Tytuł: Zanim
zawieje wiatr
Tom: 1
Gatunek:
fantastyka
Wydawnictwo: Zysk i
S-ka
Data
premiery: 9 lipca 2018 r.
Opis: Wiele wieków temu chciwość spopieliła
królewskie ziemie. Pamięć o wojnie, która z najgłębszych czeluści wywabiła
bestie, a z cienia – zaciekłych wojowników, dawno już się zatarła. Przetrwała
jedynie legenda o kamieniach Lyshanach i ich mocy, wciąż kusząc obietnicą
wielkości.
Wiele
lat po tych wydarzeniach młody Yun decyduje się opuścić rodzinną wioskę.
Impulsem do wyprawy jest lęk o życie najbliższych i słowa zakapturzonego
Nieznajomego. Wkrótce Yun poznaje ambitną Młodą Alchemiczkę Minę oraz
Skrytobójcę Garetta, by wraz z nimi wyruszyć w podróż po Czterech Krainach.
Wspólnie mierząc się z napotykanymi niebezpieczeństwami, tworzą osobliwą
drużynę. W dążeniu do zdobycia Lyshanów każdemu z nich przyświecają jednak
odmienne cele.
I tylko
kwestią czasu pozostaje, kto zdradzi pierwszy…
Kiedy po raz pierwszy chwyciłam książkę Zanim zawieje wiatr w swoje czytelnicze
rączki, byłam nią po prostu zachwycona. Klimatyczna, tonąca w
błękicie okładka, która choć nie jest skomplikowana, przyciąga wzrok, i ten
opis, tak bardzo w stylu prawdziwych, fantastycznych książek – mógł przywodzić
na myśl tylko ciekawą przygodę. Dłużej nie czekając, rozwarłam wrota papierowej
historii. I to właśnie wtedy, wraz z kolejnymi czytanymi stronami, mój zapał
powoli zaczął słabnąć.
Bardzo długi czas męczyłam się z
pisarskim tworem pani Katarzyny Wójcik. Chwilami już od niechcenia wertowałam te
przydługie, nic niewnoszące do fabuły opisy. Poczyniłam nawet test, tak z
ciekawości. Przeczytałam dziesięć stron rozdziału, wyłapując tylko dialogi i
początkowe słowa opisów. Potem przeczytałam te dziesięć stron jeszcze raz, ale
w całości. Jak się okazało, wcale nie musiałam podchodzić do tego dwa razy,
wystarczył mi ten pierwszy. Do czego dążę – autorka za bardzo rozwleka to, co
chce przekazać czytelnikowi, a połowa z tych wiadomości i tak nie ma znaczenia.
Może styl ma poprawny i obrazowy, ale wydaje mi się, że jednocześnie jest
sztywny i pozbawiony ekspresji. Zabrakło tej nutki magii, która powinna
rozpalić serce wielbiciela fantastyki.
Analizując całą powieść, uznałam,
że tak naprawdę ¾ jej treści mogłoby zostać usunięte i wyszłoby to jej
na dobre. Opis zdradził nam, że każdy z osobna opisywany bohater, w końcu jakąś
ścieżką dojdzie do reszty. Myślałam jednak, że to będzie krótsza i bardziej
interesująca przeprawa. To, co się działo przed spotkaniem postaci tak naprawdę
nie ma znaczenia. Ani przez to bardziej bohaterów nie poznajemy, ani nie
jesteśmy raczeni jakąś szczególnie dobrą akcją, która koniec końców ma nas do
czegoś doprowadzić. To wszystko, co mieliśmy w nich zobaczyć, i tak widzieliśmy
podczas tej ich wspólnej, wielkiej podróży. Ba, dodatkowo jestem zła na to, że
opis książki zdradził zakończenie. Słowa: „I tylko kwestią czasu pozostaje, kto
zdradzi pierwszy…” psują po prostu wszystko. Gdyby nie to, czytelnik mógłby być
choć odrobinę zaskoczony, ale niestety. Cała powieść w żaden sposób nas nie
zadziwi.
Z ciekawości – ponieważ nigdy
nie słyszałam o pani Katarzynie Wójcik – sprawdziłam, czy nie ma w swoim
pisarskim dorobku czegoś jeszcze. Lubimy czytać podpowiedziało, że pod jej piórem
ukazało się już sześć książek. No, proszę, całkiem dobra liczba! Kiedy jednak
zerknęłam, co takiego zostało wydane, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na
pewno jest to jedna i ta sama autorka. A może było więcej Katarzyn o takim samym nazwisku?
Każda książka jest bowiem inna. Tu socjologia, tu jakaś autobiografia, tu
kryminał, tu wiersze i nagle… fantastyka. A każda powieść wydana jest pod
patronatem innego wydawnictwa. Coś mi tutaj nie zagrało. Zaczęłam się w ogóle
zastanawiać, czy autorka kiedykolwiek miała do czynienia z fantastyką. Bo niby
historia posiadała jakiś kształt, ale taki jakby nieokreślony, nieoszlifowany,
przeźroczysty. Taki jakby osoba ją pisząca może i przeczytała kiedyś kilka
książek fantastycznych, ale nigdy (poza tą) nie pisała nic, co by pod tę
tematykę podchodziło.
Wiele wydarzeń rozgrywających się na kartach tej książki było zbędnych. Wiele z nich było również po prostu nielogicznych i…
dziwnych. Odnosiłam wrażenie, że ta powieść nie została dokładnie zaplanowana, a autorka
po prostu płynęła zgodnie ze swoją weną, zapisując kolejne jej strony. Tu
poznajemy z osobna wszystkich bohaterów, którzy przeżywają jakieś przygody, potem nagle wszyscy spotykają się w jednym miejscu, zaczyna się
wielka podróż, gdzie co chwila nasza grupa się zatrzymuje, bo tu sklep zielarski, tu kowal,
tu sobie ewentualnie potrenują walkę na miecze, o, a tu jakiś turniej na
noże, a potem… nagle są na miejscu. Rozdzielają się, cel dopełniony, no, trochę
się pomieszało, trudno się mówi i bum, epilog, który mówi, że każdy ma inny
cel, ale to w sumie jeszcze nie koniec, bo to dopiero początek. Po prawie 700
stronach okazuje się, że to przez co przebrnęłam, to tak naprawdę początek.
Jeżeli tylko TO był początek, to ja boję się, co mogłoby się znaleźć w drugim
tomie (oby nie drugi początek).
Autorka pozaczynała w pierwszym
tomie wiele wątków, które nie miały wielkiego wpływu na fabułę, a które pewnie
będą rozwijane w drugiej części. Takie wplatanie czegoś, co nie jest w ogóle wyjaśniane, a wręcz oderwane od głównego punktu powieści, moim zdaniem nie jest do końca dobre. Znowu odnosimy wtedy wrażenie, że to
zbędny zapychacz. Równie dobrze niektóre kwestie mogły być poruszone w kolejnym
tomie i… od razu wtedy wyjaśnione. Odniosłoby to lepszy skutek fabularny.
Wątek fantastyczny.
Zapamiętałam tyle, że mamy tutaj bodajże pięć krain, z czego tą piątą
zamieszkują potwory. Była też jakaś legenda o tym, dlaczego potwory w ogóle się
w tym tajemniczym świecie pojawiły. Punkt główny całego wątku fantastycznego –
tajemnicze kamienie zwane lyshanami, o których tak naprawdę niewiele wiemy, poza
tym, że mogą zdziałać cuda, kiedy wszystkie zbierze się już do kupy (prawie jak Dragon Ball!). Tak poza tym to nikt nawet nie
wie, czy legenda o nich jest prawdziwa. Nasi bohaterowie postanawiają to jednak
sprawdzić, a każdy z nich ma oczywiście inne zamiary. W trakcie pojawiają się może jakieś
trzy, cztery potwory, trochę alchemii, czyli jakieś ogniste kule, specjalne
proszki, które ułatwiają walkę, no i na tym byśmy zakończyli rozwodzenie się
nad fantastyką, która nie jest ani wysoce oryginalna, ani wysoce interesująca.
Po prostu stanowi jakieś tam tło, które nawet nie jest do końca dopracowane.
Po tak licznych
niezadowoleniach, czas skupić się na bohaterach. Co mogę o nich napisać? Nie
byli źli, choć jednocześnie wielu z nich pozostało zwyczajnie jałowych. Jeżeli
chodzi o głównych podróżników, to całkiem przyzwoita grupka. Mamy Minę –
alchemiczkę, która zarówno z wyglądu i zachowania jest po prostu zwyczajna i nieatrakcyjna, Yuna
– młodzieńca, który lubi sobie czasem strzelić porządnego focha, a tak poza tym
to uczy się walczyć, ma niezłe humorki i… coś, czego nikt nie potrafi określić,
a co pomaga mu w wojowaniu, Garreta – tępego (przepraszam) skrytobójcę, który
myśli, że jest najlepszym wojownikiem świata, a sam zachowuje się jak dzieciak,
Sylva – ohydnego typka (więcej o nim nie powiem), no i Nieznajomego, który jest
mrukliwy, cichy, tajemniczy i przy okazji wszechmocny. Najsłabiej została
przedstawiona niestety Mina. To jest właśnie ta jałowa postać, o której zbyt
wiele nie można powiedzieć. Nie przepadałam również za Garretem i Sylvem, ale
podejrzewam, że właśnie taki mógł być cel autorki – aby nas do nich zniechęcić.
Ciekawymi postaciami okazali się być: Yun i Nieznajomy. Może to ta tajemnica,
która wokół nich krążyła, sprawiła, że byłam nimi zainteresowana. Poza tym Yun
był całkiem uroczym chłopcem, a Nieznajomy budził strach tak, jak miał to robić.
I to jest właśnie ta pozytywna strona książki.
Muszę przyznać, że na niektóre
dialogi się uśmiechnęłam, bo bywały całkiem mądre, a czasami nawet zabawne.
Znalazły się również ze trzy sceny, po których stwierdziłam, że jednak książka
może człowieka zaciekawić (nie będę zdradzać jakie). To jednak na tyle z mojej
strony. Chociażbym chciała, Zanim zawieje
wiatr wciąż pozostaje dla mnie kiepską książką i jedynie próbą napisania
dobrej fantastyki. Nie ukrywam jednak, że jestem ciekawa, cóż autorka mogłaby
wymyślić w drugim tomie.
Jeżeli macie odwagę przeczytać
700 stron książki i trzymacie w swym sercu nadzieję na to, że wasza opinia będzie zupełnie odmienna od
mojej – nie zabronię wam tego sprawdzić, wręcz was zachęcę. Jednak z
perspektywy osoby, która przeczytała już wiele książek fantastycznych, nie jest
to pozycja dobra, a po prostu słaba. Z czystym sumieniem odznaczam ją jako
przeczytaną i zabieram się za coś zdecydowanie lżejszego.
Ocena: 3/10
Jak widać, nie można oceniać książki po okładce! :)
OdpowiedzUsuńW tym przypadku mogę powiedzieć, na szczęście nie czytał fantastyki i nie mam żałować, jak widzą. 😊
OdpowiedzUsuńKiedy wspomniałaś o tym, że autorka wydała kilka książek, gdzie każda siedzi w zupełnie innym gatunku, pomyślałam sobie jedno – eksperymenty. Pani Katarzyna Wójcik jakby nie wiedziała, co tak naprawdę chce pisać, dlatego też eksperymentuje, ile wlezie byle tylko odnaleźć swoją drogę. A moim zdaniem powinna się skupić na jednym gatunku, udoskonalając go, chyba że bierze udział w jakimś konkursie, gdzie trzeba odbębnić każdą „kategorię”, by wygrać jakąś cenną nagrodę. W sumie, gdyby proponowali prostownicę do paznokci, to może bym się zastanowiła nad własnym udziałem w tym wyzwaniu. :D
OdpowiedzUsuńDEMONICZNE KSIĄŻKI (wybacz, musiałam)
Cześć!
OdpowiedzUsuńOstatnio nie mam za wiele styczności z fantastyką, weszłam sobie poczytać, co napisałaś o książce z tego gatunku, by sprawdzić, czy sobie ją od Ciebie pożyczyć, ale po powyższych akapitach stwierdzam jedno - nie. Fabuła książki brzmi dla mnie jak kiepska podróbka Tolkiena, do tego te liczne, niedokończone wątki, słabo zarysowane postaci, minimum fantastyki - jak to może kogokolwiek przekonać? Zgadzam się z powyższym zdaniem Oli - ta powieść musi być eksperymentem w poszukiwaniu najbardziej lubianego gatunku; innego wyjaśnienia nie znajduję.
Z ręką na sercu odrzucam tę powieść, chyba wkke skupiać się na klasykach.
Pozdrawiam!
Oj to zdecydowanie lepiej sięgnąć po coś innego;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
o rany, ale cegła....a ja szczerze powiedziawszy nie czytałam nic tej Autorki...
OdpowiedzUsuń