Autor: Marcin Jamiołkowski
Tytuł: Okup krwi
Tom:
1
Cykl/seria: Herbert Kruk
Gatunek: urban fantasy
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 29 września 2014
Ilość stron: 210
Opis: Herbert
wiedzie spokojne życie w jednej z podwarszawskich miejscowości, gdzie nikt nie
zna jego mrocznej przeszłości. Nawet przed ukochaną kobietą skrzętnie skrywa,
kim jest naprawdę. Bycie skromnym krawcem z Podkowy Leśnej jest spełnieniem
jego marzeń.
Przeszłość jednak nie pozwala o
sobie zapomnieć. Melania zostaje uprowadzona i jej życie zależy tylko od tego,
czy Herbert zdąży na czas dostarczyć tajemniczą przesyłkę do Warszawy – miasta,
od dawna pozbawionego magii, w którym moce Herberta nie działają. Pokonanie 30
kilometrów w kilka godzin nie wydaje się być wielkim wyzwaniem. Staje się nim
jednak, kiedy jego tropem ruszają: magowie, wysłannicy tajemniczego „Bractwa
Miast”, wyznawcy Bazyliszka, najemnicy i policja. Przeszkody piętrzą się na
każdym kroku i tylko poznani przypadkowo sojusznicy oraz niespodziewanie
budząca się do życia magia, dają szanse na ocalenie ukochanej. Czasu jest coraz
mniej.
Warszawa nie miała do tej pory
swojego maga. Teraz już ma! Nazywa się Herbert Kruk.
Każdy z nas chciałby czasami przeżyć
przygodę – wyruszyć z plecakiem ku nieznanemu, co wiązałoby się z
nieprzewidywalnymi zdarzeniami. Tylko czy to naprawdę jest tak przyjemne, jak
nam się wydaje?
Herbert Kruk jest krawcem, jednak
skrywa w sobie pewien sekret. Jest też magiem i właśnie ta profesja sprawia, że
pewnego dnia przychodzi do niego niespodziewany klient z ofertą nie do
odrzucenia. Herbert ma dostarczyć do Warszawy, miasta pozbawionego magii,
tajemniczą przesyłkę. Cóż, 30 kilometrów do pokonania nie jest wyczynem dla
protagonisty powieści. Jednak gdy pojawiają się przeszkody, całość staje się
bardzo awanturniczą podróżą.
Przyznam szczerze, że kilka
pierwszych stron tej dwustustronicowej powieści jakoś nie zachęcało mnie do
dalszej lektury. Piszę o stronach, bo „Okup krwi” pozbawiony jest jednolitego
podziału na rozdziały, do czego nie mogłam się przyzwyczaić. Zrobienie przerwy
w czytaniu było tu dość trudne, bo oznaczało urwanie fabuły. Sama zaś historia
rozwija się i zaczyna pędzić do tego stopnia, że trudno przewidzieć kolejne
wydarzenia i się oderwać od lektury. Tylko dzięki szczęściu, którego Herbert ma
pod dostatkiem, i przypadkowym sojusznikom głównemu bohaterowi udaje się wyjść
z tarapatów w jako takiej całości. Wciąż walczy z nieubłaganym czasem, by
ocalić ukochaną Melanię.
Nie powiedziałabym, że Herbert
należy do osób bardzo walecznych. Gdyby nie groźba śmierci Melanii, nie
kiwnąłby palcem i nie ruszyłby na „przygodę” życia. Chciał trzymać się z daleka
od magii, miał ku temu powody związane z przeszłością. To z jego perspektywy
obserwujemy rozwój wydarzeń, wszystkiemu towarzyszą jego czasami bardzo
ironiczne komentarze. Ten czarny humor świetnie wpisuje się w opowieść, która
przypomina starsze pozycje awanturniczych przygodówek.
Mimo braku wyraźnej waleczności
Herbert się nie poddaje i uparcie dąży do celu, choć niejednokrotnie podejmuje
bardzo głupie decyzje o opłakanych skutkach. Z pewnością sam nigdy nie
pokonałby tych trzydziestu kilometrów.
Jednak od czego są towarzysze. W
„Okupie krwi” są oni dość przypadkowi, Herbert spotyka ich już w czasie
podróży, a oni postanawiają mu pomóc.
Pierwszy z nich to Wyga. Chłopak
niedawno uciekł z domu, jednak nie wspomina o powodach. Za drobną opłatą pomaga
Herbertowi, po czym ich drogi mają się rozejść. Jednak nie tak szybko. Wyga
pojawia się znowu i towarzyszy naszemu krawcowi niemal do samego końca. Magia
Herberta go nie przeraża, jest raczej nią zafascynowany. Początkowo zdaje się,
że Wyga to zwykły chuligan, może z problemami w domu, ale daje się poznać jako
chłopak inteligentny i oczytany. Wymienia z Herbertem wiele ironicznych uwag,
co wywołuje u czytelnika uśmiech.
Drugą ważną „pomocnicą” jest Anna,
prywatny detektyw, którą Herbert ratuje przed chuliganami, zaczepiającymi
kobietę w czasie śledztwa. Co prawda Anna poradziłaby sobie sama, ale już
kilkanaście minut później może odwdzięczyć się Krukowi, ratując go z łap
wyznawców Bazyliszka. Ania ma twardy kręgosłup moralny, ale też nie podejmuje
decyzji zbyt pochopnie. Wie, że skoro Herbert jest poszukiwany, powinna zgłosić
policji, że ma z nim kontakt, ale jednocześnie najpierw postanawia sama
zrozumieć, o co chodzi w całej sprawie. Ma też swoje chwile słabości – na całą
magiczną część tej historii reaguje dość emocjonalnie, nie do końca chce
wierzyć w to, co widzi.
Przeciwnicy Herberta zostali
stworzeni równie dobrze. Wielu z nich jest silniejszych od głównego bohatera w
różnych aspektach, co nadaje opowieści odpowiedniej pikanterii. Choć możemy się
domyślać, że Herbert wyjdzie z tarapatów obronną ręką, mamy wrażenie, że tych
wrogów nie da się pokonać i tym bardziej kibicujemy głównemu bohaterowi.
Wśród nich jest Gerhard Schrödinger,
który zainicjował całą przygodę, zmuszając Herberta do podróży do Warszawy z
tajemniczą przesyłką, Bractwo Miast zajmujące się likwidowaniem przejawów
magii, któremu, moim zdaniem, przypadło i tak za mało miejsca, czy wyznawcy
Bazyliszka, którzy na całej tej awanturze próbowali zarobić.
Jeśli miałabym wskazać postać, która
została najbardziej okrojona, byłaby to Melania. Poznajemy ją jedynie dzięki
retrospekcjom Herberta z początku ich znajomości i samym jego słowom na jej
temat. Dziewczyna jest jedynie powodem tej szalonej, nocnej podróży, ale nic
poza tym, przez co mam wrażenie, że nieco spłycono jej znaczenie.
Styl Jamiołkowskiego jak na debiut
jest całkiem przyjemny. Prosty, bez zbędnego patosu czy nadmiaru
kolokwializmów, ale bardzo dynamiczny, co widać szczególnie w scenach walki,
które czyta się naprawdę dobrze. Dialogom również nie mogę niczego zarzucić, są
naturalne, a każda z postaci ma swój indywidualny styl wypowiedzi.
Przyczepić się mogę za to do samego
składu książki. Wspomniałam już o braku podziału na rozdziały. Drugą irytującą
rzeczą jest korekta, która od połowy powieści (dwustustronicowej, przypominam)
została zrobiona chyba od niechcenia, bo nie wyeliminowała najbardziej
rzucających się w oczy błędów. Jest to jedna z pierwszych powieści wydanych
przez Genius Creations, więc mam nadzieję, że w późniejszych publikacjach takie
potknięcia zostały wyeliminowane.
fot. Stanisław Gęsiorski |
„Okup krwi” to przyjemna powieść z nurtu urban fantasy. Gdy już czytelnik przebije się przez niezbyt zachęcający początek, akcja idzie wartko i wciąga. Dobrze zarysowani bohaterowie i lekki styl sprawiają, że debiut Marcina Jamiołkowskiego zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy przygód Herberta Kruka.
Ocena: 6,5/10
STREFA DOBRYCH CYTATÓW:
– Chyba zaszyło ci mózg – mruknąłem. Ha! Krawiecki
żarcik.
Na stronie kliknij najpierw zwykły krzyż, potem krzyż
lotaryński i na koniec krzyż trójramienny. Hasło to: niechcemisienicwymyslac1.
Proste jak przełącznik – Herbert jest pobliżu – magia
działa. Nie ma magii – nie ma Herberta!
Po całonocnej gonitwie i waleniu mnie po łbie nie
nazwałbym siebie demonem prędkości. W ogóle bym tak siebie nie nazwał. Demon
świńskiego truchtu – o, tak!
Złapałem krąg blachy za krawędź, złożyłem się jak
dyskobol i wypuściłem go w stronę moich prześladowców z całą siłą, na jaką mnie
było stać, z całą nienawiścią i nagromadzoną wściekłością.
– Leć, Adam, leć – wyszeptałem patriotycznie.
Książka bez wydzielonych rozdziałów to już chyba rzadkość, też by mi chyba było ciężko się od nowa do czegoś takiego przyzwyczaić. Ale po tę książkę nie sięgnę, bo nic zupełnie mnie do niej nie ciągnie, a i po recenzji widzę, że szału nie ma. ;/
OdpowiedzUsuńHmm, no i mam zagwozdkę. Bo z jednej strony ilość nieprzyjaciół Herberta mnie odrzuca, z drugiej on sam mnie jakoś przyciąga do siebie. Zobaczymy, jak to wyjdzie, ale możliwe, że przeczytam.
OdpowiedzUsuńŚciskam ;)