czwartek, 16 marca 2017

[Recenzja książki] Lauren Oliver - "7 razy dziś"

Autor: Lauren Oliver
Tłumaczenie: Mateusz Borowski
Tytuł: "7 razy dziś"
Tytuł oryginalny: "Before I Fall"
Gatunek: Literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Premiera: 3 czerwca 2015 r.
Ilość stron: 384

Opis: Nazywam się Sam Kingston. Jestem popularna, mam przystojnego chłopaka o szalone przyjaciółki, z którymi świetnie się bawię. Czuję się lepsza od nudnych kujonów i śmieję się z dziewczyn, które nigdy nie dostały liściku miłosnego. Robię, co chcę i kiedy chcę. Nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię, bo i tak wszystko uchodzi mi na sucho. Aż do dzisiaj...
     Wychodzę z imprezy. Oślepiają mnie światła samochodu jadącego z naprzeciwka. Czuję niewyobrażalny ból. Spadam w niekończącą się pustkę...
     Umarłam?
     A jednak budzę się w swoim łóżku. Tylko że znów jest piątek 12 lutego, a ja od nowa przeżywam ten sam dzień. Czy naprawdę zasłużyłam na tak surową karę? Chcę tylko odzyskać moje idealne życie. Bo przecież było idealne, prawda?

     Czas. Może się wydawać, że wiele już o nim wiemy. Wizualizujemy go sobie jako linię, a każdy jej punkt jest jakimś zdarzeniem. Znamy paradoksy z nim związane, wiemy, że gdyby z powodzeniem cofnąć się w czasie, wywołamy rzeczywistość alternatywną. W tej wiedzy występuje także pojęcie pętli czasu, kiedy to z jakiegoś powodu przeżywamy na nowo jeden i ten sam dzień niczym Bill Murray w słynnym Dniu Świstaka. To właśnie przeżywa główna bohaterka 7 razy dziś, Sam. Tylko czy jej historia porwała mnie równie mocno co z film sprzed dwudziestu czterech lat?
     Nie pokochałam Sam, piszę to od razu. Ciężko mi w ogóle było przekonać się do dziewczyny, która przywodzi mi te wszystkie lalunie z amerykańskich filmów młodzieżowych. Nie trawię takich nastolatek głównie dlatego, że pokazuje się je jako niezbyt ogarnięte. Panna Kingston może taka nie jest, nie zmienia to jednak faktu, że z początku miałam ją za taką księżniczkę, która stanowi część grupy księżniczek, której wszystko się należy i korzysta z popularności, ile może. Nie będę osądzała takiego zachowania, bo nie moją rolą jest sądzić, a dzielić się odczuciami, ale podchodziłam do głównej bohaterki z dużym dystansem. Tak dużym, że śmierć bohaterki nie zrobiła na mnie jakiegokolwiek wrażenia, a nawet poczułam lekkie znużenie. Czy nie mogła zginąć w bardziej dramatycznych okolicznościach, coby pasowało do patosu jej życia? Mimo wszystko postanowiłam dać jej szansę i na kolejnych stronach powieści odkrywałam, że tak właściwie Sam to w porządku dziewczyna, która w pewnym momencie odrobinę źle ułożyła sobie priorytety, zapominając całkowicie o tym, co było jej pasją. Cóż, każdy z nas stara się przecież dopasować do najbliższego otoczenia, czyż nie? Miło było patrzeć na to, jak nastolatka stara się naprawić niektóre rzeczy, zaczyna widzieć to, czego nie zauważała, kiedy jeszcze oddychała. Za duży plus jej postaci uznaję to, że chciała się wyrwać z tego zamkniętego koła czasu, pragnęła tego przejścia z życia do innego świata. Fakt, miejscami denerwowała mnie, kiedy zachowywała się jak napuszona dama nagle korzystająca z tego, czego nie doświadczyła, jednak wykrzesałam z siebie odrobinę sympatii dla tej dziewczyny, która umiała dostrzec to, co najistotniejsze, zanim upłynął jej moment na linii czasu.
     Jeśli chodzi o bohaterów drugoplanowych, na mój uśmiech zawsze i wszędzie liczyć mogą Izzy, młodsza siostra bohaterki, oraz Juliet Sykes, jej szkolna koleżanka, outsider i osoba, która z cichej myszki, prawie ducha podczas jednej imprezy zamienia się w wulkan i mówi grupce księżniczek, co o niej myśli. To one dwie moim zdaniem mają najlepiej zarysowane charaktery. Jedna pokazuje dziecięcą niewinność i radosne spojrzenie na świat, druga zaś jest przykładem na to, jak wygląda życie nastolatka będącego w cieniu rówieśników, kogoś wyśmiewanego i traktowanego jak osobnika gorszego sortu. Te dwa bieguny wyszły autorce znakomicie.
     Wśród przyjaciółek Sam wyróżnia się jej najbardziej energiczna przedstawicielka - Lindsay - która ma też swój niemały udział w najważniejszych wydarzeniach historii. Tolerowałam ją, ale do polubienia droga była bardzo kręta i dla mnie niedostępna. Mogłabym żyć obok kogoś takiego jak ona, ale wolałabym tylko na obecność zakończyć wszelką znajomość. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś zrzuca winę na kogoś innego (a tym bardziej przyjaciółkę), szerzy plotkę i pielęgnuję ją jako kłamstwo przez wiele lat. Chyba więc mnie zrozumiecie.
     Jak udała się kreacja powyżej opisanych postaci, tak jeśli chodzi o męskich bohaterów, czuję niedosyt. Rob, chłopak protagonistki, to ten schematyczny typ, z którym ma się do czynienia w każdym filmie i serialu młodzieżowym. Inteligencją nie powala, wysportowaną sylwetką już tak, ale raczej nie przeżyje się z nim ekscytujących przygód, a rozmowy na poziomie mogą być cichym marzeniem. Nie za wiele mam mu do zarzucenia poza tym, że było mi go szkoda, kiedy nie dostał tego, czego chciał, choć tak bardzo w to wierzył. Biedny głupek. Za to Kent, stary przyjaciel Sam, kolega z zajęć, jest jakiś taki... nudny. I to bardzo w niektórych scenach. Został świetnie opisany, jeśli chodziło o styl ubierania czy zachowanie, za to we wszelkich momentach jakoś nie umiał się zaprezentować. Był, nawet i się odzywał, ale czegoś mi w nim zabrakło, jakieś iskry, dzięki której pomyślałabym: takiego bohatera to bym chciała spotkać na żywo. A szkoda, bo chłopak miał potencjał.
     Miałam pewne obawy względem fabuły, bo wiadomo, że jeżeli ktoś próbuje bawić się czasem, może z tego wyjść coś, co ugodzi mocno w naukę, a jako osoba zaznajomiona odrobinę ze wszelkimi fizycznymi aspektami czasu (Flash, dzięki!) byłam niemalże pewna, że powstanie w opowieści coś, co nie powinno. Obawy minęły mi już przy drugim dniu życia w pętli. Zrozumiałam, że Lauren Oliver nie chce jedynie powtarzać schematu piątku 12 lutego, ale w każdą kolejną powtórkę włożyć coś nowego, czy to dialog, przemyślenia Sam bądź uczucie, które wcześniej jedynie migotało. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tego, jak autorce udało się ukazać każdy z tych siedmiu razy: było podobne, a jednocześnie tak różne, że chylę czoła. Dziękuję za taką dozę przeżywania Samowego dnia świstaka, było warto zapoznać się z tą lekturą.
     Język książki jest prosty, dość często kolokwialny, ale nie razi to, a wręcz naturalnie pokazuje życie typowej (prawie) nastolatki. Wraz z opowieścią panny Kingston wróciłam do swoich licealnych czasów, na nowo poczułam się jak jej rówieśniczka i z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że wiele sytuacji z opisanej historii mogłoby przytrafić się i mnie. Realizm sprawia, że książka jest bardziej przystępna i można ją dość szybko połknąć. Gdybym miała się do czegoś przyczepić pod względem edytorskim, to do przecinków, których czasami brak, i literówki bądź dwóch, które gdzieś mi tam mignęły. Na szczęście wszelkie dialogi zapisane są poprawnie, co mnie cieszy, bo nic nie denerwuje mnie bardziej niż kropka i dalsza część wypowiedzi niepoprzedzona półpauzą. Do okładki również nie mam zastrzeżeń, bo jest w kolorach, które lubię, a dodatkowo układ kolejnych prostokątów może interpretować jako wchodzenie wgłąb siebie, co przecież dzieje się w przypadku Sam. Albo też inaczej.
     Podsumowując, 7 razy dziś to może nie dzieło wybitne, ale w dobitny i prosty sposób pokazuje, jaki wpływ na nasze życie mają ludzie, którymi się otaczamy. Daje wyraz temu, jak łatwo można kogoś zniszczyć oraz jak ciężko jest naprawić wcześniejsze błędy. Autorka umiejętnie opisuje kolejne z siedmiu dni zawieszenia, bohaterowie są różnorodni, a poruszana tematyka może dać do myślenia. Jeśli te argumenty Wasz przekonują, to zachęcam do lektury!

Ocena: 6/10
Strefa dobrych cytatów

     Po to są właśnie najlepsi przyjaciele. Tak właśnie postępują. Pilnują, żebyś nie spadł w przepaść. 

     Czasem boję się zasnąć z powodu tego, co za sobą zostawiam.

     Nadzieja trzyma przy życiu. Nawet po śmierci jest to jedyna rzecz, która trzyma przy życiu.

     To dziwne, jak wiele można o kimś wiedzieć, nie wiedząc wszystkiego. A wciąż się nam wydaje, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy poznamy całą prawdę. 




     
  P.S. W tym roku w USA już pojawiła się ekranizacja tej powieści. Osobiście mam mieszane uczucia, czy obejrzeć, ale kto wie? Może za kilka miesięcy Before I Fall doczeka się jeszcze jednej mojej recenzji?

8 komentarzy:

  1. Kilka razy ta książka przewinęła mi się przed oczami, ale jakoś nigdy mnie nie zainteresowała. Po Twojej recenzji myślę, że się za nią rozejrzę;)
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam i była to przyjemna lektura, ale nie podobało mi się zakończenie, przez co książka trochę straciła w moich oczach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Możemy przybić piątkę w kwestii Flasha :D a co do powieści, kupiłam ją jakiś czas temu, więc pewnie sięgnę w chwili, gdy będę miała chęć na niezobowiązujące, ale niebanalne czytadło :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyjaciółka polecała mi tę książka, ale jakoś tak o niej zapomniałam. Czytałam "Panikę" tej autorki, więc do stylu, kreowania bohaterów lub prowadzenia fabuły wiem, że nie miałabym żadnych zastrzeżeń, bo już wcześniej nie miałam. Na pewno przeczytam "7 razy dziś", bo z pętlą czasową jeszcze się nie spotkałam, a może być bardzo ciekawie. Obawiałam się na początku głównej bohaterki, bo już sam opis zniechęcił mnie do niej wystarczająco, ale skoro mówisz, że można wykrzesać dla niej choć odrobinę sympatii, to nie powinno być tak źle.

    Pozdrawiam!! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam w lutym i byłam zadowolona. Podobało mi się to, jak autorka podeszła do tematu i mam wrażenie, że trochę odeszła od typowego schematu wrednych dziewczyn, dając im coś innego. W końcu mimo błędów, jakie każda z nich popełniła, większych lub mniejszych, nikt nie zaprzeczył, że wobec siebie nawzajem naprawdę były niczym przyjaciółki. A zazwyczaj przy schematach grupki dziewczyn okazuje się, że jest królowa, a reszta to takie zabawki, którymi się pomiata i na końcu jest wielki rozłam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie czytałam jeszcze ale jak narazie mam mieszane uczucia :)

    Pozdrawiam Agaa
    http://ilovetravelingreadingbooksandfilms.blogspot.com/2017/03/17-recenzja-ps-i-like-you-kasie-west.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam obawy, co do tej książki. Chyba jest przygnębiająca, nie miałaś takiego wrażenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się tak wydawać, ale według mnie powieść ta nie mówi o samej śmierci, a o tym, jak ważne jest przechodzenie przez życie. Właściwie to książka dla mnie była podbudowująca. Autorka dobrze pokazała, że każdy z nas umie dostrzec to, co jest naprawdę istotne. Poza tym jestem osobą, której się podoba nostalgia, lubi dramaty i smutne opowieści, więc pewnie taka, a nie inna ocena.

      Usuń

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.