piątek, 2 listopada 2018

[Recenzja filmu] A Taxi Driver

Tytuł: A Taxi Driver
Tytuł oryg.: Taeksi woonjunsa
Reżyseria: Jang Hoon
Scenariusz: Eom Yu-na
Obsada: Song Kang Ho, Thomas Kretschmann, Ryu Joon Yeol, Yoo Hae Jin i inni
Gatunek: Akcja, dramat, historyczny, polityczny 
Premiera: 9 sierpnia 2017 r.
Czas trwania: 2 godz. 17 min.


Opis: Kim Man Seob jest wdowcem żyjącym w Seulu, który aby związać koniec z końcem, pracuje jako taksówkarz. Mężczyzna potrzebuje pieniędzy na utrzymanie siebie i swojej córki, więc gdy słyszy, że pewien cudzoziemiec proponuje zapłacić sporą sumę za przejazd taksówką do Gwangju, ten bez wahania podkrada zlecenie innemu kierowcy. Nieświadomy Kim Man Seob zawozi niemieckiego reportera Petera do oblężonego przez rząd wojskowy miasta, w którym trwa właśnie powstanie przeciwko władzy.

     Nie możemy przewidzieć, czy któreś z naszych działań nie zostanie odnotowane w historii jako coś mającego naprawdę ogromny wpływ na społeczność, nawet lokalną. Nie jesteśmy jasnowidzami, by wiedzieć, co uczynimy w przyszłości i czy coś z tego wyniknie, ale czy nikt z Was choć raz nie zastanawiał się nad tym, jakby to było być choć przez chwilę na ustach całego kraju, a może i części świata? Kim Man Seob nie mógł wiedzieć, jakiego klienta przewiezie tego dnia, jedyne, co go skusiło, to sto dolarów za dowiezienie cudzoziemca na miejsce. Kto by nie skorzystał z takiej szansy? A to, że dzięki niej stanie się świadkiem strasznych, ale i przełomowych wydarzeń, okazało się być dodatkiem do jego niesamowitej przygody.



     Od dobrych dwóch lat siedzę w serialach i filmach azjatyckich. Zaczęło się od ekranizacji mangi, a obecnie robię korekty i to właśnie jedną z nich okazała się być ta produkcja. Początkowo myślałam, że A Taxi Driver będzie kolejnym filmem z przygodami i jakąś historią w tle, a okazał się być obrazem prawie że dokumentalnym, nie pozbawionym jednak humoru oraz wszelakich barw życia codziennego. Wciągnęłam się, dałam porwać obrazom i uczuciom, po czym pozwoliłam sobie na pozostanie w stanie zawieszenia, kiedy na ekranie programu pojawiły się napisy końcowe. Już od dłuższego czasu nie spotkałam się z filmem, który pozostawiłby mnie bez słowa, tej ubiegłorocznej produkcji się udało i nie żałuję spędzonej przy niej czasu.
     Kim Man Seob, zagrany przez rewelacyjnego Song Kang Ho'a, to ojciec jedenastoletniej, bystrej dziewczynki, której chce zapewnić godne życie, dlatego dzień w dzień jeździ taksówką i stara się, by na wszystko starczyło pieniędzy. Mimo wielu trudności nie traci wewnętrznej radości, nie boi się zaryzykować i przede wszystkim jest po prostu dobry. Przez pierwsze dwadzieścia minut spotkania z nim podchodziłam do tego bohatera z dystansem, bo bałam się, że będzie gburem i człowiekiem myślącym tylko o własnej rodzinie, bo takie sprawiał wrażenie, na szczęście pomyliłam się i miałam do czynienia z postacią, którą polubiłam prawdziwą sympatią, która zapadła mi w serce i długo z niego nie zniknie. Jak teraz myślę o Kim Man Seobie, to wierzę, że każdy z nas ma w sobie coś z Supermana, potrzeba tylko odpowiednich okoliczności, by to dostrzec.
     Pozostali bohaterowie - zarówno ci, którzy naprawdę mieli swój udział w pokazanych wydarzeniach, jak i ci stworzeni na potrzeby filmu - nie są tu tylko dla tła, a dla odegrania swojej części  całości. Gdyby zabrakło któregokolwiek z nich albo pojawił się tylko dla jednego słowa, uznałabym to za niewykorzystanie potencjału scenariusza. Na szczęście to się nie wydarzyło, a ja miałam szansę nie tylko poznać bohaterów, ale też i czegoś się o nich dowiedzieć.
      Akcja filmu przypada na czas wewnętrznego buntu w kraju, gdzie tak silna jest chęć walki o wolność i siebie jako obywatela, że aż poczułam się, jakbym sama stawała do boju. Zazwyczaj nie przepadam za filmami opartymi na faktach, rzadko kiedy na moim ekranie widać historyki, dlatego świętem można nazwać to, że w ogóle zgodziłam się na korektę i podeszłam do zapoznania się z całością, zamiast zrezygnowania. Wszystko ma tu ręce i nogi, fabuła posuwa się do przodu, sceny, które mają pozwolić nam odetchnąć, robią to, a później znowu jesteśmy porywani w wir, śpieszymy dalej, byle tylko przetrwać to wszystko. Film wywołał u mnie szybsze bicie serca i sprawił, że zapragnęłam sięgnąć po więcej z tego gatunku i z tego kraju.
      Czy mam jakieś uwagi? A no mam. Dlaczego to tak wciąga i okazuje się być za krótkie mimo ponad dwóch godzin? A Taxi Driver ma w sobie to coś, co złapało mnie i przytrzymało przed ekranem, zmusiło do przeżywania i zastanowienia się, czy ja - gdybym była na miejscu Man Seoba - zdobyłabym się na podobne ryzyko. Ze swoimi bohaterami, dialogami, humorami, ale i brutalnością, której przejawy nie są ani trochę podkoloryzowane, nie da o sobie zapomnieć. A przynajmniej mnie trzyma w swoich ramionach od tygodnia i nie daje się wypuścić. 
     
     Podsumowując, jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z południowokoreańskim kinem, a chcielibyście zacząć tę przygodę, lubicie akcję, nie macie nic przeciwko dwugodzinnym seansom i przy okazji chcecie dowiedzieć się czegoś o historii - nie tak odległej - tego kraju, to A Taxi Driver będzie dobrym wyborem. Widać tu pomysł, wykonanie jest świetne, a sam seans przyniesie to, co powinien - uczucia, kawał historii i pozostawi w skupieniu, choć przeminą napisy końcowe. Gorąco polecam!

Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarz :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.