Autor: Marcin Wroński
Tytuł: A na imię jej będzie Aniela
Tom:
3
Cykl/seria: Komisarz Maciejewski
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2011
Ilość stron: 350
Opis: Na początku września 1938 roku lubelska policja znajduje zwłoki młodej
służącej. Aniela Biernacka została uduszona i zgwałcona. Śladów, które mogłyby
doprowadzić do sprawcy, praktycznie nie ma, a jedynym interesującym tropem jest
dziwna substancja: ropna maź na ciele denatki. Gdy rok później wybucha wojna i
miasto atakują Niemcy, w podobnych okolicznościach ginie kolejna kobieta.
Niewyjaśnione zbrodnie nie dają spokoju komisarzowi Maciejewskiemu. Żeby móc
ścigać mordercę, wstępuje w szeregi niemieckiej policji Kripo. Polskie
podziemie uznaje go za zdrajcę, więc komisarz musi działać ze zdwojoną
ostrożnością.
Okupacyjna rzeczywistość, terror, getto i obóz koncentracyjny na rogatkach
- to wojenny krajobraz Lublina, miasta, które równocześnie tętni rozrywką i
erotyką. Zygmunt Maciejewski szuka sprawiedliwości nawet wtedy, gdy zbrodnia jest
na porządku dziennym.
Są tacy zbrodniarze, którzy atakują tylko w określonych warunkach.
Wyrachowana zbrodnia staje się jeszcze bardziej paskudna niż ta, którą dokonuje
się w emocjach. Nie jest ona też częstym przypadkiem, za to stróżom prawa
przysparza mnóstwa problemów. I takie śledztwo przypada również komisarzowi
Maciejewskiemu. Nie dość, że samo w sobie jest ciężkie, to jeszcze wybucha
wojna. I tu można zadać pytanie, czy śmierć jednej kobiety ma znaczenie, gdy w
walkach i bombardowaniach giną tysiące?
Trochę zaskoczyło mnie, że Wroński przeskoczył aż do roku 1938 i czasów
wojennych po pierwszych dwóch tomach o komisarzu Maciejewskim. Nie jest
tajemnicą, że nie jestem zbytnią entuzjastką II wojny światowej i już teraz
mogę powiedzieć, że Lublin z lat trzydziestych podobał mi się bardziej. Miał
swoją niepowtarzalną atmosferę, która zniknęła wraz z nadejściem rządów
niemieckich w mieście.
Dla wszystkich to ciężkie czasy. W imię rozwiązania sprawy Anieli
Maciejewski dołącza do niemieckiej policji kryminalnej, choć początkowo
próbował się z tego wymigać. Podoba mi się to, że jest tak nieustępliwy i szuka
sprawiedliwości dla tych, których życie zostało gwałtownie odebrane przez
jakiegoś zwyrodnialca. Z drugiej strony oznacza to pójście na pewne ustępstwa, a
z tym, jak wiadomo, Zyga ma problemy.
Na szczęście ma dość porządnego przełożonego, jak na nazistę. Erwin
Schlegger niekiedy przymykał oko na niesubordynowane zachowania Zygi, dopóki
ten nie próbować bruździć komuś postawionemu wyżej niż on sam. Na przykład
gestapo, z którymi nikt nie chciał mieć do czynienia w żadnych okolicznościach.
Muszę jednak przyznać, że wątek słabości Schleggera do żydowskiej jasnowidzki
nadal sprawia, że unoszę brew do góry z dezaprobatą. Niby aryjczycy tacy
doskonali, a wierzą w bajdurzenia sparaliżowanej kobiety.
Pobocznych bohaterów jest tu całkiem sporo. Wielu z nich nie robi zbyt
dobrego wrażenia. Mam wrażenie, że to wina wojennej atmosfery, kiedy to każdy
jest gotowy donieść na sąsiada z byle powodu i sprowadzić na niego krzywdę. I
to ze zwykłej zawiści. Paskudna jest mentalność ludzka.
Bohaterowie znani z poprzednich tomów również radzą sobie, jak mogą, choć
jest im ciężko. Żal mi Róży, partnerki Zygi, która nie potrafi spokojnie
patrzeć na zniszczenie dookoła. Zielny, którego tak bardzo polubiłam... No cóż,
powinnam się przyzwyczaić, to nie jest pierwszy raz. Krafta, zastępcę
Maciejewskiego, odesłano do Niemiec na roboty, skoro nie chciał podpisać listy
folksdojcza. A potem zdarzyła się tragedia. Bezsensowna, okrutna i bardzo
bolesna. I nie wiem, czy można powiedzieć, że to wojna wzbudziła w ludziach
najgorsze instynkty.
Jak już jesteśmy przy Krafcie, nie sposób nie powiedzieć o układzie tej
powieści. „A na imię jej będzie Aniela” jest trochę opowieścią Krafta o tamtych
czasach i śledztwie Maciejewskiego, które przytacza w rozmowie z córką
Schleggera, dziennikarką, która zbiera materiały na innego zbrodniarza
wojennego, którego Maciejewski miał wątpliwą okazję poznać w Lublinie w czasie
okupacji.
Obraz Lublina w czasie wojny jest bardzo żywy, choć jednocześnie miasto
trochę umiera wraz ze swoimi mieszkańcami. Czuć ten strach, niepewność o
kolejny dzień, atmosferę śmierci. Do tego Wroński starannie odwzorował układy
tamtych czasów, nieco skomplikowaną siatkę porozumień pomiędzy poszczególnymi
grupami. Plastyczne opisy, żywe dialogi, niewyszukany, ale przyjemny dla oka
styl autora sprawiają, że powieść się po prostu pochłania, a niejednoznaczne
rozwiązania, do których dochodzi Maciejewski, tylko dorzucają pikanterii.
„A na imię jej było Aniela” jest bardzo dobrą powieścią. Nieustępliwość
Zygi, ciężkie czasy wojennych wyborów, plastyczny obraz Lublina tamtych dni.
Wroński nie obniża formy i wciąż czaruje słowem, zachęcając do sięgnięcia po
kolejny tom.
Ocena: 8/10
Strefa dobrych cytatów:
Od razu odwróciła gazetę na ostatnią
stronę i zajęła się najnowszym odcinkiem Kina Venus jakiegoś W. Rońskiego.
Za egzemplarz książki
dziękuję
Nie słyszałam wcześniej o tej książce, a szkoda, bo brzmi naprawdę obiecująco. 😊
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tym opisem - chociaż nie lubię wojennych tematów, to tutaj wszystko ciekawi...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)