Autor: V.E. Schwab
Tytuł: Zgromadzenie cieni
Tytuł oryg.: A Gathering of Shadows
Cykl/seria: Odcienie magii
Tom: 2
Gatunek: fantastyka
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 26 czerwca 2017 r.
Ilość stron: 554 strony
Opis: Upłynęły
cztery miesiące, odkąd w ręce Kella wpadł czarny kamień. Cztery miesiące, odkąd
przecięły się ścieżki antariego i dziewczyny z Szarego Londynu, Delilah Bard.
Cztery miesiące, odkąd książę Rhy został ranny, Kell i Lila pokonali rządzące
Białym Londynem bliźniaki Dane, a kamień wraz z umierającym Hollandem wrzucili
w otchłań Londynu Czarnego. Pod wieloma względami sytuacja prawie wróciła do
normalności, chociaż... Rhy spoważniał, a Kella dręczą wyrzuty sumienia. Antari
nie przemyca już przedmiotów między światami – jest nerwowy, nawiedzany przez
sny z udziałem złowieszczej magii, skupiony na myślach o Lili, która zniknęła
mu z oczu w porcie, tak jak zawsze tego pragnęła.
Tymczasem
w Czerwonym Londynie trwają przygotowania do Igrzysk Żywiołów, spektakularnego
i kosztownego międzynarodowego turnieju – mającego na celu rozrywkę i
zachowanie dobrych stosunków z sąsiednimi mocarstwami. Na zawody przybędzie
wielu gości, a wśród nich starzy przyjaciele na pewnym statku pirackim.
Na kontynuację Mroczniejszego odcienia magii czekałam
dziewięć miesięcy. Była to jedna z moich najulubieńszych książek roku
2016. Zdarzało mi się tęsknie spoglądać na zapowiedzi wydawnictwa Zysk i S-ka,
czy na inne portale, które poinformowałyby mnie o nadchodzącym Zgromadzeniu
cieni, ale... nie mogłam niczego znaleźć. Aż tu nagle, kiedy siedziałam w sali komputerowej na studiach, otwarłam e-maila z propozycjami wydawniczymi i… zacęłam piszczeć! Skakać na krześle! Radować się! A ludzie patrzyli na mnie z
powątpieniem i zastanawiali się, czy przypadkiem nie trzeba zadzwonić do psychiatryka.
Z czystym sumieniem mogę przyznać, że była to najbardziej wyczekiwana przeze
mnie książka roku 2017. Jak myślicie, warto było czekać?
Minęły dokładnie cztery
miesiące od wydarzeń mających miejsce w Białym i Czerwonym Londynie. Lila
spełniła swoje marzenie i została piratką – co prawda nie był to jej własny
statek, a ona nie była jego kapitanem, ale to zawsze jakiś start. Kapitan „Nocnej
Iglicy” zwany Alucardem przyjął ją do swojej załogi, a nawet zaczął nauczać magii. Jak się idzie domyślić – z tego związku nie mogło
wyniknąć nic dobrego.
Kell od czasu obalenia
bliźniaków Dane – byłych władców Białego Londynu – bywał niespokojny. Jego
własna moc pragnęła znaleźć ujście, podobnie jak emocje. Miał już dosyć tego, że
jest tylko bronią w rękach króla i królowej Arnes, pragnął wolności, jednocześnie
nie chcąc opuszczać swojego brata, Rhya, z którym związał swoje życie, aby
ocalić go od śmierci.
Jak sugeruje nam opis z tyłu
książki, drogi Lili i Kella wreszcie się krzyżują, ale niech was nie zwiedzie
intuicja, ta dwójka krąży wokół siebie przez całą powieść, także zanim doczekamy się ich spotkania – minie trochę czasu.
Głównym tematem Zgromadzenia cieni jest organizowany
przez księcia Rhya Essen Tasch – czyli wielki turniej magiczny, który odbywa się w królestwie Arnes. W międzyczasie w Białym Londynie zaczynają
się również dziać rzeczy niecodzienne – przede wszystkim… powitamy nowego
króla, którego istnienie z pewnością was zaskoczy.
Kiedy pisałam recenzję
pierwszego tomu, miałam z nią ogromny problem. Dlaczego? Nie potrafiłam
odnaleźć żadnych wad dzieła pani Schwab, a jak wiadomo, pisać w samych pozytywach o książce jest
dziwnie. Na szczęście (czy może nie) drugi tom dostarczył mi kilku powodów do
narzekań. Żeby nie trzymać nikogo w niepewności – tak, Zgromadzenie cieni według mnie było o wiele słabsze niż Mroczniejszy odcień magii, i tak, czułam
się z tego powodu odrobinę zawiedziona. Ale od początku.
Odniosłam wrażenie, że w tym
tomie było o wiele więcej scen z udziałem Lili niż Kella. Nie jestem jakąś
ogromną fanką panny Bard, tym bardziej, że w Zgromadzeniu odrobinę irytowała mnie swoją lekkomyślnością,
dziecinnością i pewnością siebie, na szczęście nie sprawiła, że całkowicie ją
znielubiłam, po prostu nie przepadałam za scenami, których była uczestnikiem – nudziły
mnie. Sprawa zmieniała się, kiedy nasza złodziejka z Szarego Londynu była u boku
Kella – jako paring bardzo ich lubię i uważam, że są dla siebie wręcz
stworzeni. Ta ich ironia w rozmowie, tęsknota i chęć bycia przy sobie. Razem
tworzą zupełnie inne uczucie niż przyjaźń czy miłość, co jest bardzo
interesującym zjawiskiem. Nie powiemy wprost, że są w sobie zakochani, ale
niewątpliwie zachowują się inaczej niż znajomi. Jak więc nazwać to uczucie?
Niewiadomo, i właśnie to jest takie intrygujące.
Była jedna rzecz, której w
przypadku panny Bard nie rozumiem. Cztery miesiące wcześniej nie wiedziała
nawet, że umie władać magią. Chwilę poćwiczyła z kapitanem i… proszę! Jest taka
potężna, że potrafi rywalizować, a nawet zwyciężać z osobami, które były
najsilniejszymi magami w swoich królestwach. Hej, coś tu jest nie tak. Jak
można w tak krótkim czasie stać się tak potężnym, kiedy inni ćwiczą swoje
zdolności od dziecka? Talent? Jasne. Większość czynów Lili podczas walk była po
prostu fartem. Zupełnie to do mnie nie przemówiło.
Kell w tym tomie tylko
potwierdził, że jest jednym z moich najulubieńszych, książkowych bohaterów.
Nieważne, że chwilami postępował lekkomyślnie. Nieważne, że był rozdarty i
niechętnie reagował na większość rzeczy dziejących się wokół niego. Chwilami przypominał nam również lekko rozpieszczonego dzieciucha. Ja go po
prostu kocham – miłością czystą, niewymuszoną, dlatego za każdym razem z
utęsknieniem czekałam na sceny z jego udziałem, a one zazwyczaj okazywały się
być satysfakcjonujące. Nasz antari jest
niezastąpioną postacią, bez niego ta powieść nie byłaby taka sama. I pomyśleć,
że nie robi jakichś niezwykłych rzeczy, przez większość czasu po prostu jest.
Co ta miłość robi z ludźmi?
Alucard jest dosyć znaczącą,
nową postacią w Zgromadzeniu cieni. Pisząc „znaczącą” mam na myśli to, że po
prostu często się pojawia, bo oprócz tego, jakoś nie bardzo ma wpływ na fabułę.
Był to bohater, który świetnie się zapowiadał.
Tajemniczy, inteligentny, szarmancki… a potem nagle wszystko się zepsuło.
Dlaczego? Bo już sama nie wiedziałam jaki jest. Raz był pewnym siebie
podrywaczem, potem znów tym wielkim kapitanem. Jego kreacja była tak
pomieszana, że mnie zniechęciła. Na dodatek dramat utworzony wokół Alucarda i
Rhya (którego uczestnikiem był także Kell) był dla mnie nieco wymuszony i
niepotrzebny.
Z nowych postaci pojawiła się
również Ojka – jej również nie mogłam rozszyfrować. Po prostu bezwzględnie
wykonywała rozkazy nowego króla Białego Londynu, ciekawie wyglądała i… to w sumie
na tyle. Autorka moim zdaniem nie
postarała się z kreacjami nowych postaci, ale stare na szczęście wciąż uderzają
w czułą nutę mojego serca.
Jak już wspominałam, moimi
ulubionymi scenami w książce były te, w których uczestniczył Kell. Nieważne czy
był sam, czy z kimś, jego widok na stronnicach powieści zawsze mnie cieszył.
Muszę tu zwrócić uwagę szczególnie na dialogi, które odbywały się pomiędzy
Kellem i Rhyem. Kocham tych panów. Ich braterska miłość wręcz kipi ironią, ale też i
troską. Razem są naprawdę cudowni. Uśmiechałam się jak głupia, kiedy o nich
czytałam. Bracia są przeciwieństwami – jak ogień i woda, dlatego tak doskonale
się ze sobą uzupełniali. Żałowałam tylko tego, że król i królowa nie
dostrzegali tego przywiązania i traktowali Kella jak piąte koło u wozu, które
po prostu podtrzymuje życie ich syna. Domyślam się, jak Kellowi musiało być z
tym ciężko.
Myślę, że Zgromadzenie cieni to tom, który był odpoczynkowy, trochę wglądowy,
bo pokazywał dogłębnie obawy, pragnienia i uczucia bohaterów. To fajne
zagranie, tylko dlaczego przez tę statyczność zatracono gdzieś sens fabuły?
Tak, dokładnie. Fabuła była wątła, nudząca i odnosiłam wrażenie, że dosyć
nieprzemyślana. To tak jakby autorka zebrała kilka fragmentów, połączyła je ze
sobą, upchnęła trochę historyjek innych bohaterów, dodała wielki turniej
magiczny, który był tak naprawdę tylko niepotrzebnym i mało znaczącym tłem, a
na końcu wpadła na coś fajnego i stwierdziła, że jednak doda trochę akcji.
Spodziewałam się czegoś więcej po Zgromadzeniu
cieni, dlatego jest mi odrobinę przykro. To nie tak, że się nudziłam – jak
się kocha jakichś bohaterów albo daną serię, to brniesz przez nią z
przyjemnością nawet wtedy, kiedy tom nie zawiera praktycznie żadnych konkretów,
tak było i w tym przypadku. Nie mogę jednak odmówić autorce tego, że ostatnie
sto stron było nad wyraz ciekawe, tylko czy naprawdę trzeba było na to czekać
aż 400 stron? Większość wątków była wielkimi, często zbędnymi wstępami nieprowadzącymi tak naprawdę do żadnego konkretnego zdarzenia. Jakby
je uciąć, książka byłaby o połowę krótsza, a i tak dążyłaby do tego samego.
Długo zastanawiałam się nad tym
jaką wystawić ocenę książce. Serce podpowiadało mi, że nie było tak źle, bo
kiepską i statyczną fabułę z dobrym zakończeniem naprawiali trochę bohaterowie,
z drugiej strony – wspominałam już, że więcej było tu Lili, za którą nie
przepadam. Jest jeszcze jedna rzecz. To, że ten tom był słaby, nie sprawił, że
moja miłość do serii osłabła. Wręcz przeciwnie. Jestem ciekawa, co będzie w
trzecim i nie mogę się doczekać aż zostanie wydany w Polsce! Także walcząc
z własną głową kłócącą się z sercem, postanowiłam wydać werdykt w postaci oceny
6/10. Liczę na poprawę, a tym którzy nie mieli styczności z serią, proponuję
zacząć od pierwszego tomu, który na pewno was wciągnie!
Za egezemplarz dziękuję:
Ocena: 6/10
STREFA
CYTATÓW:
Kiedy dotarł do drzwi, dostrzegł stojących tam
dwóch kolejnych strażników. Byli to ludzie Rhya.
– Na świętych, przysięgam, że wciąż się
rozmnażacie – wymamrotał.
– Co robisz w moim pokoju? – spytał i ulga
zaczęła zmieniać się w rozdrażnienie.
– Przygoda. Intryga. Braterska troska. Lub –
dodał leniwie – być może chciałem, by twoje lustro mogło popatrzeć na coś
innego niż twoja wiecznie nadąsana mina.
– (…) lecz rysy twojej twarzy są… unikatowe.
– Twierdzisz, że jestem szpetny?
Rhy prychnął.
– Obaj wiemy, że jesteś
najładniejszym chłopcem na całym balu.
– Na świętych, Kellu, widzisz
ją we wszystkich i we wszystkim teraz? Istnieje na coś takiego określenie.
– Halucynacja?
– Zauroczenie.
– W istocie wszyscy wierzymy w
to samo, po prostu nadajemy temu czemuś inną nazwę.
Seria, która chyba mi umknęła :)
OdpowiedzUsuńChcę przeczytać pomimo Twojej przeciętnej oceny. Jeszcze się z autorką nie znamy, ale jej historia przyciąga mnie na tyle, abym spróbowała :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Truskawkowy blog książkowy, nowa recenzja!
Oba tomy czekają na półce, a ja nadal ich nie przeczytałam - wstyd! Ciekawi mnie, jak ja odbiorę drugi tom, skoro piszesz, że coś jednak jest słabiej. Mam nadzieję, że niedługo się zabiorę do czytania i sprawdzę. :D
OdpowiedzUsuń