Autor: Joanna Stańda
Tytuł: Bankiet wysuszonych kasztanów
Gatunek: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Pyschoskok
Liczba stron: 144
Opis: Historia dzieje
się w sali szpitalnej, gdzie spotyka się pięć przypadkowych kobiet o
przeróżnych profilach osobowościowych i doświadczeniach życiowych. Tytuły
rozdziałów są chronologicznym zaprezentowaniem kim i kiedy ta szpitalna sala
się wypełniała.
Po opisie „Bankietu wysuszonych
kasztanów” spodziewałam się grona starszych, wesołych pań, które wpadną na
pomysł zorganizowania bankietu, żeby umilić sobie pobyt w szpitalu
geriatrycznym – to właśnie dlatego chwyciłam za tę książkę. Jestem osobą, która
panicznie boi się starości. Chciałam w tej lekturze znaleźć pokrzepienie dla
duszy, jakąś dobrą wiadomość, że bycie
człowiekiem w podeszłym wieku nie musi być złe, nudne czy pozbawione barw. Czy
znalazłam to, co chciałam? Po części i tak i nie, wszystko zależy od punktu
widzenia i nastawienia. Morał nie jest oczywisty. My sami go sobie musimy
dopowiedzieć.
„Bankiet…” to przede wszystkim książka,
która ukazuje realia życia starczego. Choroby, samotność, przyzwyczajenia, wspomnienia z lat młodzieńczych i ułomności, przeszkadzające w życiu codziennym.
Ukazane w niej bohaterki zasługują na miano dosyć dobrze
wykreowanych postaci. Choć pań jest sporo, z łatwością je zapamiętamy, właśnie
ze względu na charakterystyczne cechy.
Jako pierwsza do szpitala przybywa pani
Kuruc – typowa, samotna, wiecznie narzekająca na wszystko babcia,
która interesuje się cudzym życiem, potem dla kontrastu witamy na oddziale
panią Kobel – energiczną panią z gestami nastolatki, która nie chce przebywać w
szpitalu, bo ma dużo roboty w ogródku. Następna jest pani Mirela – nienagannie
dbająca o siebie babcia, która chwilami zachowuje się jak diva, wokół której
każdy ma skakać. Do pań dołącza w pewnym momencie Anastazja – wykształcona babcia
z bogatego domu. Na końcu niespodzianka – zaledwie czterdziestoletnia Oliwia, mocno kontrastująca z resztą pań charakterem i przysposobieniem do życia.
Myślę, że jest znaczącą postacią w fabule – autorka najwyraźniej chciała
pokazać, jak wielkie są różnice w postrzeganiu świata przez starszych ludzi i
tych odrobinę młodszych.
Mimo dobrze wykreowanych postaci i ich
historii, muszę jednak przyznać, że fabuła chwilami nudzi. Tu tak naprawdę nic
się nie dzieje. Babcie rozmawiają o życiu, przeżywają wizyty pielęgniarek,
lekarzy, smęcą, narzekają, czasem się pokłócą. Muszę przyznać, że czułam się,
jak podczas spotkań starszyzny w rodzinie. Lubię je, naprawdę, ale czy nadają
się one na to, aby stworzyć z nich całą książkę? Powątpiewam. Uważam, że mimo
wszystko, przydałoby się tej lekturze odrobina akcji. Niedużo, bo to jednak
starsze panie, ale wzbogacić to jakimś smaczkiem można by było, bo przez cały
czas mam wrażenie, że czegoś tutaj brakuje.
Jeżeli chodzi o motyw bankietu. Okazał
się on być zaledwie wąskim wątkiem przy końcu książki i to wcale niezorganizowanym
przez nasze starsze bohaterki. Czułam się zawiedziona. Na dodatek nagła
przemiana Oliwii, która miała wpływ na bankiet, nie była dla mnie wiarygodna.
Przejdźmy teraz do stylu autorki. Tu nie
mam większych zastrzeżeń. Pani Jańda naprawdę zaskakuje swoim stylem! Pisze
ładnie, przejrzyście i dobrze opisuje – wielki plus za porównania, jednak za
błędy – mały minus. Gdzieś w tekście dostrzegłam brak poszczególnych znaków
interpunkcyjnych, np. okazuje się, że cudzysłów potrafi znikać, gdzieś mógł
również umknąć jakiś akapit, przecinek. Błędów ortograficznych nie było, ale
znalazłam dwa niuanse, które mnie zastanawiały. Dlaczego autorka nie użyła
polskiego określnika angielskiego słowa „gadget”? I zdanie, które poraziło mnie
jak prądem: „– Pani… – ordynator – kurdupelek podszedł…”. Co nie gra? Chociażby
to, że po wielokropku słowo ordynator nie zaczyna się z dużej litery (a zdanie nie było przecież kontynuowane). Na dodatek „ordynator
– kurdupelek” to uraza dla ortotypografii. Takie stwierdzenia pisze się z
dywizem, nie półpauzą i bez spacji, czyli: ordynator-kurdupelek. Takich
niuansów jest w całości kilka i niestety rażą w oczy.
Podsumowując. Jeżeli chodzi o postacie,
styl autorki, prostą okładkę, a także tytuł – plus, jeżeli zaś chodzi o fabułę
i błędy – minus. Jestem raczej osobą, dla której styl pisania autora jest już w
samym sobie wielką piątką w dziesiątce. Lubię zabawę słowem i uważam, że w tym
przypadku ratuje to wątłą fabułę. Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak wydać
werdykt:
Ocena: 5/10
STREFA DOBRYCH CYTATÓW:
– Nie
mam czasu na chorowanie! – jęknęła do samej siebie, a po namyśle dodała
filozoficznie: – Nie mam czasu na starość!
– Muszę wrócić do domu! Muszę wrócić. Zostawiłam
otwarte okno!
– Może pomylili oddziały i przywieźli ją tutaj
zamiast do
psychiatryka! – pomyślała pani Kuruc.
Za ebooka, dziękuję
wydawnictwu:
wydawnictwu:
Nie czytałam nic tej autorki, ale chętnie spróbuję czegoś nowego :)
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszam do nas 😍
Świat oczami dwóch pokoleń
Boisz się starości? Naprawdę? Ja tam się bardziej boję tego, że obudzę się w trakcie własnego pogrzebu i wystraszę wszystkich, doprowadzając parę osób do śmiertelnego zawału. To jest dopiero strach! :D
OdpowiedzUsuńAle teraz tak na serio.
Pierwszy raz słyszę o tej książce i muszę przyznać, że jakoś nie jestem nią zainteresowana. Czytanie o szpitalnych perypetiach starszych pań jakoś do mnie nie przemawia. Zazwyczaj przez okres wakacyjny miewam pod oknem kreatywne rozmowy sąsiadek, których w większości nie chciałabym słyszeć, także wiesz... Odpuszczam sobie ten tytuł.
Pozdrawiam. <3
#Ivy z Bluszczowych Recenzji
Nie czytałam. :)
OdpowiedzUsuńOj, to chyba tytuł nie dla mnie. Jeśli nudzi, to jak na razie mam dosyć takich książek. Ale przyznam, że też obawiam się starości i wręcz przeraża mnie myśl, że czas płynie tak szybko i nim się obejrzymy, a całe życie będzie już za nami.
OdpowiedzUsuńZawsze robi mi się smutno, kiedy myślę o starości. Niemniej nieraz sięgam po powieści poruszające ten temat - jednak "Bankiet wysuszonych kasztanów" zupełnie nie intryguje mnie, gdyż nie trawię nudnych historii.
OdpowiedzUsuńTa przygoda czytelnicza jeszcze przede mną. :)
OdpowiedzUsuń