wtorek, 23 stycznia 2018

[Recenzja książki] Amie Kaufman, Meagan Spooner - "W sercu światła"

Autorki: Amie Kaufman, Meagan Spooner
Tytuł: W sercu światła
Tytuł oryg.: Their Fractured Light
Cykl: Starbound
Tom: 3
Gatunek: fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Data wydania: 11 stycznia 2017 r.
Ilość stron: 376

Opis: Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do współpracy.
Losy tej dwójki splatają się z losami innych wrogów okrutnej korporacji. Lilac, Tarver, Jubilee oraz Flynn wciąż płacą wysoką cenę za wybory, których dokonali. Zanim na planecie Korynt dojdzie do finałowego starcia z wrogiem, sześcioro bohaterów będzie musiało rozprawić się z własną przeszłością.

To już ostatnie starcie z bezwzględnym tyranem, trzymającym w sidłach buntujące się Szepty. Na pierwszy plan wychodzi dwójka świeżych bohaterów – ostatni z tych, którzy chcą za wszelką cenę powstrzymać LaRouxa przed wdrożeniem jego okrutnego planu w życie. Żeby go pokonać, potrzebują jednak pomocy innych przeciwników LRI. Czy razem będą w stanie stanąć przeciwko złu tego świata? Jedno jest pewne: wszystko nieubłaganie zbliża się do końca – pytanie tylko do jakiego: dobrego czy złego?
Kiedy sięgałam po trzeci, ostatni już tom trylogii Starbound, łapki mnie świerzbiły, a nóżka wybijała niecierpliwy rytm o posadzkę. Chciałam w końcu pozbyć się niepewności, odkryć wszystkie karty, zgłębić niewyjaśnione dotąd fakty, a przede wszystkim dowiedzieć się, jak to wszystko się zakończy i jakim rozwiązaniem fabuły uraczą nas te dwie autorki. Zawiodłam się czy może nie?
Tym razem mamy do czynienia z zupełnie innymi bohaterami – sierotą Sofią, która całe swoje nastoletnie życie poświęciła temu, aby dopaść i zniszczyć LaRouxa – ojca Lilac, szefa potężnego koncernu, oraz Gideona – sławnego hakera, którego z dziewczyną połączył wspólny cel. Początkowo wróżyłam tej dwójce cudowny związek, bo naprawdę zaczynali świetnie, ale ostatecznie uznałam, że polubiłam ich najmniej ze wszystkich bohaterów trylogii. Do Gobideona osiście nic nie mam, ale nie uważam, że ma w sobie coś, za co powinno się go kochać. Jest zwyczajny. Szkoda, że jego tanie podrywy nie zostały z nami na stałe, bo czasem wbijały w siedzenie swoją wybitnością i nie ma tu ani odrobinę ironii! Lubię takich typów, naprawdę. Sofia miała najciekawszą kreację ze wszystkich dziewcząt – potrafiła idealnie grać, kłamać i używała swoich ust w obronie, oprócz tego była maksymalnie nieufna i miała śliczny uśmiech, który uwidaczniał tylko jeden dołeczek w poliku. Szkoda, że w pewnym momencie naprawdę zaczęła mnie irytować. Paring rozwijał się dobrze, nie mam co do niego zastrzeżeń, a jednak zbytnio mnie nie porwał. Do tego zauważyłam jedną rzecz – wszystkie pocałunki, którymi obdarowywali się bohaterowie poszczególnych tomów wyglądały schematycznie. Miałam wrażenie, że to zawsze przebiegało podobnie. Jakby każdego z nich zaatakowało nagle pożądanie i nie mogli się sobie oprzeć. Oczywiście nie był to element, który jakoś szczególnie mi przeszkadzał, to po prostu spostrzeżenie.
Nareszcie wszystkie pary się spotkały i pogrążyły we wspólnej walce. Każdy z nich był ze sobą w jakiś sposób powiązany, co bardzo mi się podobało, bo to wszystko wyglądało tak, jakby jakaś niewidzialna siła celowo złączyła ich nicią przeznaczenia. Dodatkowo podobało mi się to, że każdy z bohaterów musiał zmierzyć się ze swoją własną przeszłością.
Chyba nie muszę powtarzać, że najbardziej kocham Flynna i Jubilee? Za to Tarver i Lilac podwoili dawkę miłosnej słodyczy i mdliło mnie jeszcze mocniej, niż przy drugim tomie. Stało się nawet tak, że przestałam lubić Tarvera, bo zachowywał się chwilami jak zaślepiony kretyn. Moja wizja została przebita strzałą irytacji na wylot, wobec czego został mi tylko Flynn (całe szczęście).
Co o fabule? Tu muszę się pokłonić, bo ten tom był chyba moim ulubionym z całej serii. Może to dlatego, że wszystko od początku do końca było ciekawe, chaotyczne, ale równocześnie przemyślane, no i nareszcie wyjaśniła się sprawa z wszechobecnymi szeptami. O ile w drugim tomie było dużo akcji, ale mało tłumaczeń, tak tu istniała już cudowna równowaga pomiędzy tymi dwoma rzeczami. W końcu osiągnęłam swoją długo wyczekiwaną harmonię, która została naznaczona szczyptą nieprawdopodobnych zaskoczeń – chwilami musiałam wstrzymywać dech, zdarzało się nawet tak, że wydawałam z siebie krótkie okrzyki, a rodzina patrzyła na mnie kątem oka jak na wariatkę. Tak, trzeci tom zdecydowanie grał na emocjach, a już szczególnie w momencie kulminacyjnym – tak naprawdę do samego końca nie wiemy, co się wydarzy. No dobrze, domyślamy się, jak to wszystko się zakończy, bo to nie tego typu książka, żeby wszystko skończyło się zagładą ludzkości, ale jednak sam przebieg fabuły dostarczył nam odpowiedniej dawki zaskoczeń.
Wiecie co jest piękne w tej części? Wszystkie emocje odczuwamy razem z bohaterami i to naprawdę intensywnie. Jeżeli oni kogoś nienawidzą – my również, jeżeli odczuwają w stosunku do kogoś litość – my także. Rzadko w jakiejkolwiek książce emocje postaci były na tyle silne, że je od nich przejmowałam. To prawie jak magia!
Jest jedna rzecz, na którą patrzę z przymrużeniem oka, pomimo naprawdę dobrej historii. Oczekiwałam, że w kulminacyjnym momencie bohaterowie, aby ocalić swój świat, zrobią coś tak wielkiego i zaskakującego, że buchnie nam z płuc ogień, ale ostatecznie autorki skorzystały już z dobrze utartego schematu, pochodzącego z wcześniejszego tomu. To wyglądało tak, jakby nie miały pomysłu na ten moment. A może bały się, że jeżeli dadzą coś niesprawdzonego to magia pryśnie?
Za największy plus tej książki uznaję motyw Szeptów. Cały ich świat, to jak się zachowywali, co czerpali od ludzi i ta ich pokrętna filozofia życia… to wszystko było świetnie zaplanowane. Do końca nie wiedziałam o co im chodzi, co tylko podkreśliło prawdziwość tego, że nie pochodzą z naszego świata. Mieli swoją wizję i tyle! Cieszę się, że autorki potrafiły pokazać w nich ten znamienny brak ludzkości, bo pomimo poszczególnych uczuć, których nauczyły się od ludzi, wciąż pozostawały istotami z innego świata. Byli po prostu charakterystyczni.
Może świat w trylogii Starbound nie był jakiś niesamowicie oryginalny i wymyślny, ale jakby ktoś po kilku latach spytałam mnie czy to czytałam, odpowiedziałabym żywym kiwnięciem głowy. Z pewnością przypomniałby mi się ten niepowtarzalny klimat, który trzymał się całej serii.
Starbound w swojej banalności jest naprawdę oryginalny i ciekawy. Rzadko kiedy się irytowałam i czytanie było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Uwierzyłam, że istnieją jeszcze młodzieżówki, które są naprawdę dobre, a kiedy jeszcze zahaczają o fantastykę – czuję się jak w niebie!
Jeżeli szukacie jakiejś fajnej trylogii, której akcja dzieje się w kosmosie, odmiany w młodzieżowym świecie schematów – musicie sięgnąć po Starbound. Ostrzegam tylko, że miłość nie wylewa się tu z kątów, pomimo wyglądu okładek i opisów. Uwierzcie mi, każdy ze związków rozwija się naprawdę powoli i z rozwagą, myślę, że to pewien plus, bo często bywa w młodzieżówkach tak, że miłość rozwija się za szybko. Tu czasem musimy czekać do ostatnich stron, żeby bohaterowie przyznali się do zakochania.
Z czystym sercem polecam całą trylogię. A jeżeli uważacie, że pierwszy tom nie jest dobry, poczekajcie aż dobrniecie do trzeciego!

Ocena: 8/10
W ramionach gwiazd | Wspojrzeniu wroga | W sercu światła

STREFA DOBRYCH CYTATÓW:

– Ludzie, mówisz? – Znajduję przydatny trop i rozpoczynam pracę. – To takie komputery o ograniczonych obwodach.

– Ludzie także należą do jednego gatunku – odpowiadam. – A jednak się różnimy. Może w odpowiednio brutalnych warunkach każdy z nas mógłby się dopuścić czegoś niewyobrażalnego.

– Słuchać serca? Mówisz poważnie? To twoja rada? Brzmi jak z ciasteczka z wróżbą.

3 komentarze:

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.