestałam dostrzegać niektóre przywary z tego powodu, że fabuła w końcu
mnie zainteresowała lub po prostu się do nich przyzwyczaiłam. Wiadomą rzeczą
jest, że kiedy coś nam się podoba, trudniej jest się do czegoś przyczepić i
zaślepieni akcją, dostrzegamy coraz mniej błędów.
Pierwsze, co spodobało mi się w
książce po długim ciągu bezwiednej nudy były rozgrywki szachowe. Kto by
pomyślał, że ich opisy połączone z wizualizacją obrazkową będą potrafiły
zaciekawić człowieka, który nigdy do szachów nie mógł się przekonać? Co prawda
motyw ludzkich szachów nie był czymś nowym – pojawiał się on m.in. w Harrym
Potterze – ale to nie szkodzi, i tak jestem skłonna pokłonić się autorce za tak
dobrze wykreowaną i emocjonująca grę.
Drugą największą zaletą
Projektu królowa jest motyw psychologiczny. Uważam, że wplecenie w fabułę
chorób psychicznych i wszystkich wyjaśnień z nimi związanymi było naprawdę
dobre. Dzięki nim ta otoczka stworzona z halucynacji i wspomnień zyskała
niepowtarzalny klimat.
Na oklaski zasługuje sam
projekt o nazwie królowa. Uważam, że intrygująca postać, jaką jest doktor
Stone, bardzo dobrze go poprowadziła. Samo rozwiązanie tego, co działo się z
bohaterami może nie było jakoś szczególnie zaskakujące, ale uważam, że zostało
to przedstawione w ciekawy sposób i wszystko skończyło się tak, że nie
chciałabym niczego dodać czy poprawić.
Podobały mi się również zagadki
dotyczące historii postaci, które stopniowo zyskiwały rozwinięcia. Każdy miał
jakąś ciekawą „dolegliwość” i interesujące, życiowe doświadczenia. Bardzo podobał
mi się George ze swoją historią, zainteresowała mnie również Britta.
Pozwolę sobie jeszcze wrócić do
wyjątkowości Emily. O ile na początku wszystko skupiało się wokół jej postaci,
tak z czasem zaczęto od niej powoli odchodzić i ostatecznie okazało się, że
przytłumił ją geniusz innych bohaterów, dlatego z ulgą odetchnęłam. Na końcu
bardziej skupiono się na Matthew i Alexandrze, których umysły, jak dla mnie,
mogły zasłużyć na miano wybitnych. Poza tym Emily ostatecznie zapunktowała u
mnie swoim buntem i sarkazmem.
Projekt królowa to książka
rozwijająca się powoli, która ostatecznie wzbija się na wyżyny gatunku, jednak
uważam, że gdyby ukrócić niektóre sceny z początku, łatwiej i przyjemniej
byłoby przez nią przejść. Powieść ma przede wszystkim swój własny,
niepowtarzalny klimat. Jestem ewidentnie zakochana we wszystkim, co dotyczy
psychiki człowieka, dlatego w pewnym momencie musiałam zacząć się zachwycać.
Dużo tu filozofii dotyczącej natury i życia człowieka, na którą musiałam
pokiwać głową z uznaniem. Przyznam szczerze, jestem ciekawa jak autorka
przedstawi całą trylogię. Nie mam pojęcia, co może wydarzyć się w drugim tomie,
ale wiedzcie, że będę czekać na niego z niecierpliwością.
Ocena: 6/10
STREFA DOBRYCH
CYTATÓW:
Czasami
marzenia senne to niekończące się piekło, po którym sam Dante nie pokusiłby się
wędrować.
Jakie
to typowe dla nas, ludzi. Tak bardzo skupiamy się na swoich problemach, że nie
zauważamy, jak inni skrywają się w cieniu własnych tajemnic.
Jak ja nie lubię schematycznych głównych bohaterek. Jeżeli taka postać jest idealna, że zachwycają się nią nawet hydranty czy dzwony kościelne (to już moje stwierdzenie) to aż się odechciewa czytać. A jak jeszcze dochodzi sztywny wątek romantyczny to już w ogóle. I chociaż ci mówiłam, że być może odpuszczę sobie lekturę to jakiś trybik w mojej głowie naciska na myślenie o tej książce jak o potencjalnym zapychaczu czasu. Chyba chce sprawdzić, jak ja - jako całokształt, a nie tylko ten trybik - zareaguję na treść [Projekt Królowa]. No bo przecież fabuła jakoś mnie intryguje, korci jak dziecko włożenie widelca do kontaktu. I nie, wcale nie piszę tego dlatego, że delikatnie kojarzy mi się z [Alive/Żywi]... :)
OdpowiedzUsuńPoza tym piękna sesja fotograficzna. Oddaj mi swój talent! :D
Pozdrawiam. <3
BLUSZCZOWE RECENZJE
Według mnie książka ma rewelacyjny klimat. Przyznaję, że jestem nią zachwycona :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że opinie o tej książce są bardzo podzielone. Cóż, chyba muszę sama sięgnąć i się przekonać czy mi się spodoba. Co prawda widzę, że nie mogę się spodziewać po niej wiele.. ale ze względu na samą fabułę i to, że jestem jej ciekawa z chęcią dam jej szansę :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja jakoś specjalnie mnie nie przekonuje, ale chyba muszę wyrobić sobie własne zdanie, bo opis mnie intryguje. Do tego autorka ma na imie tak samo jak ja i może nie powinno mnie to zachęcać, to jednak tak jest xD
OdpowiedzUsuńzaczytana-w-fantastyce.blogspot.com
Z jednej strony, historia brzmi intrygująco, ale z drugiej to nie do końca coś, co teraz chciałabym przeczytać. I widzę, że sporo tu też wad, które raczej by mnie denerwowały w trakcie lektury, więc chyba sobie jednak odpuszczę.
OdpowiedzUsuń